czwartek, 26 maja 2016

Od Saera

Jęknąłem i otworzyłem oczy. Było całkiem jasno, aczkolwiek słońce jeszcze nie wzeszło. Nade mną stała pani Gabriela. Była jedną z kucharek królewskich. Miała około czterdzieści lat. Jej wzrok wyrażał troskę.
- Jak dobrze, że się pan obudził. Może słońca jeszcze nie ma, ale o tej porze powinien pan być już w kuchni. Rzadko budzi się pan późno, czyżby miał problem z zaśnięciem?
Bardzo często pani Gabriela nazywała mnie panem. Sam nie wiem, dlaczego, ale szybko weszło jej to w nawyk i tak już zostało.
- A od kiedy pani tak się o mnie martwi? - spytałem ospale, przeciągając się.
- Niech pan się lepiej pośpieszy, bo będą problemy z rodziną królewską.
Nie mogą zaczekać, do jasnej?, pomyślałem. Podniosłem się do pozycji siedzącej i przeciągnąłem się, ziewając. Pani Gabriela uśmiechnęła się lekko, po czym poprawiła swój rzemyk trzymający ciemne, kręcone włosy i wyszła. Wygramoliłem się z łóżka. Szybkim ruchem założyłem protezę, a następnie włożyłem spodnie oraz but. Wepchałem głowę przez koszulę, wsunąłem ręce do rękawów. Zarzuciłem na siebie kamizelkę, po czym wyszedłem z pokoiku i ruszyłem do kuchni. Kolejny nudny dzień.

Wyjąłem z pieca tacę, na której leżały świeżo upieczone bułeczki. Szczypcami przełożyłem je na kolejną tacę. Usiadłem na krzesełku i odetchnąłem z ulgą. Po chwili przyszedł jakiś mężczyzna (kamerdyner, czy kim on tam był), zabrał bułki i odszedł.  Chciałem już wziąć swoją porcję śniadania i zjeść w spokoju, jednak podeszła do mnie pani Gabriela i powiedziała:
- Musi pan zastąpić pewnego pana i zanieść wino do jadalni.
Spojrzałem na nią wyraźnie zaskoczony.
- Dlaczego ja? Przecież jestem piekarzem, nie powinienem zanosić wina dla rodziny.
- Ponieważ na pana wypadło.
Byłem bardzo niezadowolony. Niby czemu ja mam to robić? Wolę już darować sobie mięso i zjeść na śniadanie samą bułkę. Ostatecznie jednak wstałem i wziąłem tacę ze złotymi kielichami pełnymi wina, po czym opuściłem kuchnię. Ruszyłem do jadalni.
Wreszcie przekonałem się na własnej skórze, że droga z kuchni do jadalni wcale nie jest aż taka krótka, jak mi się wydawało. Zwykle moja codzienna trasa zaczynała się w pokoju, gdzie śpię, następnie zmierzałem do kuchni, potem z powrotem do pokoju, później po raz kolejny do kuchni i wieczorem wracałem do pokoju. Czasami w wolnym czasie spacerowałem po podwórzu, starając się być w miarę niezauważony, bowiem nie lubię, kiedy inni dziwnie się na mnie patrzą.
Skręciłem w kolejny korytarz. Uf, jeszcze tylko jedna krótka prosta i będę na miejscu. Szkoda tylko, że moje życie to nie ,,jedna prosta''. Będąc już naprawdę blisko zachwiałem się, z niewiadomych przyczyn, i straciłem równowagę. Taca niebezpiecznie się przechyliła na prawo, przez co jeden z kielichów przesunął się i spadł na, zapewne drogocenny, dywan, w związku z czym wino wylało się, tworząc nawet sporej wielkości plamę. Zamarłem, nie wiedząc, co robić.
Nagle drzwi od jadalni otworzyły się. Za nimi stał pewien kamerdyner. Spojrzał na mnie obojętnie, a gdy jego wzrok zatrzymał się na plamie, skrzywił się.
- Spokojnie, Wasza Wysokość  - rzekł obojętnie. - To tylko pewien nieudacznik wylał wino na dywan.
Nieudacznik? Jeszcze ten spokój, z jakim to powiedział!
- Co takiego? - król podniósł się. - Każ mu to posprzątać po śniadaniu. Teraz by nam tylko przeszkadzał. Przez ten czas przypilnuj go, żeby czasem nie uciekł.
Żebym czasem nie uciekł, powtórzyłem w myślach z ironią. Kamerdyner wziął ode mnie tacę i zaniósł ją do jadalni, po czym podniósł z ziemi kielich. Spojrzał na mnie z wyższością, cicho prychnął i odszedł.
Po śniadaniu, kiedy rodzina królewska już rozeszła się, ten sam kamerdyner dał mi do rąk szmatę i wiadro z wodą. Skrzywiłem się nieznacznie. Na twarzy mężczyzny dostrzegłem lekki pogardliwy uśmieszek. Spojrzałem na niego złowrogo, a następnie uklęknąłem i zacząłem szorować plamę. Głupi kielich, głupie wino, wszystko głupie!
Czas mijał, a plama nadal nie znikała. Już mnie plecy bolały. Wyprostowałem się z cichym jękiem, po czym z powrotem zabrałem się za szorowanie. Zdenerwowany robiłem to tak szybko, że miałem wrażenie, iż zaraz zrobię dziurę w dywanie. Czułem, jak nogi mi drętwieją, dlatego, ocierając czoło z potu, wstałem. Jak na nieszczęście, przypadkiem kopnąłem wiadro, które potem przewróciło się, a woda się wylała. Bardziej wkurzony rzuciłem szmatę. Nie dość, że tej plamy nie da się zmyć, to jeszcze woda się rozlała. Mam tego dosyć!
Nagle usłyszałem czyjeś kroki. Zacisnąłem pięści.
- Co, przyszedłeś, by mnie dobić? - wycedziłem, nie odwracając się.

<Ktoś chętny? ^^>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz