środa, 15 czerwca 2016

Od Rony - C.D Rhaegar'a

Trochę zdziwiło mnie to, że mój najstarszy brat zgodził się mnie zabrać ze sobą. To w końcu mogło się skończyć różnie, śmiercią jednego z nas, lub wszystkich.. a nawet gorzej! Jeżeli tak się oczywiście da. Nie powinnam o tym myśleć, ale pierwszy raz mam do czynienia za tak dziwnym uczuciem. Ekscytacja i jednocześnie strach przed tym co jeszcze może się wydarzyć, czy właśnie to czuje prawdziwy rycerz, którym tak właściwie nie jestem i raczej nigdy nie będzie dane mi nim być. O wiele lepiej czułam się w spodniach, luźnej koszuli…. Niż tej ciasnej sukieneczce, którą powinnam nosić na zamku. I tak mi kazali i ja nie miałam nic do gadania, he he. Pokazywanie się w takim stroju przed tysiącami książęcych rycerzy było nieco krępujące, ale dlaczego? Patrzyli się na mnie jakbym była jakimś dziwnym okazem, bo przecież to nie jest normalne, że księżniczka dzierży w swojej słabej łapce broń.
W momencie kiedy Rhaegar powiedział mi to swoje dziwne wyzwanie, na początku nie wiedziałam jak mam na nie zareagować. To chyba nienormalne, żeby ten rycerz, powoli siwiejący (hihi) powiedział co mnie coś tak dwuznacznego. Z pewności chodziło mu o coś innego i w tym nie ma wątpliwości, bo on przecież nawet mało co ze mną rozmawia i tym bardziej traktuje mnie jak swoją panią.
-...Zabrałbyś mnie stąd? - zapytałam lekko nie dowierzając w to co właśnie powiedział, szukałam w tej wypowiedzi jakiegoś ukrytego, drugiego dna. - Rhaegar! Odpowiedz! -zbulwersowałam się kiedy ten odwrócił się do mnie tyłem i chrząknął tak jakby zaraz miał wygłosić przemowę swojego życia. No żebym mu czasem zaraz kopa w dupe nie zasadziła.
-To rozkaz? - zapytał śmiejąc się cicho, jakby sobie ze mnie kpił. Jakby nie patrzeć to nadal jestem z Rodziny Królewskiej i wydawanie rozkazów to jeden z moich obowiązków… pomijając fakt, że jestem najmłodsza i w sumie jedno wielkie gówno mam do gadania.
-Kpisz sobie ze mnie!? - warknęłam wyciągając miecz i delikatnie przykładając jego zaostrzony czubek do pleców rycerza. I tak chyba nie miał zamiaru na mnie spojrzeć, no trudno. - No Rhae…
-Smoku! Nie powinieneś pilnować swoich rycerzy? - usłyszałam męski, ale nadal nieco dziecięcy głos dochodzący zza moich pleców. Szybko odłożyłam broń uświadamiając sobie kto tak naprawdę za mną stoi.
-Jajo… - warknął przeciągle Siwek stojący przede mną. Chyba był zdenerwowany, aczkolwiek ja nie miałam zielonego pojęcia co znaczyć ma ten pseudonim – Już ci mówiłem, żebyś tak do mnie nie mó…. - teraz również odwrócił się wyciągając swój srebrny miecz, tak, jakby chciał co najmniej wystraszyć osobę, która przed chwilą się do niego tak zwróciła. Oj nie wiesz co robisz Sir… nie wiesz co robisz. W momencie kiedy ujrzał przed swoją twarzą chłopaka o siwych włosach, błękitnych jak woda oczach i w białej pelerynie… jego broń z brzękiem stuknęła o ziemię.
-Co ma znaczyć to spoufalanie się z Księżniczką Clarines? -powiedział tym swoim wyniosłym, bardzo poważnym tonem, aż strach się bać. Tym bardziej, że mina Rihaegar'a mówiła teraz coś w rodzaju „jejku zabijcie mnie, co ja mam robić”. Parsknęłam śmiechem widząc to i nie mogąc się już dłużej powstrzymać, po prostu ta mina była bezcenna. Zaciął się czy jak?
-Książę, ja..
-Żałujesz? Cóż to za mężczyzna przekładający dumę i status nad własne uczucia i przekonania. Po za tym… twój status chyba by się nawet zgadzał, Rhaegarze Targaryen (nie umiem odmieniać, cii). - obserwowałam to całe przedstawienie z bezpiecznej odległości, tak na wszelki wypadek wolałam nie stać w polu rażenia. Młody książę obrócił się na pięcie mając w zamiarze odejść, jednak ten skutecznie zatrzymał go…
-To co ja mam w takim wypadku zrobić!? - wydukał  lekko zdenerwowany. Biedny taki zestresowany, normalnie zamknie się w sobie..
-Nie wiesz co się robi z kobietami, Książę? - słysząc przydomek jaki dołączył do wypowiedzi Sasha: osłupiałam. Co to ma wszystko znaczyć, tym bardziej teraz. II Książę Clarines odwrócił tylko swój pyszczek uśmiechając się i zerkając na nas kontem oka. Boże to spojrzenie wyrażało tak wiele, że nawet na mojej twarzy pojawiły się wszystkim znane, czerwone rumieńce. Odszedł tak szybko jak się pojawił teraz zostawiając nas w nieco krępującej sytuacji.
-Skurkowany… - przeklnął pod nosem nawet na mnie nie zwracając większej uwagi. - Skąd on to wie…
-Co to ma znaczyć… - tym razem to ja miałam zamiar wydłubać mu oczy. Książę? Dobrze wiedzieć, że cały ten czas traktowałam księcia niczym .. pazia? Hehe to bardzo dobre określenie. Chociaż skoro nie jest już na terenie swojego królestwa i nawet nie przyznaje się do swojego pochodzenia to z jakiej racji miałabym zwracać się do niego jak do szlachetnie urodzonego księcia? Kolejny raz nie spotkałam się z odpowiedzią. Zaczęło mnie to już w tym momencie porządnie drażnić, dlatego tez wyciągnęłam mały, srebrny sztylecik z kieszeni. Podstawiłam mu nóżkę, dokładnie tak, by wyrżnął się do tyłu i kiedy już leżał: usiadłam mu na biodrach, pochyliłam się i przyłożyłam ostrze do gardła.
-No gadaj w końcu! - nadal czerwoniutka jak buraczek i delikatnie zdenerwowana starałam się na nim jakoś wymusić odpowiedź. Skoro nie statusem to siłą, której i tak miałam znikome pokłady.
-Oh jaka groźna.. - zachichotał podnosząc jedną rękę, na początku przeciągając palcami przelotnie po moim policzku a następnie ściągając gumkę z moich srebrnych włosów. Krótkie, równo ścięte włosy rozlały się na moje włosy i też do przodu, gilgocząc teraz rycerza w nos. - Teraz wyglądasz jak prawdziwa buntowniczka phihi.
Usiadłam teraz prosto nieco zrezygnowana. Minka zbitego psa zawsze działa hihi. Odłożyłam sztylecik na bok, a w tym czasie chłopak podniósł się do pozycji siedzącej i oparł się rękoma za swoimi plecami.
-Jesteś głupi.. - prychnęłam patrząc prosto w te jego fioletowe gały… no i co się debil tak szczerzy…

(Rhaegar ?)

Od Rhaegar'a - C.D Rony


Świetnie, parę minut temu dowiedziałem się o jednej wojnie, teraz miałem wyruszyć na zupełnie inną. Byłem wściekły, naprawdę. Jednak nic nie mogłem zrobić, jeśli chciałem zachować swoją tożsamość w tajemnicy, nie mogłem uciec. Chociaż byłoby to najlepszym rozwiązaniem… zabrać trochę książęcego złota, prowiant i wyruszyć do odległych doków, w których statki kursują aż na daleki brzeg. Zacisnąłem rękę na rękojeści miecza, który w dalszym ciągu był schowany w pochwie. Zrobiłem to odruchowo, żeby się uspokoić.
- Widzę, że w momencie kiedy uciekałeś, podwinąłeś rodowy miecz? A wszyscy myśleli, że to Twój ojciec po pijaku go zgubił. – Jajo spojrzał zafascynowany na wyrzeźbionego na rękojeści metalowego smoka. – Nigdy nie widziałem tego miecza…
- Nic dziwnego idioto, zwędziłem go zanim…
- Wypadłem spomiędzy ud matki? – przerwał mi – już to mówiłeś…
- Jak Ci trzepnę – pokręciłem łbem
- Strasznie jesteś coś nerwowy KSIĄŻĘ – prawie krzyknął na cały głos
Jak nie będzie miał dzisiaj zlanej dupy, to powinienem podziękować wszystkim bogom za moją wspaniałomyślność, dobroć i łagodność. Ostatecznie go zignorowałem, bo w gruncie rzeczy miał rację. Przybycie krewnego… morderstwo praktycznie całej mojej rodziny, jeszcze to, że książę kwestionuje moje umiejętności. Przecież to kurwa logiczne, że nie dałbym jej skrzywdzić. Rano, skoro świt mieliśmy wyruszyć z armią Clarines, zatrzymując się parę razy, żeby zgarnąć parę rodów. To tego czasu mieliśmy się szybko przespać a w między czasie ogarnąć.
- Aegon gdzie masz swoją komnatę? – zapytałem kiedy giermek zdejmował moją zbroję
- Chyba nigdzie kuzynie…
- Normalnie tego bym nie zrobił, ale jako, że jesteśmy rodzinką… możesz spać ze mną – spojrzałem na chłopaka a kiedy zauważyłem jego zdziwioną minę, wybuchnąłem głośnym śmiechem, który najpewniej odbił się echem po wszystkich korytarzach w zamku – No chyba, że wolisz kanapkę ze złamaną deskę lub podłogę… albo siano w stajni. Lepsze luksusy niż dla chłopca stajennego, naprawdę. Mógłbym ci nawet pozwolić spać w boksie Kolczugi…
- Naprawdę, ta kraina odmieniła Cię Rhaegarze, to TY dostałbyś łomot za takie spoufalanie się z rodziną.
- O ile wiem, to ja w dalszym ciągu jestem następca do tronu a nie ty – prychnąłem ściągając koszulę ukazując ‘’całemu światu’’ (chodź Rona) swój nagi tors.
- Tronu na którym siedzi Uzurpator… - Jajo dodał cicho tak, że prawie nie usłyszałem. A jednak udało mi się to usłyszeć.
Kiedy zdał sobie z tego sprawę, odruchowo się skulił, chyba się zorientował, że przegiął. Nie odezwałem się jednak, jemu również było ciężko, nawet ciężej… ja ich w sumie prawie nie pamiętałem już a on był świadkiem klęski naszego rodu. No nic, biedak przeżył gorszą podróż niż ja, przynajmniej nigdy nie byłem w niewoli.
- Chodź spać i nie marudź… bo serio wylądujesz na tej podłodze.
~
Jajo trzymał za uzdę mojego konia, kiedy wykłócałem się z jakimś chłopcem stajennym.
- Jak to nie ma konia dla mojego giermka!?
- Prawie wszyscy wyjeżdżają… stajnie są opustoszałe, nie ma już wolnych koni.
- A kucyki?
- Te zostały rozdane dla giermków tych… szlachetniej urodzonych rycerzy.
- Zaraz zobaczysz coś szlachetnego, ostrzę mojego miecza! – kopnąłem kamień odwracając się wściekle na pięcie.
Podszedłem do giermka który uśmiechał się wrednie do mnie, szczyl. No nic, będziemy jechali razem na jednym koniu, Kolczuga już nie takie rzeczy znosił. Załadowałem się na konia, czekając wraz z pobliskimi rycerzami na księcia. Nie musieliśmy czekać długo, zdziwiło mnie to, że wraz z I księciem jechała Rona… a gdzie jej siostrzyczka? Otaczał ich pokaźny wianek ich osobistej straży, która jechała za nimi ulicami miasta niczym jakiś cień.
 Ruszyłem powoli, mając przed sobą Aegona który starał się nie opierać o mnie, jednak po pewnym czasie siedzenie wychylonemu do przodu mu się znudziło i delikatnie oparł się o moją zbroję. Byliśmy już daleko za miastem, kiedy przyłączyła się do nas kolejna grupka rycerstwa. Z tego co podsłuchałem, dowiedziałem się tylko tyle, że za jakieś dwie godziny dotrzemy do pierwszego obozowiska, w którym czeka  na nas ponad tysiąc wojowników. Całkiem spora sumka, jednak nie wystarczająca na wojnę. Chociaż co ja tam mogę wiedzieć, zaprzestałem ‘’edukacji’’ w wieku dwunastu lat dzięki czemu pewnie nie umiałbym nawet porządnie przewodzić.
- Sir – odezwał się Aeogon który wiedział, że w tłumie nie może do mnie zwracać się jak do kuzyna. – Chciałbym chwilę postoju… za potrzebą…
- Wytrzymasz. Nie myśl o tym i tyle – zignorowałem jego prośbę.
Chłopak na chwilę się zamknął, ale po trzydziestu minutach sam zeskoczył z konia i popędził w stronę pobliskiego lasku. Spiąłem konia, który wierzgnął podenerwowany. Czekałem na chłopca tak długo, że nasza grupka licząca pięciuset wojowników, była już troszkę przed nami. Co on kombinuje, już miałem zaniepokojony pojechać w stronę lasu, kiedy wyszedł z niego zadowolony Jajo. Wgramolił się na konia, o dziwo przepraszając za swoją długą nieobecność. Pokręciłem głową i ruszyłem kłusem za z wolna oddalającą się grupką.
~
Zsiadłem z konia przeciągając się, jeszcze jedna godzina i najpewniej szedłbym pieszo. Obozowisko było już rozłożone przez ludzi, którzy przybyli tutaj już wczoraj. Mieliśmy tutaj zostać dzień lub dwa, by wyruszyć do kolejnego miejsca, zbliżając się z wolna do granic Clarines. Kątem oka zauważyłem, że Ranmaru został powitany przez jego młodszego brata. Chłopiec wyglądał zabawnie w tym pełnym uzbrojeniu, był jeszcze taki młody i niewinny…
- Jajo… zdejmij moją zbroję…
Chłopiec spojrzał na mnie zdziwiony, jednak przytaknął. W kolczudze i prostych wełnianych spodniach było mi o wiele wygodniej. Pogłaskałem metalowego smoka i ruszyłem przed siebie. Szedłem tak omijając wielu, naprawdę wielu wojowników, wielu z nich pewnie już nigdy nie powróci do swoich domów, no chyba, że załatwimy to jakoś pokojowo. Chociaż kiedy zbiera się taką liczbę ludzi, o pokoju chyba nawet nie ma co mówić.
- Coś ty taki od wczoraj zły na wszystko? – zza jednego z namiotów wyłoniła się Rona, w spodniach i koszuli wyglądała naprawdę dziwnie.
- Czyli nawet ty to zauważyłaś?
- Nawet ja? – lekko się obruszyła… - Po Twojej minie wnioskuję, że nie chcesz tutaj być, nie chcesz mi dalej służyć? Czy to może ta wojna Cię przerasta?
- Ech czasami żałuję, że jesteś księżniczką – westchnąłem
- Żałujesz? Ach… wtedy bym Ci tak nie ględziła? No ale masz pecha, chcieć nie chcieć jestem nią a ty jesteś moim rycerzem – uśmiechnęła się podchodząc bliżej.
- Nie o to mi chodzi – odwróciłem twarz lekko speszony
- To o co? – zdziwiła się
- Po prostu gdybyś nią nie była, już dawno zabrałbym Cię daleko stąd…

(Ronka sronka?)

Od Renee - C.D Fleur

Miałem wrażenie, ze całe to zamieszanie to jakiś kiepski, wcale nie śmieszny żart. Powinienem był już dawno zginąć w męczarniach, a poznanie tej dziewczyny tylko mi to utrudniło. Podobno miałem się nie poddawać.. ani śmierci ani jakimś tandetnym szlachcicom, którzy za wszelką cenę chcieli ułożyć mi życie. Teraz ona chciała mnie wyciągnąć z pola bitwy kiedy sama nie za dużo może? No błagam was to jakaś komedia jest? Gdyby nie fakt, że nie mogłem się za bardzo ruszać, to pewnie pacnąłbym ją raz, a porządnie w ten durny księżniczkowaty łeb.
-Renee! Rusz się no! Jesteś… za ciężki.. - kilka ostatnich wyrazów powiedziała tak jakby za chwilę zamierzała się rozpłakać. Opadła z sił przy czym za chwilę jej kolana zetknęły się z podłogą. Jeśli tu zostaniemy, księżniczko, to na pewno przeżyjemy, inteligencja -5. Momentalnie odepchnąłem szlachciankę od siebie, mając bolesne spotkanie ze ściana obok. Ałć.
-To biegnij beze mnie. - mruknąłem łapiąc się za krwawiącą i coraz bardziej powiększającą się ranę. To było nie możliwe bym o własnych siłach stąd wyszedł, a ona i tak nie dałaby rady mnie nieśc, jest za słaba.
-Ale ja cie…
-Daj spokój z tymi sentymentami i tak jesteś dla mnie nikim. - mówiąc to odwróciłem głowę i spojrzałem w całkiem inną stronę. Myślę, że jej rozklejający się wzrok przejąłby kontrolę nad moim sumieniem. Nie odezwała się ani słowem więc to, co powiedziałem, musiało do niej dotrzeć aż za bardzo. - Zwykłą, nic nie wartą szlachcianką, która myśli, że może wszystko… spływaj. - warknąłem na pożegnanie, aczkolwiek ani na chwilę nie śmiałem zerknąć na jej oblicze. Miałem świadomość, że płacze. Echem odbijające się łzy spadały na zimną, pokrytą kamieniem ziemie, a ciche pociąganie nosem konkretnie uświadamiało mnie o tym fakcie. Nie czekając ani chwili dłużej pozbierała się z ziemi i kulawą nogą zaczęła przemierzać kręte korytarze, w dalszym ciągu potykając się o własne nogi. Cóż za sierota…
Jeszcze przez parę minut podążałem za nią spojrzeniem zielonych perełek, aż w końcu moją uwagę przyjął ktoś inny, o wiele większy od niej. Mężczyzna w lśniącej zbroi, z zakrytą twarz i co najważniejsze….. z łukiem wycelowanym prosto w środek mojej twarzy. Przerażenie? Strach? To uczucia kompletnie nie znane mi w tej sytuacji. Podniosłem na niego spojrzenie pełne nienawiści, nawet nie myśląc o tym, że za chwilę pożegnać się mogę z życiem.
-Dosyć tego! - normalnie zamknąłbym oczy, żeby nie widzieć strzały lecącej prosto między moje oczy, ale teraz kolejny już raz ktoś mnie rozproszył w mych poczynaniach. Księżniczka… tym razem ta z Mantai. Oh cóż za spotkanie. - Nie strzelaj! - w tym czasie kiedy ona chyba zamierzała wygłosić swój zacny monolog, po prostu skorzystałem z okazji i zgrabnie podstawiłem przeciwnikowi nogi, w taki sposób że sturlał się ze schodów znajdujących się za nim. Ops, to będzie jakieś 5 złamań.... 6? No jakoś tak będzie.
-Cóż za akt odwagi… - prychnąłem jednak za chwilkę przypłaciłem tą zniewaga o kolejny silny ból w miejscu gdzie wcześniej znajdowała się strzała. - Nie musicie się tak wysilać, jestem tylko..
-Stul dziób! - warknęła podchodząc do mnie i zadając mi kolejny cios dokładnie w to miejsce...tak by zabolało i bym się wreszcie zamknął. Imponujące, ale jak tak dalej pójdzie to ona zabije mnie swoją tandetną dumą. - Ona chciała cie ratować! A ty..
-Nie interesuje mnie wasza po… - chciałem jej odpyskować, jednak zbyt dużej utraty krwi, o raz kolejny mniej więcej straciłem świadomość. Znaczy widziałem co się ze mną dzieje, ale nie miałem już sił nawet wypowiedzieć choćby jednego, krótkiego słowa...

(Księżniczki ?)