piątek, 27 maja 2016

Od Fleur - C.D Renee

 Przychodzi tu jakby nic i zaczyna się rządzić. Kogo by to nie wkurzyło? Do tego wyrzucił mi butelkę, która stała w spiżarni przez kilkadziesiąt lat, by teraz zostać tak potraktowana! Butelka również ma uczucia, ale gdy położył się na MOIM łóżku... obok tego nie mogłam przejść obojętnie. Zrobiłam naburmuszoną minę, wskakując na kraniec łóżka. Byłam taka senna... niestety moją ulubioną poduszkę zajmował Renee. Wobec tego, ułożyłam się w nogach materaca, opierając ręce o krawędzie. Zamknęłam oczy i w sumie zasnęłam.
 Obudził mnie potworny ból głowy, który rozwalał cały mój umysł i nie dawał swobodnie myśleć. Miałam wrażenie, jakbym dopiero co uczyła się zwyczajów świata, bo nie zareagowałam na pukanie. Nie... Nigdy więcej tego cholernego świństwa. Miałam ochotę iść do łazienki i wymiotować przez okrągłe minuty. Już zmuszałam się do wstania z łóżka, lecz szybko zwróciłam uwagę na to, że nie jestem w nim sama. Ach, Renee. Wbrew pozorom dużo rzeczy pamiętam i nic takiego się nie stało. Nie powinnam się tak spijać... jestem całkiem zła na siebie, to nie w moim stylu. Czułam ogarniający mnie wstyd. 
 – W-wstawaj! – warknęłam na tyle cicho, by niczego nie usłyszała pokojówka dobijająca się do pomieszczenia.
 Z racji tego, że leżałam w nogach, skierowałam głowę w stronę mężczyzny. Jego twarz zasłaniało mi... duże wybrzuszenie znajdujące się na poziomie... no... jego krocza. Zmarszczyłam brwi, unosząc górną część ciała i postanowiłam nigdy więcej nie zwracać na to uwagi... Renee nie reagował na moje słowa, tylko przewracał się ociężale z boku na bok. Swoją drogą, wyglądał już o wiele lepiej. Nie miał podkrążonych oczu, na których widok nawet się uśmiechnęłam.
 Chłopak szybko się podniósł, kiedy centralnie obok jego ucha wykrzyczałam szeptem (jakkolwiek dziwnie to brzmi) "wstawaj!". Zaśmiałam się pod nosem, widząc jego zdziwione spojrzenie.
 – Panno Argent? – pokojówka ponownie zapukała. – Wchodzę!
 Odruchowo, gdy usłyszałam ostatnie słowo służącej, zwaliłam mężczyznę z łóżka. Ten wylądował na podłodze, wydając z siebie delikatny krzyk. Tak, wiem, że wszystko go boli, ale gdybym tego nie zrobiła to pokojówka by naskarżyła i... w lochach czekałyby na niego inne, gorsze tortury.
 – Boże, co za bałagan! – stwierdziła kobieta, gdy... gdy ja widziałam błysk.
 – Nie, proszę tu nie sprzątać! – wędrowała tak po pokoju, a kiedy była bliżej Renee to po prostu ją odganiałam, nie licząc się z jej reakcją. Była jednak baaardzo nieugięta, więc musiałam stanąć przed chłopakiem i zakryć go kołdrą. Popchnęłam go, by wszedł między moje nogi. Usłyszałam tylko ciche prychnięcie z jego strony. No co... ratuje go! (tak, jasne xD)
 – Powiedziałam jasno – uśmiechnęłam się, tłumiąc śmiech spowodowany łaskoczącymi mnie blond włosami chłopaka. – Może pani wyjść, dzisiaj ma pani wolne! – zaśmiałam się, dłużej nie mogąc się powstrzymywać.
 Kobieta zapewne odebrała to dosyć dziwnie, bo wytrzeszczyła oczy i w spowolnionym tempie wyszła. Wtedy szybko odskoczyłam w stronę balkonu.
 – Idiotka! – warknął chłopak, wstając na równe nogi. Te jego oburzone miny zaczęły mnie powoli bawić.
 – Miałam okazję powiedzieć dzisiaj to samo... – zmarszczyłam brwi, odkładając kołdrę na bok. – No, już... Spadaj przez ten balkon, ja się przygotuję i wyjdziemy z zamku – powiedziałam, otwierając szafki w poszukiwaniu wygodnych ubrań, bo sukienki od dawna mi się przejadły. Nim się obejrzałam, mężczyzny już nie było. Wykonałam swoje zadanie w ekspresowym tempie i już za chwilę rozpoczęłam poszukiwania chłopaka na dziedzińcu. Jeden koń znikł, więc... co? Czyżby Renee... uciekł? Tak, to było do przewidzenia... Jaka ja jestem, kuźwa głupia. Okazywałam pomoc, starałam się być ludzka i to na darmo. Tak właściwie to czemu się nim przejmuje?
 I nagle coś przerwało mi rozmyślania. Mój koń, na którym siedziałam przeszedł w bieg, bowiem ktoś go ciągnął na drugim wierzchowcu w sam środek lasu. Nie potrafiłam go opanować, nawet próba hamowania się nie powiodła. Gdy bliżej przyjrzałam się jeźdźcowi, okazało się, że to po prostu Renee. Tak się stało, że nagle odetchnęłam z ulgą.

< Renee? >

Od Rony - C.D Rhaegar'a

Kiedy Yoshito się na mnie przewrócił, najpierw poczułam się dosyć niezręcznie. Czułam się dokładnie tak samo kiedy to Rhaegar próbował się do mnie dobrać. To wszystko działo się zdecydowanie za szybko. Otworzyłam szerzej oczka widząc jak niebieskooki chłopak się speszył. Naprawdę był o wiele przystojniejszy od całej reszty rycerzy i jeszcze te jego oczy. Wyswobodziłam jedną rączkę z jego uścisku z zamiarem dotknięcia jego policzka. Chciałam odwrócić jego twarzyczkę w moją stronę, by dał mi trochę popatrzyć w te jego morskie oczka...aczkolwiek chyba nie było mi to dane, bo za momencik przyleciał zdyszany Rhaegar. Ściągnął wręcz.. zdarł Yoshito ze mnie i położył go na ziemie. Jejku.. chłopcy spokojnie.
-Rhaegar! Spokojnie! - zerwałam się z ziemi widząc jak stoi nad biednym chłopakiem. Sam się jeszcze ledwo trzymał, a już miał zamiar obijać twarz temu drugiemu. Podbiegłam do Siwka kładąc łapki na jego torsie i starając się go utrzymać... w pionie. Lekko się jeszcze chwiał. Spojrzał na mnie tymi fioletowymi ślepkami jakby co najmniej mnie skrzywdził. Przecież nic takiego się wtedy nie stało, a przynajmniej mi. Było... całkiem przyjemnie... tylko szkoda, ze był taki gwałtowny... boże! O czym ja myślę, przecież nie powinnam nawet myśleć o takich rzeczach.
-Rona... - znowu wypowiedział samo moje imię i chyba w połowie się zaciął. Uśmiechnęłam się rezolutnie tak jakbym chciała go uspokoić i powiedzieć, że nic się nie stało.
-No już już.... ledwo stoisz, musisz wracać do komnaty...
-Ale..
-Bez dyskusji. Yoshito, zamknij proszę konie i dołącz do nas za moment. - ponagliłam fioletowookiego pchając go w stronę wyjścia ze stajni. Musiałam go tak pchać aż po samą komnatę, bo ciągle miał jakieś "ale" i chciał sobie iść.
-No żesz w mordę! Ogarnij się Sir Rhaegarze i zacznij w końcu słuchać co ja do ciebie mówię.
-Ja cię prawie zgwałciłem, czemu ty jesteś taka spokojna.. powinnaś patrzeć na mnie z obrzydzeniem, a nie mi pomagać....jestem żałosny
Rycerz usiadł sobie na łóżku i złapał się za głowę. Nie sądziłam, że on może mieć takie ogromne wyrzuty sumienia. Usiadłam sobie zaraz obok niego i zmierzwiłam mu tą srebrną czuprynkę.
-No już nie przejmuj się.... nie jestem zła, byłeś pijany. - wzruszyłam ramionami. Za kilka chwil kazałam mu się położyć. Zrobił to o co prosiłam o dziwo bez większych sprzeciwów. Dołączył też do nas Yoshito, który miał niezły ubaw ze swojego towarzysza, że też właśnie teraz kac morderca będzie go męczył. Położyłam się (bo łóżko było dwuosobowe) obok Rhaegar'a i wpatrzyłam się w jego nieciekawy wyraz twarzy. Niebieskooki usiadł sobie na podłodze opierając się plecami o krawędź łóżka, akurat po tej stronie gdzie leżał Rhaegar. Wyglądaliśmy niczym grupka najlepszych przyjaciół. Jasssneee.. bo oni kiedyś będą mnie uważali za kogoś innego niż tylko za księżniczkę.
-Ey.... Rhaegar.... - szturchnęłam go lekko w ramię tak, by otworzył chociaż jedno oczko i zerknął na mnie. Tak właśnie zrobił. - Ty serio wtedy byś odszedł gdybym cię nie zatrzymała.. - tak jak chwilę patrzyłam na niego to teraz przewróciłam się na plecy i wlepiłam wzrok w sufit.

( Rhaegar? Dziewczyna się tamtym przejęła~ Ups )

Od Ranmaru - C.D Yume

Sytuacja z przed kilku godzin była co najmniej żenująca, tak samo dla mnie jak i dla pokojówki. W sumie to nic takiego się nie stało, ale moja etykieta... ehhh.. coraz bardziej mnie ona męczyła.
Siedziałem sobie właśnie w swoim biurze podpisując już kolejną z rzędu stertę papierów. Każda dotyczyła czegoś inne, a na dodatek to wszystko trzeba było jeszcze przeczytać i pomyśleć nad tym, czy to zatwierdzić czy też nie. Chyba w końcu trzeba pomyśleć nad królewskim doradcą, który będzie robił połowę roboty za mnie, bo w obecnej sytuacji to moja praca zaczyna się od 7 rano, a kończy o 20 wieczorem i tak na okrągło. Zerknąłem na zegarek. Było już koło godziny 16 więc jeszcze nie tak późno. Tym razem nie będę tyle siedział przy swoich obowiązkach i może się trochę rozerwę.
[...]
Związałem białe włosy w kitkę, gdyż przy każdym większym ruchu one mi najzwyczajniej przeszkadzały. Nałożyłem na siebie szary płaszcz, tak żeby nikt mnie nie poznał kiedy będę wychodził. Musiałem pozostać niezauważony, bo za momencik rozpętało by się piekło. Z której strony by nie spojrzeć to nadal w zamku sprawuje władze moja matka i nie wolno mi wszystkiego. Wymknąłem się do sadu jabłoniowego tuż za zamkiem. Ten teraz był tak duży, że raczej nikomu nie przyjdzie na myśl, że mogę tutaj siedzieć. Spocząłem sobie koło jednej z jabłoni, wcześniej zrywając jedno dorodne jabłko. Już miałem zamiar się w nie wgryźć, kiedy to usłyszałem jakiś dziewczęcy głos. Jak widać jednak ktoś się tutaj szlaja o tej porze. Cudnie.. teraz znowu będę musiał wracać do zamku. Wstałem nadal chowając się za drzewem, bo być może napastnik nie widział jeszcze mojej twarzy, przecież miałem na sobie szary kaptur zakrywający częściowo moje platynowe włosy. Zrobiło się troszkę niebezpiecznie kiedy w pień ogromnej jabłoni wbiła się strzała ostrzegawcza. No dobrze więc... może czas wyjść.
-Nie strzelaj. Jestem nie uzbrojony to trochę nie fair.. - zachichotałem wychodząc do dziewczyny jak się okazało.... pokojówki z przed kilku godzin. Ściągnąłem z głowy osłon, a białe kosmyki delikatnie pogilgotały mnie w nos.
-Książę.. ja..... ja.. - nie dość, że się biedna zestresowała i zrobiła się cała czerwona to jeszcze za momencik zacznie krzyczeć i mnie przepraszać. O nie, nie mogę na to pozwolić. Otworzyłem szerzej oczka nieco zaniepokojony. Kilkoma susami dotarłem do Yume i zakryłem jej usta dłonią. Kiedy troszkę się uspokoiła przytknąłem jej palec wskazujący do ust sygnalizując tym samym, żeby była cicho i nie krzyczała.
-Jeśli zdradzisz moje położenie to będę musiał wracać do komnaty, a tak... to nacieszę się jeszcze wolnością. - cofnąłem się nieco do tyłu pozwalając czerwoniutkiej od stresu dziewczynie nabrać powietrza. Usiadłem sobie pod jabłonią, opierając się plecami o jej pień. Nie miałem ochoty nic teraz robić..
-Nie stój tak sztywno...czy ja jestem jakiś straszny? - westchnąłem zamykając na chwilę oczy

( Yume? )

Od Renee - C.D Fleur

Nie mogę powiedzieć, ze to co zrobiłem było najrozsądniejsze. W końcu wróciłem do miejsca w którym chcieli mnie najzwyczajniej zaszlachtować i to w cale nie w najmniej bolesny sposób. Niestety pozwalając na to by wykończyła mnie zwykła gorączka.. to była by chyba największa ironia losu o jakiej mógłbym pomyśleć.Byłem już wykończony ciągłym uciekaniem przed rzeczywistością. Musiałem od tego wszystkie odpocząć, a pijana dziewczyna wcale mi w tym nie pomagała tym bardziej teraz.
-Fleur... - warknąłem przenosząc się do siadu i łapiąc dziewczynę za białe włosy. Może jeszcze mam być jakoś wybitnie delikatny? No jasne i co jeszcze? Podniosłem ją do góry, żeby odciągnąć ją od butelki pełnej wina. Jeszcze teraz brakowało tego, żeby mi to tutaj wylała... między nogami. - Starczy ci już picia. - podsumowałem wstając i zabierając za sobą butelkę. Wyszedłem na zewnątrz, zamachnąłem się na tyle by wino poleciało hen, hen daleko.
-Renee! No jak mogłeś to zrobić! Dlaczego... - wyrywała się i krzyczała, żeby tylko dosięgnąć butelkę. Wychyliła się tak mocno przez barierkę balkonową, że miałem wrażenie, że zaraz przez nią wyleci. W sumie długo nie musiałem czekać żeby zachwiała się i prawie runęła w dół.. prawie bo przecież nie mogłem jej pozwolić spaść. Życie za życie no nie? Ona uratowała mnie to chyba teraz muszę się jej jakoś odwdzięczyć.
-Uspokój się, bo jak się tak będziesz darła to ktoś tu przyjdzie i znowu zabiorą mnie do celi. - złapałem ją w pasie i przeniosłem do komnaty. Zamknąłem drzwi na taras, żeby czasem nie przyszedł jej pomysł skakania na bungee.
-Ja nie pozwolę, żeby cie zabrali Renee... ale oddaj mi alkohol. - złapała mnie za koszulkę tarmosząc nią trochę. O nie nie.. jakby napiła się jeszcze bardziej to zaczęła by tu ze mną robić bardziej nieprzyzwoite rzeczy.
-Ogarnij się.. księżniczce podobno nie wypada.- pstryknąłem ją w czółko ponownie wracając na łóżko i się kładąc. Nie mam ochoty jej niańczyć, a już na pewno nie pijaną. -Ej Fleur... - otworzyłem jedno oko spoglądając teraz na tą tańczącą dzikuskę. Boże co ona robi ze swoim życiem. W każdym razie.. przystanęła na chwilę i spojrzała na mnie. - Ta twoja siostra to niezła suka... -podsumowałem cicho nakładając sobie mokrą szmatkę na czoło
-Po prostu nie chciałeś się nią zająć, dlatego się zemściła.. - westchnęła jak gdyby nie przeszkadzało jej to jak ją nazwałem. Heh chyba też jej nie lubi. - Nie lubi kiedy jej się odmawia, a ty chyba byłeś pierwszy...ale tak szczerze, Renee! - przyleciała szybciutko wdrapując się na mnie i siadając okrakiem na moich biodrach. No cudownie. pochyliła się do przodu opierając się łokciami o moją klatkę piersiową, no idiotka... przecież mam tam takie rany...- Nie chciałbyś jej przelecieć? - wyszczerzyła te swoje białe ząbki w uśmiechu, na dodatek tak intensywnie wpatrywała się w moje zielone oczy.
-Jesteś głupia, ale wybaczę ci to, bo jesteś pijana. Nie jarają mnie takie szlachcianki...
-Taki?
-Takie... ty jesteś po prostu jaka inna, dzikusie. Możesz to uznać za komplement, a teraz ze mnie zejdź, bo chce odpocząć - sam nie wiem kiedy stałem się taki rozmowny co do niej. Teraz była jeszcze bardziej nie szkodliwa niż wcześniej. Naciągnąłem sobie szmatkę bardziej na oczy, żeby calutkie je zakryć i nic nie widzieć..

( Fleur ? )

Od Fleur - C.D Renee

 Gdy tylko Renee opuścił wtedy pomieszczenie, pomyślałam sobie, że to koniec. Już nigdy nie pomogę żadnemu niewolnikowi, za dużo we mnie empatii. Również korzystając z nieuwagi szlachcica, wyszłam z pokoju, zamykając za sobą drzwi z hukiem. Udałam się twardym krokiem do jadalni, gdzie usiadłam przy stole. Oparłam się ręką o blat i... i nic. Wsłuchiwałam się w denerwujące tykanie zegara wiszącego nad framugą drzwi. Nie zorientowałam się nawet, kiedy na przeciwko mnie stanęła siostra, Anne.
 – Powiedziałaś im. – uniosłam wzrok na kobietę, która wyglądała na bardzo rozbawioną.
 – Tak, o czym? – spojrzała na swoje ładnie wypielęgnowane paznokcie, po czym zatrzepotała rzęsami. Ach, te jej zachowania nigdy mi się nie znudzą. Za parę lat zacznie przypominać dziwkę i na tym się skończy jej królewskie pochodzenie.
 To dlatego czasem mi się zdaje, że mnie podmieniono.
 – Że ten niewolnik leży akurat w tamtej komnacie – syknęłam, nie ukrywając wyraźnego zdenerwowania.
 – Och, strasznie się do niego przywiązałaś... – ukazała szereg białych zębów, śmiejąc się wniebogłosy.
 – Jesteś okropna... I to nieprawda. Za to ty zawsze musisz się odgrywać, jeśli facet nie chce wskoczyć z tobą do łóżka? – warknęłam, odchodząc od stołu.
 – Ależ droga siostro, zatrzymaj się i weź ten kielich – wyciągnęła dłoń z naczyniem, w którym pływało czerwone wino.
 Bez namysłu spojrzałam w swoje odbicie odzwierciedlone w cieczy. Zabrałam kobiecie kielich, pijąc do dna.
 – Proszę, proszę – zaśmiała się pod nosem. – Tu masz całą butelkę. Baw się dobrze i schowaj to głęboko w swoim pokoju.
 Spojrzałam na nią kpiąco, nawet nie odpowiadając. Skierowałam się do swojego pokoju, uprzednio odświeżając się w gorącej kąpieli. Ubrana w piżamę, wskoczyłam na łóżko i położyłam butelkę obok niego. Już miałam pogrążyć się we śnie, gdy nagle zauważyłam niewolnika za oknem. Ale po co on wrócił? No już myślałam, że to ja jestem głupia. Chyba, że stał tu tylko dla własnych korzyści. Co, czyżby gorączka męczyła? Ha, za to ja czułam przepływ alkoholu we krwi, w końcu wzięłam cały kielich jednym łykiem. Wówczas stało się tak, że wybiegłam na zewnątrz, tuląc się do Renee. Był taki cieplutki. Nawet nie musiał nic mówić, po prostu sprawdziłam jego czoło (tak, nie byłam tak pijana, by o tym zapomnień). Zachwiałam się raz, czy dwa, po czym udało mi się bezpiecznie wprowadzić mężczyznę do środka.
 – Ja? Piiiijana? Phi... – poczułam, jak mój język się plącze. – Uhsiądźźź wyhodnie na usszku, a ja... szyniose... afteczkę – nie oglądając się za siebie, sięgnęłam do szuflady. Znalazłam potrzebne rzeczy, a wodę miałam zawsze przy sobie, na wypadek gdyby nagle zachciało mi się pić.
 Renee chyba nie za bardzo wiedział co powiedzieć, po prostu usiadł na łóżku, a ja po chwili zmusiłam go do leżenia.
 – Leszzz! Nee możeszzz szedzieć... – dotknęłam jego klatki piersiowej, układając go na łóżku. – Ja sie szyszkim sajmeee! – zamoczyłam szmatkę w zimnej wodzie, kładąc mu na czole.
 W taki sposób gorączka powinna szybko zejść.
 – Ile wypiłaś? – zapytał po chwili.
 – Shhh... tylko chielisszek – zaśmiałam się wesoło, wyjmując zza łoża pełną butelkę wybornego wina. – Hhhesz się napiszz?
 Mężczyzna natychmiast pokręcił głową. No co zrobisz, jego strata. Wzięłam wielki łyk i przyznam, że to było kompletnie niepodobne do mnie. Pierwszy alkohol... no trochę się roztańczyłam, podwajając dawki. Ni stąd ni zowąd położyłam butelkę między nogami mężczyzny, blisko krocza. To nie było zamierzone, po prostu tak z dupy sobie tam położyłam. Było to też zapewne spowodowane ilością alkoholu we krwi. Mój wewnętrzny rozsądek mówił "przestań!", ale moje ciało domagało się coraz więcej.
 – Gsziee ja te butelkhe połoszyłam? – zaczęłam się rozglądać, a gdy znalazłam ją między nogami Renee, natychmiast rzuciłam się w tamtą stronę. Szczerze mówiąc, nie zwróciłam na niego większej uwagi. Po prostu ułożyłam się wygodnie... oblizując językiem szyjkę od butelki z każdej strony. Cóż, z jego perspektywy musiało to wyglądać dosyć jednoznacznie.

< Renee? xD >

Od Renee - C.D Fleur

Zemdlałem? Od wysokiej gorączki? No nieźle. Wiedziałem, że jestem lekko chorowitym gościem, ale jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło zemdleć od zbyt wysokiej gorączki. W dodatku moje przemęczenie sprawiło, że od razu po tym zasnąłem. Kolejny raz obudziły mnie te cholerne drzwi, które otwierając się wydawały taki dźwięk jak z horroru. Dziewczyna opatrzyła mi rany przy okazji prawie mnie rozbierając. Chyba nie miała odwagi ściągnąć jej całkowicie. Hihi jaka nieśmiała, a jeszcze kilka dni temu praktycznie chciała mnie rozebrać. Oparłem się rękami za sobą i tak przekrzywiłem główkę czekając aż ta w końcu odważy się na mnie spojrzeć. Gdy to już nastąpiło, przez chwilę wpatrywała się w moje niewzruszony oczy po czym natychmiast wróciła do wcześniejszego zadania.
-Nie powinnaś tak reagować na kogoś, kto w każdej chwili mógłby cie zabić. - westchnąłem widząc jej coraz bardziej powiększające się rumieńce. - Twoja naiwność chyba nie zna granic...
Podniosłem rękę, chciałem odgarnąć kilka kosmyków jej białych włosów z twarzy jednak uniemożliwił mi to szlachcic wbiegający do pokoju. Jak ja dobrze poznaję tę twarz. Momentalnie zerwałem się z miejsca, bo na siedząco to nawet nie miałbym jak się bronić. Najwyraźniej ktoś zdradził mu moje położenie i również komnatę, o której oprócz Fleur wiedziała tylko... jej starsza siostra.
-Co to ma znaczyć, głupcze! Zagarnąłeś sobie jakąś pierwszą lepszą służkę, która cie oswobodziła i jeszcze siedzisz sobie wygodnie w zamku!? - warknął doniośle wyciągając miecz z pochwy. Oho, jak groźnie. Nie chce sprawdzać, czy umie się nim posługiwać, bo jednak to szlachcic, który był w tym kierunku szkolony.
-Służkę !? - teraz to również księżniczka wstała i założyła rączki na boki - Jestem Fleur Argent, szlachcicu. Co ma znaczyć ten najazd!?
-Znam się osobiście z księżniczką, więc kłamstwa nie ujdą ci na sucho, dziewko! - już miał zamiar rzucić się na Fleur, ale bardzo szybko odwiodłem go od tego pomysłu zasłaniając ją własnym ciałem.
-Skoro znasz księżniczkę osobiście, powinieneś wiedzieć, że stoi właśnie przed tobą... znaczy teraz za mną.- nie pozwalając mu już nic na to odpowiedzieć sprzedałem mu solidnego kopa, na tyle mocnego by poleciał na ścianę za nim. Wykorzystałem ten moment i otwarte na oścież drzwi do ucieczki. Zanim jednak zakręciłem w korytarzu, jeszcze raz zerknąłem na białowłosą. Te wymowne spojrzenia. Nie no... ona była trochę bardziej wściekła. Dzięki za troskę, ale już chyba muszę lecieć, bo jeśli zostanę to skrócą mnie o głowę. Wyleciałem z zamku niczym ptak, omijałem wszelka straż i to prawie bez uszczerbku na zdrowiu. Co z tego, że mieli broń skoro ja byłem od nich sto razy szybszy i zwinniejszy. Potem to już tylko chwyciłem pierwszego lepszego konia i zwiałem do lasu. Żadnemu nie przyszło na myśl, żeby mnie gonić. I tak by nie dali rady, połowa z nich nawet nie zna całego Gevaudanu tak dobrze jak ja.
[...]
Spacerowałem sobie po lesie na tym koniu już powoli opadając z sił. Gorączka, no tak. Zapomniałem kompletnie o niej i chyba to zmusi mnie do powrotu na zamek. O tej godzinie (ściemniało się) to już chyba wszystko ucichło, a poszukiwania zostawili na rano. Tak więc od razu skierowałem się do zamku. Było tak cicho i przyjemnie...
Przemykałem między strażnikami teraz już niezauważalnie, tylko po to by ostatecznie wleźć na balkon księżniczki. Trafiłem idealnie. Tylko dwie komnaty miały tutaj takie ogromne tarasy więc no.. ciężko nie było. Stanąłem przed szklanymi drzwiami chwiejnym krokiem... zastanawiałem się czy pukać, czy raczej wybić szybę, ale ostatecznie nie musiałem robić nic. Księżniczka sama mnie zauważyła i z ogromnym uśmiechem na twarzy wyleciała na zewnątrz przy okazji potykając się o własne nogi i lądując w moich objęciach. No nie powiem, bo lekko zdziwiony byłem.
-Renee... już myślałam, że nie wrócisz.. - zaszlochała tuląc się do mnie jak do jakiegoś misia. Nie no spoko skoro ona woli morderców to nic mi do tego.
-Jesteś pijana Fleur...- stwierdziłem i przy okazji parsknąłem śmiechem chyba pierwszy raz od dłuższego czasu..

( Fleur ?)

Od Fleur - C.D Renee

 Gdy mężczyzna jakby nigdy nic pozbywał się kajdanek, zamarłam w bezruchu. Byłam zła na siebie, krzyczałam w środku, ale żadne moje słowo nie mogło wyjść na światło dzienne. I tak oto znalazłam się w pokoju z beztrosko chodzącym mordercą. Przełknęłam ślinę, wpatrując się w jego na ten czas obojętne spojrzenie. Pierwszy raz znalazłam się w takiej sytuacji i nie wiedziałam co kompletnie mam zrobić. Z powrotem go skuć, by po raz kolejny zabrał mi spinkę czy pozwolić mu uciec? Ha, druga opcja odpadła. Nagle mężczyzna się zachwiał, a ja otworzyłam szeroko oczy. Zachowałam odpowiednią odległość, przyglądając mu się. Chwilę później moja dłoń znalazła się na jego czole. Renee był cały rozpalony, miał podkrążone oczy. Popchnęłam go delikatnie na łóżko i usiadłam obok, biorąc do rąk miskę z wodą i szmatką. Wycisnęłam ją mocno, kładąc na gorącym czole chłopaka. Zmarszczyłam brwi, mając przed oczami różne zakończenia tej historii. Śmiałam jednak wątpić w to, że rozchorował się przez to, że rozcięłam jego koszulkę... która tak czy inaczej była kusa.
 Przez cały czas robiłam zimne okłady, mimo to Renee pozostawał w takim samym stanie. Może powinnam pójść po pomoc...? W prawdzie nie powinnam, bo król nawet nie wiedział o obecności niewolnika. Sama służba dziwiła się, dlaczego to robię. Mogłam odpowiedzieć, że jestem naiwna, ale to chyba każdy mieszkaniec Gevaudan'u wie. Cóż, z czegoś trzeba zasłynąć. Nagle przerwałam swoje rozmyślania, patrząc na mężczyznę. Klatka piersiowa unosiła się powoli. Stąd mogłam usłyszeć jego niespokojny, płytki oddech. I nagle przechylił bezwładnie głowę, zamykając oczy. Otworzyłam szeroko oczy, zaniepokojona i zbliżyłam się bliżej. Zemdlał? I co ja mam zrobić...? Nigdy nie przywracałam nikomu świadomości. Działając na czas – dotknęłam dłonią jego policzka, delikatnie pobudzając do rzeczywistości, jednak na próżno. Moje poczynania nie przyniosły skutku. Co jakiś czas rutynowo sprawdzałam podstawowe czynności życiowe, wiedziałam, że nie mogę zrobić nic więcej, tylko czekać.
(...)
 W tym czasie zrobiłam nowe okłady, a kiedy Renee poruszył palcem, wskazywało to na to, że za chwilę otworzy oczy. To się jednak nie stało, prawdopodobnie zasnął, zmęczony całym dniem. No cóż, ja też bym wolała się przespać po paru dniach spędzonych w obskurnym lochu. Opuściłam pokój tylko po to, by wrócić tam za parę godzin. Był już poranek, słońce wystawało zza horyzontu, przedostając się przez metalowe kraty. Weszłam bez pukania i jak się okazało, śpiąca księżniczka jeszcze leżała na łóżku. Wzięłam ze sobą parę bandaży i wodę do obmycia jego świeżych ran, bowiem ze starszymi nie dało się nic zrobić. Szczerze to ledwo udało mi się uciec przez moją rodziną, która kręciła po zamku. W końcu nic nie wiedziała o tajemniczym gościu.
 Usiadłam obok mężczyzny, szturchając go lekko. Ten tylko obrócił się tyłem do mnie, marudząc coś pod nosem, aż w końcu udało mi się go zmusić do wstania.
 – Zdejmujemy! – zmarszczyłam czoło w zakłopotanym uśmiechu. Mimo jego oporów delikatnie podwinęłam koszulkę do góry. Ku mojemu spojrzeniu ukazała się poraniona klatka piersiowa. Chwyciwszy dzbanek z wodą i czysty, miękki ręcznik, przemywałam ostrożnie każdą z otwartych ran. Musiałam słuchać jego syknięć i tego, jak bardzo mu się to nie podoba. Przykro mi, ja go stąd nie wypuszczę. Nie mam powodów ku temu.
 – Co ty chcesz osiągnąć? – zapytał, spoglądając ukradkiem. Bowiem od dłuższego czasu jego spojrzenie było wkute w sufit.
 – Nie mogę sobie wyobrazić, jak to jest stracić kogoś bliskiego, ale mogłabym spróbować postawić się w twojej sytuacji. I... zrobiłabym to samo, co ty... tak myślę – westchnęłam. – A pomagam, bo taka już jestem, nie chcę niczego osiągnąć.
 Mężczyzna jedynie burknął pod nosem. Wciąż myślał, że jestem za głupia, by to pojąć.
 – Szczerze to myślałam, że uciekniesz – powiedziałam, dalej bandażując jego rany. Patrzyłam tylko na nie, sprawie omijając spotkania z twarzą mężczyzny. – W końcu jesteś rozkuty... od wczoraj, ale zemdlałeś, a gdy odzyskałeś świadomość, od razu zasnąłeś.

< Renee? >

Grabarz


Pełne Zdjęcie: X
 LOGIN: Turlajdropsa
ADRES E-MAIL: kasiaas1267@gmail.com
AUTOR ZDJĘCIA: Nieznany.
DODATKOWE ZDJĘCIA: X X X X 
♦♦♦
GŁOS: X
IMIĘ & NAZWISKO: Trevor Chandelier, tak, matka go nie kochała.
STANOWISKO: Ma bardzo piękne stanowisko, mógłby o nim opowiadać godzinami. Jak piękne istoty widzi, jak je ubiera, jak przygotowuje... do ich własnego pogrzebu. Grabarz.
TYTUŁ: " Och, nie trzeba, wystarczy Trevor, moi kochani! " 
PSEUDONIM:  Chandi, tak się do niego zwracają najbliższe wyimaginowane osoby. 
WIEK: Ten staruszek ma już 39 wiosen, jesieni, zim, a nawet lat!
PŁEĆ: Mężczyzna z krwi i kości 
ORIENTACJA: Heteroseksualizm
W ZWIĄZKU Z: "Obecnie? Liczą się kobiety w zamtuzie? Mogę wymienić nawet każdą z imienia... niech będzie, większą część owych pań, służących jako ladacznice. "
SYMPATIA: "Och miłość, jest piękna kolorowa, póki jakiś idiota nie wtargnie twoje skromne progi i nie pytając o pozwolenie, zabije ci żonę! Toż to skandal! Dlaczegóż nasza jedyna królowa się tym nie zajmuje?!" 
KREWNI: 
  • Azura Chandelier- jedyna miłość w jego życiu, która została zabita, gdy jego najsłodsza córa miała 3 latka. Poznali się, jak byli młodzi, a ojciec Azury zmarł. Jakiś jegomość jednak musiał go zakopać, nieprawdaż? Oczywiście, uwiódł ją swoim urokiem osobistym. 
  •  Celica Chandelier-  jego córka, zarazem jedyna, którą traktuje jaką bliską rodzinę. Nie chciał aby ludzie wytykali ją palcami z tego też powodu nie przyznawał się do niej, ale robił to z miłości.
  • Sarah Delirium- jego siostra, a zarazem ciotka Yume. Wspominał już, że jej nie znosi? Nie rozumie jak można wytrzymać z taką kobietą. To chodzące ADHD w huraganie i z gniazdem na głowie. 
♦♦♦

CHARAKTER: To jest człowiek, którego nie da się w stu procentach zrozumieć, nawet w pięćdziesięciu. Dziwak o wielu twarzach. Często zanim pomyśli powie coś bardzo głupiego i nieprzewidywalnego. Potrafi na cudzym pogrzebie, zacząć się śmiać do łez, po czym patrzy na resztę ze zdziwieniem, nie rozumiejąc co właśnie zrobił. Z gentelmen'a, którym jest dla wszystkich kobiet, potrafi się zmienić w największego komika, a zarazem człowieka, którego wydaje się, że lepiej unikać i to szerokim łukiem. Jego wyraz twarzy mówi zawsze to samo. Czyli: " Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy, do czasu". Zawsze jest sobą, nie ważne czego oczekuje sytuacja, on robi na odwrót. Nie wiadomo jednak czy to jego charakter. Po prostu stara się ukryć ból w środku, którego jest dużo. Inny sięgają po alkohol, palą dziką marchewkę, on za to reaguje śmiechem, zamiast płaczem. Naprawdę ciężko go złamać, nie da się łatwo doprowadzić do łez, czy zedrzeć uśmiechu. 
APARYCJA:  Trevor jest wysokim człowiekiem o dumnej posturze. Zawsze ukazuje swoje białe kiełki, tworząc na twarzy uśmiech. Oczy koloru toksycznej zieleni rzucają się w oczy już z daleka, ale to nie to przyciąga uwagę ludzi. Robią to bardziej długie, białe włosy, których jest kilka warkoczy. Uzyskały taki kolor z powodu sporego stresu w poprzednich latach. Wygląda czasem jak kościotrup. Bardzo możliwe też, że większość zwraca uwagę na jego bliznę na twarzy, ma ona korzenie jeszcze za młodu. Chudy, czasem wydaje się, żeby spojrzeć mu w oczy, trzeba iść po drabinę, albo szczudła. Trevor często ma problem z dobraniem sobie odpowiednich butów przez rozmiar jego stopy. Ubiera się w garnitur, na który narzuca płaszcz koloru czerni. Na głowie znajduje się kapelusz, a na dłoniach rękawiczki. Rzadko kiedy rezygnuje z owego stroju. Tak mu jest najwygodniej. 
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: Mantai
POCHODZENIE: Mantai
HOBBY:  Uwielbia sztukę jak i wyrażanie emocji przez chaotyczne ruchy, czyli taniec. Robi to głównie w celach odstresowania się, może to i jego hobby, ale ma dwie lewe ręce, jeśli chodzi o malarstwo. Na szczęście leczył się na nogi, gdy na głowę było już za późno i świetnie opanował ruchy swojego ciała. Tańczy jak nie jeden zawodowiec, potrafi nawet nim uwieść kobietę jak trzeba. 
♦♦♦
DODATKOWE INFORMACJE:

  • Zdarzało mu się zakopać kogoś żywcem i nawet o tym nie wiedział. Sam sprawdzał i nie wyczuwał pulsu.
  • Potrafi przejść cmentarz w nocy i wyć jak debil tylko po to, aby przestraszyć dzieciaki, które o późnej porze kręcą się tam bez większej potrzeby.
  • Gdy był mały często wykradał matce jedyną szminkę jaką miała i malował nią swoją siostrę, aby wyglądała jak upiór.
  • Kiedy był małym chłopcem często dawał się nosić na rękach tylko po to, aby mógł przytulać kobiece piersi. 


Od Renee - C.D Fleur

Nigdy bym nie pomyślał, że ktoś taki jak księżniczka może być aż tak naiwny. Wydostanie mnie z celi i zamknięcie teraz w zupełnie normalnej komnacie było niczym wypuszczenie mnie na wolność, tylko... no z przykutą rączką do łóżka. Mhhm.. do łóżka? Ciekawe jakie nieprzyzwoite rzeczy przyszły jej do łba, już zauważyłem, że nie jest do końca normalna i ma zapędy sadystyczne. Nie wiem dlaczego to robi, aczkolwiek siedzenie w normalnym pokoju było o wiele lepsze niż siedzenie w kamiennym więzieniu. Musze przyznać, że nieźle są tu urządzeni, nigdy nie byłem w zamku więc to było dla mnie coś nowego. Chyba, że za zamek uznajemy również więzienie.
Obejrzałem starannie swój siny nadgarstek. Drugi był taki sam, ale niestety jego nie było dane mi obejrzeć z powodu szerokich kajdanek. Rany na ciele, na plecach, na twarzy.... nie było chyba żadnego miejsca gdzie nie widniała by jakaś szrama. No dobra... było jedno hihi, chociaż to może tylko kwestia czasu. To samo zrobiłem z jabłkiem, które otrzymałem od księżniczki. Wolałem się upewnić, czy aby na pewno nie jest jakieś zatrute. Nie wiem czy nie jest czasem wiedźmą, a do jabłka nie dodała jakiegoś eliksiru, żeby wyciągnąć ze mnie potrzebne informacje. "Nie rób nic głupiego" - to powiedziawszy wyszła z mojej komnaty. Jak mam nie robić nic głupiego? Już nawet nie mam kogo zabijać, chyba że jakiś strażnik, który uwielbia słuchać moich krzyków by się napatoczył. Wtedy skończyłby jak córeczka naszego kochanego szlachcica. W mieście teraz uchodzę za kogoś kto nie ma serca, kto nie ma uczuć... ale czy ktoś pytał moje uczucia o zdanie, kiedy to moją siostrę torturowano? I tak nie zjadłem tego co dała mi księżniczka. Jakoś wolę na razie utrzymać dystans między nami. Nie ufam takim ludziom...
[...]
Łóżko, a chociaż nawet podłoga tutaj była o wiele wygodniejsza niż tam na dole. Mimo mojego przemęczenia i tak nie byłem w stanie przez dłuższy czas zasnąć. Zastanawiałem się jakbym mógł odpiąć zniewoloną rękę. I tak był progres bo mogłem się ruszać. Gorączka coraz bardziej dawała mi się we znaki, a siedząc tak na ziemi odchyliłem głowę do tyłu opierając ją o materac łóżka. Tak bardzo ciekawy sufit. Zastanawiałem się dlaczego księżniczka mi pomaga i choć jej sowa bardzo mi zaimponowały to jednak nadal nie potrafiłem zrozumieć co ona chce osiągnąć. Przymknąłem na chwilę oczy, jednak nie dane mi było długo cieszyć się spokojem. Usłyszałem otwierające się drzwi. Charakterystyczne skrzypienie wypełniło cały pokój, aczkolwiek nie byłem nawet w stanie podnieść głowy. Wydawała mi się taka ciężka. Przemęczenia i coraz bardziej rozwijająca się choroba nie pozwalały mi nawet racjonalnie myśleć. Jak udało mi się dostrzec była to druga księżniczka. Ta spostrzegawczość~ No co? Była ubrana akurat tak jakby była wysoko postawioną szlachcianką, więc długo myśleć nie musiałem nad tym kim jest.
-Naprawdę jesteś przystojny, niewolniku. - uśmiechnęła się podchodząc coraz to bliżej i bliżej. Miała szczęście, że nie miałem nawet siły ruszyć ręką, bo pewnie już nie wyszłaby stąd żywa. Usiadła wręcz na moich kolanach i odgarnęła kilka kosmyków z moich teraz lekko przymkniętych oczu. - Te zielone oczy pełne nienawiści... szkoda że zginiesz. Chociaż mogłabym...
- Anne! - nagle po pokoju rozbrzmiał krzyk tej ... no... jak jej tam? Fleur! Szybko zareagowała i odciągnęła swoją jak widać starszą siostrę ode mnie oznajmiając jej, że jestem bardzo agresywny i nie powinna się do mnie zbliżać. - Oszalałaś!? Przecież on mógłby cie..
-Czego tak panikujesz? On jest prawie nieprzytomny...
-Tylko ci się zdaje... - mruknąłem przekręcając głowę i teraz patrząc prosto w jej oczy. Nie wiem czy to co zobaczyłem to był strach czy tylko lekka obawa, ale najwyraźniej zrozumiała intencje tej drugiej księżniczki. Potem powiedziała jej, ze ma tutaj nigdy więcej nie wchodzić, sruty pierduty i takie tam...
[...]
Chwilkę potem Fleur zamknęła za sobą drzwi, oparła się o nie i zsunęła na podłogę głośno wzdychając. Tak to było MEEEGA trudne zadanie wygonić stąd siostrę, którą wręcz uciekała. Zamek wariatów..
- Co tu się wydarzyło? - zapytała stanowczo przenosząc na mnie wzrok
-Nic. Byłem grzeczny... - prychnąłem - Rozkuj mnie. - to mogło trochę zabrzmieć jak rozkaz przez co dziewczyna parsknęła śmiechem. Wskazała na mnie palcem i potem jeszcze bardziej się roześmiała. Pff... denerwuje mnie. Niech pamięta, że nadal mam jedną rękę wolną.
-Dlaczego miałabym to zrobić? Już i tak ciągle mówisz jaka to jestem naiwna.... wszystkich mi tutaj pozabijasz...
-Nic ci nie zrobię. Ściągnij mi to, bo mi ręka odpadnie... - warknąłem machając ciężkimi łańcuchami. Kiedy nie reagowała wziąłem jabłko i rzuciłem w nią tak by się pospieszyła. No... i dostała w główkę.. oh jak mi przykro.
-Ty Revańska mendo! - krzyknęła na mnie, podchodząc i łapiąc mnie za wolny nadgarstek. Oho teraz mnie jeszcze będzie molestować - Teraz tym bardziej cie rozkuje!
-Okey. - wzruszyłem ramionami wyrywając rękę i ściągając z jej główki jedną spinkę. Odepchnąłem ja, bo było mi troszkę niewygodnie w takiej pozycji. Otworzenie zamka zajęło mi kilka minut. Uwolniłem swoją rękę, by następnie wstać i odgarnąć swoje włosy do tyłu. Idiotka. Patrzyła na mnie tak jakbym miał ją zaraz zabić, nie wspominając o tym, że siedziała na ziemi... - Mówiłem już... nic ci nie zrobię.

( Fleur ?)

Rycerz

Pełne Zdjęcie: X
 LOGIN: Korra10
ADRES E-MAIL: moonwilczycaksiezyca@gmail.com
AUTOR ZDJĘCIA: Xiphos Games
♦♦♦
GŁOS: X
IMIĘ & NAZWISKO: Ira Curufin
STANOWISKO: Rycerz
TYTUŁ: Sir
PSEUDONIM: Większość osób zwraca się do niej po imieniu, a jedynie nieliczni zaprzyjaźnieni posiadają przywilej nazywania jej Białą, ewentualnie rozmaitymi zdrobnieniami.
WIEK: 20 lat
PŁEĆ: Kobieta
ORIENTACJA: Heteroseksualizm
W ZWIĄZKU Z: Kobieta ta stroni od wszelkich związków, tłumacząc się brakiem czasu na ,,takie głupoty”. W rzeczywistości po prostu nie przepada za kulą u nogi w postaci partnera.
SYMPATIA: Przebywając wśród mężczyzn, nauczyła się skutecznego odganiania wszelkiego rodzaju zauroczeń. Co nie znaczy, że nie zerknie czasem na co po przystojniejszego mężczyznę.
KREWNI: Ogólnie rzecz biorąc jej rodzina nie jest znana, a zamiast niej podaje personalia swego drogiego opiekuna oraz jego żony.
  • Hae Curufin- jeden z weteranów wojennych Clarines. Bardzo zabawny mężczyzna, którego czupryna i broda już dawno przybrały barwę bieli. Zachowuje się tak, jakby był biologicznym ojcem panienki. To właśnie on zrobił z niej rycerza [czemu Anor gorączkowo się sprzeciwiała].
  • Anor Curufin- żona Haego. Szlachcianka sprawiająca pozory dumnej damy, zdającej sobie sprawę ze swojej wyższości nad przedstawicielami niższych klas społecznych. W rzeczywistości sympatyczna, wiecznie zatroskana kobieta.
♦♦♦

CHARAKTER: Jaki jest ideał kobiety? To chyba każdy wie, a zwłaszcza ona, bowiem niegdyś za niego uchodziła. Zabawna, miła, opiekuńcza... Taka właśnie była, jednak przyszedł taki okres w jej życiu, że dawna istota została przemieniona w książkową definicję ,,tej złej”. Na ogół odstrasza swoim stylem bycia każdego, kto się nawinie, jest osobą oschłą. Cechę tę traktuje jako tarczę, obronę przed wszelkiego rodzaju cierpieniem. Świadomie stroni od kontaktów z innymi, odsuwając się w cień, a nawet odchodząc. Aspołeczność... ucieczka przed wszystkimi, z którymi mogłaby zacieśnić więzy. Ot cała ona. Traktuje świat tak, jakby był on jej największym wrogiem, wciąż chcącym przysporzyć jej kłopotów. Wolny czas poświęca na kształcenie samej siebie, co powoli staje się obsesją. Wobec ogółu odnosi się bez uczuć, mówi beznamiętnym tonem, czasem wręcz wrogim. Jednak potrafi być miła, zwłaszcza dla najmłodszych. Uwielbia dzieci. Co prawda nie jest zawodową opiekunką, ba! Nie wie jak zmienić pieluszkę czy nawet poprawnie trzymać maluszka, ale nadrabia to zapałem do uczenia się. Powróćmy do poprzedniego tematu. Ogólnie rzecz ujmując panienka Curufin do osób dla niej nowych podchodzi z widocznym dystansem oraz wrogością. Nie należy się tym zrażać, ponieważ stopniowo jej zachowanie, a także poziom zaufania zmienia się na... lepsze? Powoli spada maska oschłej wojowniczki, ukazując całkiem znośną osobę. Co prawda nadal zdarzają się jej napady złości, humorki jak podczas okresu, ale naprawdę rzadko. Dla zaufanych jest naprawdę miła, wręcz przyjacielska. Zdarzy jej się zaśmiać, może rzucić jakimś żartem. I... Cóż, to chyba tyle. Do obowiązków podchodzi bardzo poważnie, wypełnia powierzone jej zadania najlepiej jak tylko potrafi. I nie, ona się nie stara, jedynie robi coś co musi. To już mniej więcej wiadomo jakaż to ona jest na co dzień, ale jak to jest z innymi sytuacjami? Cóż, niezbyt łatwo jest to określić. Podczas walki ,,nakręca się” i idzie na całość. O dziwo każdy jej ruch, gest jest przemyślany i zaplanowany. Tu ujawnia się kolejna z cech- nieprzeciętna inteligencja i sprawność zarówno fizyczna, jak i psychiczna. Starcia w jej wykonaniu nazywane są ,,tańcem”, ze względu na płynne, śmiałe ruchy Iry. Nie lęka się, a odwaga miesza się z czystym szaleństwem.
APARYCJA: Z pozoru, jeśli przymknie się jedno oczko, wygląda ona na przeciętną kobietę. Jednak tak nie jest, co widać, jeśli podejdziesz troszkę bliżej. Zacznijmy od jej wzrostu. Wyraźnie góruje nad resztą rówieśniczek, mając te swoje sto osiemdziesiąt cztery centymetry. Przy tym nie wygląda jak typowy wieszak- ma umięśnione, gibkie ciało, noszące ślady wielu godzin poświęconych na treningi. Kobiece atuty? No niby biust średni, tył niczego sobie... ale ona raczej nie zwraca uwagi na takie pierdoły. Kolejną rzeczą, o której warto wspomnieć jest albinizm. Nie wiadomo, po kim go odziedziczyła, ponieważ drzewo genealogiczne niestety przepadło. Całe jej ciało pozbawione jest tej jakże przydatnej melaniny. Śnieżnobiałe włosy wyglądają tak, jakby sama przycinała je sztyletem [z którym nigdy się nie rozstaje]- krótkie, wiecznie nierówne, rozwiane na wszystkie strony. Co wydawałoby się niemożliwe- w jasności można dojrzeć lekki blask odbijającego się słońca, tworzącego złudną, mętną żółć. Dopiero w budynkach widać, jak natura potraktowała Irę, jeśli chodzi o aparycję. Jest... bielą. Po prostu. W każdym calu. Skóra jej wygląda jak niezapisana kartka papieru z bloku, który kupimy w każdym papierniczym- chorobliwie blada, jak czyste kości. Miejscami ozdobiona została przez ledwie widoczne pieprzyki. Może przejdźmy teraz do detali jej twarzy. Jest ona delikatna, owalna, pozbawiona zmory, jaką są pryszcze oraz krosty. Przywodzi na myśl porcelanową laleczkę, ulubienicę kolekcjonerów. A jednak... Zawsze jest jakieś "ale", prawda? Przez całą wysokość lewego policzka przebiega paskudna, szarpana blizna, psując pozory harmonii. Przecina ona również oko, lecz o dziwo nie zanikł w nim wzrok. Heterochromia- o tym teraz pomówimy. Prawa tęczówka owej damy przybrała barwę głębokiej czerwieni, zaś lewa jest w połowie błękitna, w połowie jasnofioletowa. Sam kształt oczu jest raczej bardzo często spotykany wśród miejscowej ludności- wyglądają jak migdał, całkiem duże i przyozdobione długimi rzęsami. A usta? Dolna warga pełna, górna delikatna. Jednak nawet tu wady genetyczne dały o sobie znać- kolorem jej ust jest leciuki róż.  
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: Clarines
POCHODZENIE: Miejsce, z którego pochodzi nie jest znane. Wiadomo jedynie, że maleńka wtedy Ira została znaleziona przez przedstawiciela rycerstwa i przez niego też wychowana.
HOBBY: Życie Iry kręci się tylko i wyłącznie wokół pola bitwy. Hae już od jej najmłodszych lat starał się zaszczepić w niej cząstkę siebie, która uwielbiała walkę. Udało mu się. Aktualnie hobby, ale też życiem panienki jest wysiłek fizyczny, kształcenie samej siebie, walka z wadami. Na treningach spędza naprawdę dużo czasu.
♦♦♦
DODATKOWE INFORMACJE:

  • Większość swojego wolnego czasu spędza na przesiadywaniu w lesie. Ma tam swoje ,,tajne” miejsce- maleńką polankę, gdzieś w głębi leśnego królestwa, której ciszę przerywa jedynie śpiew ptaków.
  • Jej ukochanym wierzchowcem jest kara klacz [Jaśmin], wywodząca się z gałęzi koni pociągowych. Zwierzę raczej zachowuje się jak pies, wiecznie podążając za Irą.
  • Panienka oprócz umiejętności przydających się w bezpośrednich starciach, posiada również talent wokalny. Jednak nie chwali się nim w obecności innych, chyba, że są to osoby najbliższe jej sercu.
  • Jej bronią jest miecz o czarnym jak noc ostrzu. Dostała go w prezencie od swoich przybranych rodziców, z okazji ukończenia szesnastego roku życia.
  • Ma talent do pakowania się w kłopoty. Zawsze znajdzie się jakiś osobnik, który postanowi ją zaczepić albo sama wplątuje się w jakieś nie do końca niewinne sprawy.

Od Rhaegar'a - C.D Yoshito

- Może Ci pomóc? – zapytałem pokojówki nagle wstając z łóżka.
Jakoś głupio się czułem, przeszkadzając kobiecie w jej pracy i jeszcze jej nie pomagając. Widać, że było to nieco ciężkie. Przytaknęła, dając mi połowę tego co przyniosła, nie za bardzo wiedziałem co mam robić, ponieważ w moim łóżku nie było tyle warstw materaców i prześcieradeł. A więc to dlatego to łóżko jest takie wygodne. Z małą pomocą, a raczej dużą pomocą dziewczyny, w końcu mi się udało. Całkiem zadowolony z siebie, spojrzałem na dziewczynę z uśmiechem, jednak mój uśmiech zaraz zniknął. Trzeba znaleźć Ronę…
 - Wiem, że za to wszystko powinienem sam ją szukać z tonowym obciążeniem na plecach, jednak czy pomożesz mi? – zapytałem błagalnie pokojówkę.
Chwilę się zastanawiała, jednak po chwili pokręciła głową zrezygnowana i zgodziła się mi pomóc. Jednak tylko przez chwilę, ponieważ musiała wrócić do swojej pracy za jakiś czas. Chociaż moim zdaniem to zbyt wiele obowiązków to ona dzisiaj nie miała. Przyjąłem jej pomoc niezwykle zadowolony, obiecując jej, że kiedyś jej się odwdzięczę. Ponieważ nie była pewna, co mam na myśli mówiąc odwdzięczyć się, zmierzyła mnie podejrzliwym spojrzeniem. Rany boskie, te tylko o jednym. Już nawet nie starałem jej się tłumaczyć, tylko wybiegłem z pokoju księżniczki, który wyglądał teraz jak przed moim przyjściem. Wywietrzony, pachnący i czysty. Nie wiem gdzie księżniczka mogła być, jednak trzeba poinformować Yoshita, w końcu oboje jesteśmy osobistymi rycerzami księżniczki. Chociaż nie jestem pewien, czy po tym wszystkim utrzymam się na tym stanowisku. Na całe szczęście lub nieszczęście, Yoshito miał pokój bardzo blisko. Bez pukania, po prostu wbiłem do środka, co z tego, że mógł jeszcze spać. Nie spodziewałem się jednak, że komnata będzie pusta. No nie, a może był po prostu z nią? Albo miał po prostu jakąś pracę? Nie! Definitywnie był z nią! A co jeśli on nadal jest pijany i teraz to on molestuje biedną księżniczkę!?
 - Cholera jasna! – załapałem się za swoją srebrną czuprynę.
Nie objaśniając nawet pokojówce szczegółów, po prostu zacząłem, biegać po korytarzach, otwierać wszystkie puste pokoje. Po prostu musiałem ją znaleźć. Obleciałem cały zamek chyba z dwa razy i już miałem oblecieć zamek trzeci raz, gdyby nie to, że jakiś starszy mężczyzna nakazał mi zachować ciszę. Wszędzie sprawdziłem, każde pomieszczenie, kantorek… nawet byłem w lochach! Nie byłem tylko… na dziedzińcu. Dostając olśnienia, pobiegłem na dziedziniec, prawie tratując dwie pokojówki po drodze, ale trudno. Swoją drogą, gdzieś zgubiłem moją nową znajomą… potem jej wszystko wytłumaczę. Wybiegłem na dziedziniec, zeskakując z ostatnich schodków. Nie wiem czemu, coś pokierowało mnie do stajni. I miałem dobrze przeczucie. Yoshito leżał na biednej księżniczce, dodatkowo krępując jej ruchy.
- Yoshito! – krzyknąłem wbiegając do stajni – Jesteśmy pijany! Złaź z niej!
Złapałem go za ramiona i zacząłem odciągać od księżniczki, poszło łatwo jednak sam straciłem równowagę i rycerz mnie przygniótł.
- Nie jestem pijany! – warknął – Ty ty tutaj ledwo stoisz… a właściwie to stałeś – uśmiechnął się.

(Ktoś z was?)

Od Fleur - C.D Renee

 Ten mężczyzna jest całkiem nieobliczalny... Powinnam się czasami pacnąć za zbytnie okazywanie dobra, bo mam z tego tylko rozerwaną bluzkę i równie rozstrzępione nerwy. Ta sytuacja postawiła mnie przed bardzo trudnym wyborem; gorączka wbrew pozorom jest dość groźna, jeśli się nad nią nie zapanuje. Teraz przez głowę przeszedł mi bardzo ryzykowny pomysł... mianowicie, by przenieść niewolnika do komnaty i tam się nim zaopiekować.
 – Już cię zostawiam. – wyprostowałam się, jednocześnie kierując w stronę wyjścia.
 Miałam zamiar odwiedzić mojego ojca. Wiem, że proszenie go o cokolwiek graniczy z cudem, ale warto spróbować. Nie od dziś wiadomo, że moje argumenty są przeważające, niestety dzisiaj czułam, że nie wiem co powiedzieć. Poszukiwanie ojca trochę trwało, ostatecznie znalazłam go w gabinecie. Wiadomo, co robił: podpisywał różne papiery i inne takie sprawy, które mnie nie interesowały. Gdy strażnik pozwolił mi wejść, delikatnie zapukałam do drzwi. Nie spotykając się ze specjalnym zaproszeniem, sama wprosiłam się do środka. Król Gevaudan'u natychmiastowo uniósł głowę do góry, jego mina wyrażała głębokie zdziwienie.
 – Musimy pomówić, ojcze – zasiadłam na fotelu przez biurkiem i złożyłam ręce na wysokości klatki piersiowej.
– Tak? – znowu to samo. Próbował udawać, że w ogóle obchodzi go to, co zaraz powiem.
– Jeden z niewolników jest chory, ma gorączkę – wytłumaczyłam. Gdy spojrzałam na twarz ojca, wówczas miałam wrażenie, że za chwilę wybuchnie gromkim śmiechem.
 – Niewolnicy nie są nic warci – stwierdził i chwycił pióro, którym wykonał swój podpis na jednym z dokumentów.
 – Dlaczego? – byłam ciekawa.
 – Bo to nasze przedmioty – oznajmił, a ja otworzyłam szeroko oczy, jakby co najmniej największe tajemnice zostały przede mną odkryte.
 – ...Jak możesz tak mówić? Niczym się od nich nie różnisz, to też ludzie! Tylko, że... im się nie powodziło – syknęłam, wstając i kierując się do wyjścia. Głośne trzaśnięcie drzwiami skutecznie powstrzymało mojego ojca od odpowiedzi, która i tak zapewne poddenerwowałaby mnie bardziej.
 W drodze do lochów zabrałam ze sobą najlepszych strażników i weszłam do celi zamieszkanej przez niewolnika z Revanu. Mężczyzna uniósł swój zdziwiony wzrok.
 – Rozkuć go i prowadzić za mną – powiedziałam srogo. – Dla pewności skrępujcie mu dłonie.
 Skąd miałam wiedzieć, że gdy go uwolnię, nie ucieknie albo nie zabije kogoś obok? No właśnie. Musiałam mieć w sobie jeszcze krztę rozsądku. Niewolnik upadł na zimną podłogę od razu po rozkuciu. Dotknął swoich dłoni, chcąc je rozmasować i spojrzał się tajemniczo po celi i ludziach, znajdujących się wokół niego. Nawet, gdyby chciał coś zrobić, nie zdążył, bo za chwilę na jego nadgarstkach znów pojawiły się kajdanki.
 – Za mną – pokiwałam głową, wychodząc z celi.
 Niewolnik miał obstawę liczącą paru doświadczonych strażników. Przez całą drogę do komnaty siedział cicho, aż nagle usłyszałam jego głos.
 – Dlaczego to robisz?
 – Wszyscy jesteśmy tacy sami – wzruszyłam ramionami, otwierając drzwi do pomieszczenia. Na mężczyznę czekało łóżko i kominek. Niestety, nie mogłam pozwolić na to, by się wydostał, bo za to dostałabym niezły opieprz. Wobec tego, na oknach pojawiły się kraty... Sama uważałam to za bardzo nieludzkie. Po chwili w pomieszczeniu zostałam już tylko ja i siedzący na łóżku Renee. Naturalnie, był przywiązany łańcuchem do łóżka (za nadgarstek, nie szyję!). Jedną rękę postanowiłam mu zostawić wolną. No postawmy się w jego sytuacji... to, co przeżył wyryło zapewne sporą dziurę w jego umyśle. Nadal próbowałam nie być w pełni pochłonięta przez jego sprawę. Już to, co zrobiłam mogło okazać się bardzo naiwne.
 – Proszę... tylko nie rób niczego głupiego – westchnęłam, kładąc miskę z wodą i szmatką na stoliku. – Każdego poranka będę zaglądać i cię opatrywać, dobrze? – wolałam się upewnić. Wolną ręką rzuciłam w jego stronę jabłko, leżące na tacy z różnymi innymi posiłkami. Miał refleks, bo złapał je od razu.
 W głębi serca miałam nadzieję, że nie rozwali wszystkiego, co znajduje się w pokoju.

< Renee? >

Od Yume - C.D Ranmaru

-Yume panie - powiedziałam kłaniając się. -Mam na imie Yume.
-A nosisz jakieś nazwisko?-spytał wciąż patrząc na mnie.
-Wszyscy mówią sobie po imieniu, poza panią Sarah Delirum naszą pracodawczynią-wyjaśniałam mu.
- A jakie imię nosiłaś nim tutaj trafiłaś?-spytał widocznie zaciekawiony.
- Wybacz książę, ale ciotka zabroniła mi o tym mówić. Jestem Yume. Yume oznacza “sen”. Jestem częścią tego zamku, ale gdy ktoś otworzy oczy na mnie znikam, tak jak sen znika przed nadejściem poranka.
Książę wstał i podszedł do mnie. Nachylił się nade mną, uważnie lustrując mnie wzrokiem.
- Yume jesteś całkiem ciekawą osobą - powiedział bawiąc się moim warkoczem.
- Herbata zaraz wystygnie książę - powiedziałam kłaniając się, przy okazji uwalniając warkocz z jego dłoni.
Książę od razu się odsunął. Przepuścił mnie w drzwiach. Wniosłam tacę z podwieczorkiem do środka. Postawiłam na stole. Ukłoniłam się i ruszyłam do drzwi. Książę był zajęty sprawdzaniem zawartości tacy. Cicho zamknęłam drzwi i ruszyłam do dormitorium. Do kolacji miałam jeszcze sporo czasu. W pokoju zaraz otoczył mnie wianuszek służących, które podobno widziały kłótnię I Ksieżniczki z Arcyksięciem. Na szczęście my też dostałyśmy herbatkę
-Że co? Widziałaś jego gołą klatę?!-pisnęła Yuki krztusząc się herbatą.
- No tak jakby…-powiedziałam wykrętnie.
- I co? I co? Jest piękny?-Pisnęła Rin.
-W świetle zachodzącego słońca wyglądał pięknie-powiedziałam czerwieniąc się.
Dziewczyny zachichotały, ale nagle umilkły. Dłoń z ostrymi paznokciami wbiła mi się nagle w ramię.
-Możemy porozmawiać?-warknęła ciotka.
“O nie”pomyślałam.
-Ależ tak kochana ciociu-próbowałam się podlizać.
-Chodź-warknęła ciągnąc mnie za sobą.
Kiedy wreszcie zamknęła nas w suszarni jej twarz przypominała dojrzałą śliwkę. Nie wiedziałam co przeskrobałam, ale coś mi mówiło, że to musiało być coś strasznego.
-Rozum do reszty ci odjęło?!-krzyknęła na mnie.-By oglądać księcia w takiej sytuacji?
-Ale ciociu-zaprzeczyłam.-To nie moja wina!
-Mogłaś zapukać! Głupia!-warknęła-Nawet nie wiesz jakie to nieprzyzwoite!
-Ale ciociu on nie był całkiem nagi! Tylko nie miał koszuli! Co w tym złego?-zapytałam zdziwiona.
-No jasne! Masz szesnaście lat i na prawdę to tylko nic!-krzyknęła na mnie.
-Siedemnaście-poprawiłam ją.-Poza tym książę by mnie nie skrzywdził!
Po tych słowach wymierzyła mi siarczysty policzek.
-Nie pyskuj!-warknęła.-Czy ty wiesz co się teraz może stać? W najlepszym przypadku wyrzucą cię na bruk, a dobre imię twojej rodziny zostanie zszargane na wieki. Lub wyrzucą mnie razem z tobą! Głupia czy ty nigdy nie myślisz? Jesteś równie lekkomyślna co moja siostra! Co z tego, że mogą cię zabić, za obrazę królewskiego majestatu…
-Ale ja tylko zobaczyłam go bez koszulki! To nic takiego!-pisnęłam w swojej obronie.
-Nic takiego?! Nic takiego!-szarpnęła mnie za rękaw.-Za swoją głupotę od dziś będziesz szorowała gary i sprzątała kuchnię codziennie. A także myła podłogi w zamku i masz to robić tak by nikt cię nie widział. Oczywiście nadal masz spełniać obowiązki pokojówki. Ale podwieczorku Księciowi Ranmaru nie będziesz już nosić. Palić w piecu możesz tylko jak cię nie widzi tak samo z przynoszeniem rzeczy do porannej i wieczornej toalety. Raz cię zobaczy zapłacisz mi za to. A teraz zejdź mi z oczu i nie pokazuj mi się na oczy przez resztę tygodnia!-warkneła popychając mnie.
Szybko opuściła suszarnię. Wyszłam zaraz po niej. Zabrałam tobół ubrań, w których ćwiczyłam łucznictwo. Przyłożyłam dłoń do piekącego miejsca na twarzy. Yuki i Rin gdzieś zniknęły. Pewnie dlatego że musiały pomóc przy kolacji. “Ciocia jest stanowczo przewrażliwiona”pomyślałam. Szybko przebrała się w ubrania do ćwiczeń, na twarzy zawiązałam chustę tak że widać było tylko moje oczy. Wyskoczyłam przez okno na drzewo, a z drzewa na trawę. “Ciotka by się wściekła gdyby mnie zobaczyła”pomyślałam. Wyciągnęłam z dziupli łuk i kołczan ze strzałami. Nie mogłam pozwolić by ciocia je znalazła. Przestałam chować je w pokoju po tym jak zrobiła nalot na dormitorium w poszukiwaniu zabronionych rzeczy. Przypięłam też długi i ostry sztylet do pasa i pobiegłam szybko w stronę lasu. Potem weszłam w rutynę. Wypuszczałam strzały jedna za drugą. Zmierzchało, ale nie chciałam przerywać treningu. Nagle wyczułam jakiś ruch. Momentalnie założyłam strzałę na cięciwę i bezproblemu ją napięłam.
- Kto tam! Wyjdź!-krzyknęłam.
Jednak ten ktoś zignorował moje słowa. Wypuściłam więc strzałę. Wbiła się w drzewo obok głowy tego kogoś. Ekspresowo nałożyłam kolejną strzałę.
-Powiedziałam wychodź!
Z krzaków wyszedł książę Ranmaru. W świetle księżyca jego włosy i oczy błyszczały, a skóra stała się jeszcze jaśniejsza. Cofnęłam się o kilka kroków. Momentalnie opuściłam łuk.

<Ranmaru ^.^?>

Od Renee - C.D Fleur

Nie rozumiałem dlaczego dziewczyna tak usilnie stara się czegoś o mnie dowiedzieć, przecież nawet mnie nie znała. Zauważyłem też, ze nieźle jej wychodzi wysznupienie informacji, nie zajęło jej dużo czasu szukanie wyjaśnienia na to, dlaczego zabiłem małą szlachciankę. Hmm... nie miałem tez pojęcia dlaczego jest dla mnie taka pobłażliwa, mimo wszystko ona jeszcze ani razu mnie nie uderzyła, chociaż w jej stronę poszło najwięcej wyzwisk i obelg. Może faktycznie różni się czymś od całej reszty szlachciców... Ale nie! Renee nie możesz tak o tym myśleć bo zaczynasz jej udać, a to nie jest dobre.
[...]
Kiedy wparowała do mnie i oznajmiła mi, że już zna moją pełną godność oraz to, że dopuściłem się zemsty to pomyślałem sobie, że może jednak ta dziewczyna jakoś mi pomoże się stąd wydostać. Dlaczego miała to zrobić? Nie widziałem, żeby w jakiś sposób nie rozumiała tego mojego zbrodniczego czynu. Może wręcz przeciwnie, starała się go zrozumieć stawiając się na moim miejscu.
-Chciałeś coś powiedzieć? - zapytała kiedy wyraźnie ujrzała ja waham się przed kolejną odpowiedzią. Tym razem nie miała być ona chamska tak jak wszystkie poprzednie. Chciałem z nią normalnie porozmawiać, chociaż w gruncie rzeczy więcej w tym było pytań niż czystych dialogów. Ostatecznie pokręciłem głową, bo nie wiedziałem co mógłbym jej jeszcze powiedzieć. Było tego tak dużo, że nie wiedziałem od czego mam zacząć. - No jak wolisz... - po tych słowach ponownie zwiesiłem głowę w dół i przymknąłem oczy. Nie mam już sił się więcej wyrywać, a moje własne ciało nie słuchało mnie kiedy wyraźnie mówiłem: STOP. Cóż za ironia losu. Być jednocześnie tak wykończonym, by brakło mi sił na jakikolwiek ruch, a jednocześnie tak zdeterminowanym, by ciągle dążyć do upragnionego celu.
Ku mojemu jeszcze większemu zdziwieniu (bo myślałem, że ona już sobie poszła i nie wróci) Księżniczka wróciła do mnie za chwilę z miską zimnej wody i szmatka. Co tez ona znowu wymyśliła? Ukucnęła obok mnie... zbyt blisko obok mnie, zamoczyła szmatkę w zimnej wodzie następnie bardzo starannie ja wykręcając. Obserwowałem każdy jej choćby najmniejszy ruch z pod blond grzywki upaćkanej krwią. Czy ona postradała zmysły?! Kilka dni wcześniej chciałem jej odgryźć rękę... o palcach nie wspominając nawet.
-Co ty robisz... - to zdanie w niczym nie przypominało pytania, bo doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że chce zmyć krew, aczkolwiek nie potrafiłem tego pojąć. Jak dobre serce trzeba mieć, żeby zajmować się nic nie wartym niewolnikiem.
-Czy chociaż raz mógłbyś się nie ruszać i nie próbować mnie skrzywdzić? Zrozum, że nie każdy tutaj jest żeby się na tobie powyżywać. - teraz uniosła rączkę i delikatnie dotknęła szmatką moich ran na policzku. Syknąłem przeciągle z bólu wyrywając się troszkę, ale nie dlatego, że chciałem jej coś zrobić, tylko z powodu dużego bólu. (Haha! Nie tym razem!) Zajęło to chwilę zanim całkowicie skończyła. Przemyła mi twarz, trochę szyję.. no można powiedzieć, że teraz wyglądałem mniej więcej jak człowiek.
-Jak się nazywasz? - wyskoczyłam tak totalnie z dupy z tym pytanie, bo stwierdziłem, ze od tego czasu jeszcze nie udało mi się poznać jej imienia. Musiało to dziwnie zabrzmieć bo uniosła na mnie takie zdziwione spojrzenie, jak gdyby nigdy nikt nie pytał ją o imię. No tak.. przecież to takie oczywiste. Wszyscy ja tu znają, bo jest księżniczką. -...głupia, odpowiadaj. - dokończyłem kiedy nie spotkałem się z żadną sensowniejszą odpowiednią i pewnie przez to jak ją nazwałem dostałem też tą mokrą, zakrwawioną szmatką po głowie. Nie bolało, to chyba bardziej miało znaczyć coś w rodzaju: "zamknij się wreszcie, jestem dla ciebie za dobra". Uniosłem lekko kąciki ust w skrytym uśmiechu. Dziwna z niej dziewczyna nawet jak na księżniczkę, to gdybym o tym nie wiedział to raczej nigdy bym się nie domyślił.
-Fleur Argent, niewolniku. - wymruczała coś przez zaciśnięte zęby. Chyba nie za bardzo spodobało jej się to jak się zwracam. - A teraz może byś powiedział mi coś o sobie i swojej siostrze.
- Jesteś zbyt głupia, żeby to pojąć...
- Zabije cie... - warknęła znów wyciągając ten swój mały sztylecik i przykładając mi go do gardła. Oho, teraz już nie miała mi co rozrywać, chyba że spodnie i bokserki. Mrr... byłoby ciekawie. Siedziała teraz tak blisko, by jej krótkie rączki mogły dosięgnąć do mojej szyi. Mój delikatny, niepozorny uśmiech znikł z twarzy, a główka opadła lekko z przemęczenia na ramię dziewczyny. Chyba nie miała nic przeciwko, bo odstawiła malutką broń na podłogę obok. Bingo! Naprawdę jest nieźle naiwna. Chwyciłem zębami jej ramiączko od bluzki i tym samym od stanika, pociągnąłem je na tyle mocno, żeby podrzeć materiał, a ubranie dziewczyny zsunęło się z ręki. Natychmiast odskoczyła do tyłu przytrzymując to co tak cenne, żeby czasem nie wyszło na światło dzienne. Zrobiła się tak słodko czerwona, że gdyby nie te kajdanki to zostałaby przeze mnie zgwałcona.
-T-ty....
-1:1 Księżniczkooo.... teraz już przestań się bawić tym małym narzędziem, bo nawet z przykutym do ściany przegrywasz. - westchnąłem znów zwieszając głowę. Każdy chociaż najmniejszy wysiłek był dla mnie nie do zniesienia, jednak musiałem jej dać jakoś do zrozumienia, żeby w końcu dała mi spokój.Otworzyłem usta, żeby nabrać nieco więcej powietrza. Nie widziałem kiedy wstawała, ale za momencik znów znalazła się przy mnie. No czemu ona nie da za wygraną, co za uparta dziewucha. Jeszcze bardziej dziwne okazało się to co zrobiła za moment, a mianowicie podniosła nieco moją głowę i przyłożyła rączkę do mojego czoła, uprzednio odgarniając grzywkę.
-Ty masz gorączkę....i to dużą... - jaka błyskotliwa. Jak się siedzi w zimnej celi wykonanej z kamieni, praktycznie bez ubrań, w dodatku z taką odpornością... to nie ma się co dziwić.
-Dlatego daj mi odpocząć i spadaj...

( Fleur ? )

Od Fleur - C.D Renee

  Tej nocy nie mogłam spać. Wierciłam się na wielkim łożu w poszukiwaniu najwygodniejszego miejsca. W głębi serca zdawałam sobie jednak sprawę, że wszędzie czułam się tak samo, a to myśli nie dają mi zmrużyć oka. Postanowiłam pokręcić się po zamku. Wobec tego uniosłam zadek, by później odbić się od materaca. Poprawiłam pomiętą piżamę oraz ruszyłam, wsłuchując się w dźwięk moich nagich stóp. Przez całą drogę towarzyszyły mi płomyki świec, rozbłyskając swym ostrym światłem sprawiły, że wszystko wokół mnie stawało się jaśniejsze i o wiele bardziej wyraźniejsze – obrazy, na których kurzyła się przeszłość tych krain oraz stylowe tapety, pasujące do ram okien. Co najważniejsze – mogłam widzieć schody w pełnej okazałości. Gdybym wzięła ze sobą małą świeczkę, a wokół mnie byłaby ciemność, zapewne skończyłoby się to tak: potknęłabym się, spadła ze schodów i spaliła pałac. Dziękuję, dobranoc. Tak się złożyło, że znalazłam się w lochach. Ominąwszy dziwnych, równie uziemionych typków, dotarłam do gwiazdy wieczoru – pana Renee. Bardzo ładne imię. Typowo francuskie, kocham Francję. Na początku ten jegomość nie wyraził zbytniego entuzjazmu wywołanego moją osobą. Rzekłabym, iż nawet nie uniósł tej swojej przemęczonej głowy do góry.
~ Po dialogach w opowiadaniu niewolnika ~
 – Dlaczego zabiłeś tę dziewczynę?
 – Nie twoja sprawa – prychnął z poirytowaniem.
 – Czeka nas długa noc – westchnąwszy, oparłam się o zimne, kamienne ściany.
 – Wypad...
 – Jeśli pójdzie tak dalej, to mój ojciec cię zabiję – przyznałam beznamiętnie.
 – To i tak lepsze, niż cierpienia – uniósł wzrok. – Mogę umierać.
 – Ach, ten zapał w tych zielonych oczach, w takich miejscach zazwyczaj gaśnie... – zaczęłam, chodząc od kąta do kąta – wraz z upływem czasu – mój głos rozbrzmiał po całej celi. Krew kapiąca mężczyźnie z ust, wciąż wywoływała u mnie jedynie głębokie obrzydzenie zmieszanie z nutą żalu.
 – Gevaudan słynie z legendy o bestii, rozszarpującej ludzkie ciała... muszę się poważnie zastanowić nad tym, czy to nie ty – posłałam mężczyźnie zamyślone spojrzenie.
 – P-pieprzona sadystka... – syknął, a z jego ust kącikiem wydobyła się kolejna strużka krwi.
 – Nie jestem sadystką – pokręciłam głową, zatrzymując się prosto przez skutym niewolnikiem. – Ale chyba nie zdajesz sobie sprawy, jakie bajery tutaj mają. Słyszałeś o kociej łapce? – zapytałam, nawet nie upewniając się, czy mnie słyszy. W sumie na odpowiedź też nie liczyłam. – Pod tą milusią i uroczą łapką ukrywa się nic innego jak rodzaj poręcznych grabi używanych do powolnego zdzierania ciała z ofiary, począwszy od skóry aż do samych kości. Chcesz tak skończyć?
 Ku mojemu zdziwieniu, mężczyzna uniósł wzrok. Otworzył usta, ale przez dłuższą chwilę nie wydobyło się z nich żadne słowo.
 – Dlaczego po prostu mnie nie zabijesz?
 – Nie chcę – odpowiedziałam krótko i zwięźle, po czym ukucnęłam przez nim, wyjmując zza naczynie z wodą, którą pożyczyłam od śpiącego strażnika. – Nie jestem jak reszta mojej rodziny, ale możesz uznać mnie za naiwną. Nie wypuszczę cię stąd. Tylko nie jestem pewna, czy za chwilę nie odgryziesz mi palca... – posłałam mu zamyślone spojrzenie.
 Ten niewolnik mnie zaskakuje. Nawet teraz, resztkami sił starał się wydostać, co równało się z odmową pomocy. No cóż... nie wydostanie się, bo zabezpieczenia są znacznie trwalsze niż parę godzin temu. Nie miałam już innego zajęcia, jak pozostawienia niesfornego mężczyzny w świętym spokoju. Poprosiłam służbę, by zmusiła go rano do chociaż jednego łyka wody, ale coś czuję, że to się bardzo źle skończy. Na następny dzień, wyszłam na miasto, by zaczerpnąć wiedzy na temat naszego więźnia oraz zabójstwa córki szlachcica. Dzięki ulicznym plotkom udało mi się dowiedzieć, gdzie doszło do aktu zbrodni. To niewielka wieś, mieszcząca w Revan'ie. Gdy odwiedziłam te miejsce, większość przyglądało się i zadawało między sobą pytania w stylu „co tu robi księżniczka Gevaudan'u?”. Niestety mało osób było świadomych o zajściu sprzed kilku dni. Natomiast bardzo znane było zabójstwo małej Corinne Kselash, której duszę brutalnie splugawiono. Niestety nie dowiedziałam się niczego więcej, oprócz tego, iż niedługo potem ducha wyzionęła córka szlachcica, którą zabił nie kto inny, jak Renee, którego nazwisko jest mi nieznane. Wszystkie te powiązania kompletnie mi się mieszały. Nie wiedziałam, co wspólnego mogą mieć sprawa Corinne z zabójstwem córki dostojnej rodziny szlacheckiej... Dopóki nie zajrzałam do aktów naszego lokalnego mordercy. Renee Kselash. I wszystko jasne. Wróciłam do królestwa, nerwowo zrzucając kaptur z głowy. Natychmiast, stanowczym krokiem udałam się do lochów. Przy okazji po drodze dowiedziałam się, że próbował odgryźć miłej pani palca, a chciała tylko ugasić jego pragnienie. No cóż, takiemu człowiekowi, któremu zawalił się świat nie dogodzisz. Stojąc przed nim, przypomniałam sobie pytanie „dlaczego zabiłeś tę dziewczynę?”
 – To była zemsta – powiedziałam pewna swojego zdania. I jak na zawołanie, mężczyzna uniósł swoje wykończone, zielonkawe spojrzenie ku mnie.
 Jego brwi natychmiast się ściągnęły, a czoło mimowolnie zmarszczyło. Był zły. Widziałam iskrzące się płomienie w jego oczach i nienawiść zakorzenioną głęboko w wyrazie twarzy. Nie dało się pominąć smutku i żalu. Cóż, stracił siostrę i to w taki sposób, który nikt by nie chciał.
 – Jeszcze nie wszystko rozumiem, ale przykro mi – westchnęłam, zmęczona dochodzeniem do sedna sprawy. Po chwili odwróciłam się na pięcie i skierowałam się do wyjścia. Zatrzymało mnie chrząknięcie. Nie wiem, czy mężczyzna chciał coś powiedzieć, czy to tylko odruch... Chociaż wypadałoby to jakoś celnie skomentować. Nie potrafiłam jednak odpowiedzieć na jego zapewne nieuniknione pytanie: „dlaczego to robisz?”. Otóż, od dawna próbowałam odnaleźć sensowną treść. Po prostu zaciekawiła mnie ta sprawa. Bowiem tak potężna agresja, gniew i żal nie siedzą w człowieku bez konkretnego powodu, a myślę, że ten niewolnik nie jest taki zawsze i w każdej sytuacji. Skrywa w sobie... coś innego.

< Renee? Nocna wena 03:32 xd >

Służba Królewska

Pełne Zdjęcie: X
 LOGIN: Jera
ADRES E-MAIL: carmel226@o2.pl 
AUTOR ZDJĘCIA: Nieznany
♦♦♦
GŁOS: X
IMIĘ & NAZWISKO: Amalthea Nightrin
STANOWISKO: Służba Królewska
TYTUŁ: Mieszczanka 
PSEUDONIM: Ama
WIEK: 18 lat
PŁEĆ: Kobieta
ORIENTACJA: Heteroseksualizm
W ZWIĄZKU Z: -
SYMPATIA: -
KREWNI: 
  • Gabriella Nightrin - Matka. Zmarła od razu po urodzeniu Izold, opisywana jako kobieta niebywale piękna
  • Marco Nightrin - Ojciec. Kupiec z wschodniej części Królestwa Clarines
  • Izold Nightrin - Siostra. Jest rok młodsza od Amy
♦♦♦
CHARAKTER: Amalthea to dziewczyna o spokojnym i łagodnym uosobieniu. Daję się poznać jako przepełniona optymizmem marzycielka. Zresztą od małego lubiła popuszczać wodze fantazji. Rzadko kiedy z jej ust padają jakiekolwiek słowa skargi, życie w ubóstwie nauczyło ją pewnego rodzaju hartu i wytrzymałości. Jest miła i pozytywnie nastawiona do życia, nie zależnie jak ciężkie prace przyjdzie jej wykonywać. Należy raczej do osób zamkniętych w sobie, schowanych zawsze w cieniu innych - na co tym bardziej skazuje ją jej status społeczny. Często się uśmiecha i jest życzliwa dla wszystkich. Kolejnymi cechami jakimi można ją opisać to delikatność jak i troskliwość, niestety czasem zamartwia się zupełnie niepotrzebnie, lecz chyba właśnie to robi z niej niezwykle kochaną osóbkę. Ama potrafi wysłuchać innych, a przy tym okazuje niezwykłą cierpliwość. Jest doskonałą pocieszycielką i doradczynią. 
APARYCJA: Amalthea to 170 cm chodzącego szczęścia, a ojciec często powtarzał jej, iż jest sobowtórem swojej mamy. Ma niezbyt długie – sięgające do ramion – błękitne włosy z kilkoma jaśniejszymi pasemkami, które czasem wydają się niemal białe. Posiada alabastrową cerę. Ama jest kobietą o łagodnych rysach twarzy, z lekko zadartym noskiem, a jej usta można określić mianem „pełnych”. Jej oczy mają odcień lazurowy z domieszką jaśniutkiej zieleni, lecz w odpowiednim świetle, można uznać, iż są zupełnie zielone. Ma doskonałą figurę, gdzie nie ma niczego ani za dużo, ani za mało. Znakiem szczególnym, który u niej znajdziemy to małe, płaskie znamię barwnikowe pod prawą piersią.
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: Gévaudan
POCHODZENIE: Clarines
HOBBY: Ama kocha opiekować się ogrodem prawie tak samo jak kocha śpiewać. Jest niezwykle utalentowana artystycznie i wszystko w tych zakresach wychodzi jej niemalże perfekcyjnie. Oprócz tego uwielbia jazdę konną oraz świetnie wychodzi jej gotowanie oraz szycie.
♦♦♦
DODATKOWE INFORMACJE:
  • Kocha zwierzęta
  • Uwielbia przebywać w lasach lub wszelkich innych miejscach, gdzie może chwilkę posiedzieć w samotności
  • Jej „czułym punktem” jest kark