Jęknąłem i otworzyłem
oczy. Było całkiem jasno, aczkolwiek słońce jeszcze nie wzeszło. Nade mną stała
pani Gabriela. Była jedną z kucharek królewskich. Miała około czterdzieści lat.
Jej wzrok wyrażał troskę.
- Jak dobrze, że się pan obudził. Może
słońca jeszcze nie ma, ale o tej porze powinien pan być już w kuchni. Rzadko
budzi się pan późno, czyżby miał problem z zaśnięciem?
Bardzo często pani Gabriela nazywała mnie
panem. Sam nie wiem, dlaczego, ale szybko weszło jej to w nawyk i tak już
zostało.
- A od kiedy pani tak się o mnie martwi? -
spytałem ospale, przeciągając się.
- Niech pan się lepiej pośpieszy, bo będą
problemy z rodziną królewską.
Nie
mogą zaczekać, do jasnej?, pomyślałem. Podniosłem się do pozycji siedzącej
i przeciągnąłem się, ziewając. Pani Gabriela uśmiechnęła się lekko, po czym
poprawiła swój rzemyk trzymający ciemne, kręcone włosy i wyszła. Wygramoliłem
się z łóżka. Szybkim ruchem założyłem protezę, a następnie włożyłem spodnie
oraz but. Wepchałem głowę przez koszulę, wsunąłem ręce do rękawów. Zarzuciłem
na siebie kamizelkę, po czym wyszedłem z pokoiku i ruszyłem do kuchni. Kolejny nudny dzień.
Wyjąłem z pieca tacę, na której leżały świeżo
upieczone bułeczki. Szczypcami przełożyłem je na kolejną tacę. Usiadłem na
krzesełku i odetchnąłem z ulgą. Po chwili przyszedł jakiś mężczyzna
(kamerdyner, czy kim on tam był), zabrał bułki i odszedł. Chciałem już wziąć swoją porcję śniadania i
zjeść w spokoju, jednak podeszła do mnie pani Gabriela i powiedziała:
- Musi pan zastąpić pewnego pana i zanieść
wino do jadalni.
Spojrzałem na nią wyraźnie zaskoczony.
- Dlaczego ja? Przecież jestem piekarzem,
nie powinienem zanosić wina dla rodziny.
- Ponieważ na pana wypadło.
Byłem bardzo niezadowolony. Niby czemu ja mam to robić? Wolę już darować
sobie mięso i zjeść na śniadanie samą bułkę. Ostatecznie jednak wstałem i
wziąłem tacę ze złotymi kielichami pełnymi wina, po czym opuściłem kuchnię.
Ruszyłem do jadalni.
Wreszcie przekonałem się na własnej skórze,
że droga z kuchni do jadalni wcale nie jest aż taka krótka, jak mi się
wydawało. Zwykle moja codzienna trasa zaczynała się w pokoju, gdzie śpię,
następnie zmierzałem do kuchni, potem z powrotem do pokoju, później po raz
kolejny do kuchni i wieczorem wracałem do pokoju. Czasami w wolnym czasie spacerowałem
po podwórzu, starając się być w miarę niezauważony, bowiem nie lubię, kiedy
inni dziwnie się na mnie patrzą.
Skręciłem w kolejny korytarz. Uf, jeszcze tylko jedna krótka prosta i będę
na miejscu. Szkoda tylko, że moje życie to nie ,,jedna prosta''. Będąc już
naprawdę blisko zachwiałem się, z niewiadomych przyczyn, i straciłem równowagę.
Taca niebezpiecznie się przechyliła na prawo, przez co jeden z kielichów
przesunął się i spadł na, zapewne drogocenny, dywan, w związku z czym wino
wylało się, tworząc nawet sporej wielkości plamę. Zamarłem, nie wiedząc, co
robić.
Nagle drzwi od jadalni otworzyły się. Za
nimi stał pewien kamerdyner. Spojrzał na mnie obojętnie, a gdy jego wzrok
zatrzymał się na plamie, skrzywił się.
- Spokojnie, Wasza Wysokość
- rzekł obojętnie. - To tylko pewien nieudacznik wylał wino na dywan.
Nieudacznik?
Jeszcze ten spokój, z jakim to powiedział!
- Co takiego? - król podniósł się. - Każ mu
to posprzątać po śniadaniu. Teraz by nam tylko przeszkadzał. Przez ten czas
przypilnuj go, żeby czasem nie uciekł.
Żebym czasem nie uciekł, powtórzyłem w
myślach z ironią. Kamerdyner wziął ode mnie tacę i zaniósł ją do jadalni, po
czym podniósł z ziemi kielich. Spojrzał na mnie z wyższością, cicho prychnął i
odszedł.
Po śniadaniu, kiedy rodzina królewska już
rozeszła się, ten sam kamerdyner dał mi do rąk szmatę i wiadro z wodą.
Skrzywiłem się nieznacznie. Na twarzy mężczyzny dostrzegłem lekki pogardliwy
uśmieszek. Spojrzałem na niego złowrogo, a następnie uklęknąłem i zacząłem
szorować plamę. Głupi kielich, głupie
wino, wszystko głupie!
Czas mijał, a plama nadal nie znikała. Już
mnie plecy bolały. Wyprostowałem się z cichym jękiem, po czym z powrotem
zabrałem się za szorowanie. Zdenerwowany robiłem to tak szybko, że miałem
wrażenie, iż zaraz zrobię dziurę w dywanie. Czułem, jak nogi mi drętwieją,
dlatego, ocierając czoło z potu, wstałem. Jak na nieszczęście, przypadkiem
kopnąłem wiadro, które potem przewróciło się, a woda się wylała. Bardziej
wkurzony rzuciłem szmatę. Nie dość, że
tej plamy nie da się zmyć, to jeszcze woda się rozlała. Mam tego dosyć!
Nagle usłyszałem czyjeś kroki. Zacisnąłem pięści.
- Co, przyszedłeś, by mnie dobić? -
wycedziłem, nie odwracając się.
<Ktoś chętny? ^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz