piątek, 20 maja 2016

Od Rhaegar'a - C.D Rony

Od chwili kiedy Rona mnie spoliczkowała, nie odzywałem się już do nikogo. Po prostu zachowywałem się tak, jakby mnie nie było. Tym razem przegięła, zazwyczaj nasze sprzeczki nie traktowałem poważnie, jednak tym razem nie miałem nawet ochoty na nią patrzeć. Do portu jechaliśmy tyle co ostatnio, czyli nie aż tak długo. Chociaż tym razem czas mi się naprawdę dłużył, po prostu byłem niesamowicie znudzony, nie miałem jak z kim gadać i nawet nie zamierzałem. Jedynie raz czy dwa odezwałem się do konia, jednak na tyle cicho, żebym usłyszał to tylko ja i ogier który i tak najpewniej mnie nie zrozumiał. Kiedy dotarliśmy już do portu, szybko załadowaliśmy się na nasz malutki stateczek i odpłynęliśmy, Rona chciała wrócić jak najszybciej. W sumie to jej się nie dziwię, chociaż ja bym tutaj jeszcze chętnie został, pomijając denerwujących rozbójników, to podoba mi się to miejsce. Może kiedyś przyjadę tutaj na dłużej? Możliwe, że będzie to nawet w niedalekiej przyszłości. Oparłem się o reling, odchylając nieco głowę do tyłu, spoglądając w gwiazdy. No i kolejny dzień minął… jutro przed zmierzchem powinniśmy być już w zamku, albo pojutrze, zależy jak przejezdne będą traktaty. Spojrzałem kątem oka na Ronę wtuloną w plecy Yoshita, przewróciłem tylko oczyma aby następnie wejść pod pokład w jeszcze gorszym nastroju niż przedtem. Tak, zachowywałem się jak naburmuszony gnojek, co było w prawdzie niegodne… ale było to wszystko silniejsze ode mnie. Po prostu, moja duma teraz została doszczętnie podeptana i to jeszcze przez takiego smarka. Wszedłem do swojej małej, ciasnej kajutki która przyprawiała mnie co najwyżej o klaustrofobię, której nie miałem ale chyba jednak zacznę mieć. Położyłem się na małym hamaku, który bujał się na wszystkie strony, zastanawiając się w którym momencie spadnę. Zrzuciłem zbroję z hamaka, zostając tylko w lekko spoconej koszuli i skórzanych spodniach. Przeczesałem palcami swoje teraz za długie, srebrne włosy i głośno westchnąłem. Miałem ochotę się gdzieś schlać i spać w jakimś rowie, tylko tyle było mi do szczęścia potrzebne, no może jakaś kurwa do tego i nic więcej. Prawie już zasnąłem, kiedy usłyszałem otwierane obok drzwi i cichy huk. Zaciekawiony zeskoczyłem bezdźwięcznie z hamaka i cicho otworzyłem drzwi. Pomieszczenie parę kajut dalej, było otwarte dodatkowo słyszałem dochodzące stamtąd postękiwania. Teraz już naprawdę ciekawy tego wszystkiego, podszedłem tam, jednak to co zauważyłem zszokowała i przeraziło mnie jednocześnie. Księżniczka wywróciła się na pokład, trzymając dłoń na swojej ranie, która znowu się otworzyła. Uklęknąłem obok niej, zabierając jej ręce jednak ona zaczęła się szarpać.
   - Zostaw mnie! – warknęła dziewczyna cały czas mnie odpychając
   - Księżniczko proszę Cię o spokój…Yoshito! – wydarłem się wręcz na cały statek, co w sumie poskutkowało bo już po niecałej minucie rycerz zjawił się w kajucie – Trzeba było to od razu zszyć i się z nią nie cackać! Rana się otworzyła…
   - Nic mi nie będziecie zszywać! – zaczęła się rzucać
   - Księżniczko uspokój się! – tym razem to Yoshito nieco podniósł głos – Rana jeszcze bardziej się otworzy…
Rona wpatrywała się we mnie zdziczałym spojrzeniem dysząc, jej fryzura była rozszarpana, cały jej obecny wygląd wyglądał strasznie. Jednak i tak straszniejsze było to, że jej rana znowu krwawi. Poprosiłem rycerza, żeby pobiegł po jakąś igłę a sam sprułem kawałek swojej koszuli, nie będzie to profesjonalne, dlatego w zamku opatrzą ją jeszcze raz, jednak teraz nie ma czasu na… Wziąłem jakąś butlę z wodą, którą obficie wylałem na jej ranę. Księżniczka wręcz zawyła z bólu. Kiedy jednak zauważyła już igłę, prawie się rozpłakała. Wbiłem ją delikatnie w skórę dziewczyny, która najpewniej by uciekła, gdyby nie Yoshito który przytrzymał ją od tyłu. Kiedy zszywałem jej ranę, ból musiał być niesamowity, ponieważ wręcz płakała z bólu. Jeszcze chwilę… już prawie kończę, chciałem jej powiedzieć jednak moje słowa i tak by teraz do niej nie dotarły. Po niespełna trzech minutach skończyłem swój zabieg, kiedy spojrzałem w oczy Rony, zauważyłem tylko ogromną wściekłość i strach. Przecież nie chciałem dla niej źle…
   - Mówiłam… że nie chcę.
   - Proszę o wybaczenie, jednak nie zamierzam potem ponosić konsekwencji w wniosku z księżniczki śmiercią – starałem się mówić najbardziej oficjalnym tonem jak potrafiłem. – Jeśli księżniczka chcę, mogę opuścić księżniczki kajutę…
Rona nie odpowiedziała, dlatego wyszedłem wcześniej kłaniając się szybko. Zamknąłem za sobą ostrożnie drzwi i udałem się do siebie na spoczynek
~
Dopłynęliśmy przed rankiem. I tak jak myślałem, księżniczka nie chciała ze mną rozmawiać, może to i nawet lepiej, ponieważ ja sam nie wiedziałem co mam jej powiedzieć. Odjechaliśmy pospiesznie z miasteczka portowego i teraz naszym następnym celem była stolica i zamek. Oprócz tego po drodze i tak czekały nas dwa, krótkie postoje. Na pierwszym byliśmy tylko chwilę, jednak na tym drugim mieliśmy się już zatrzymać na dłużej. To właśnie tutaj, chciałem na chwilę sam na sam pogadać z księżniczką. Przez cały dzisiejszy i wczorajszy dzień, miałem naprawdę wiele okazji do tego, żeby samotnie przemyśleć sobie kilka mnie i bardziej ważnych spraw. Ta była jedną z tych bardziej ważnych, którą musiałem załatwić tu i teraz. Sama księżniczka, nie była chyba zachwycona tym, że musi ze mną rozmawiać.
    - No dobrze… o czym chciałeś ze mną pomówić? – spytała już kiedy staliśmy pod malutką piekarnią jakieś dwadzieścia metrów obok stał Yoshito. – Spieszymy się Rhaegar, chcę tam dojechać jeszcze dzisiaj, więc mów.
    - Właśnie o to mi chodzi… chyba dojedziecie tam beze mnie – powiedziałem patrząc w jej czerwone oczy, oczy które teraz spoglądały na mnie jak na kogoś obcego – Wydaje mi się, że księżniczka z wielkim trudem znosi moją obecność, dlatego chyba lepiej będzie, jeśli tutaj się rozstaniemy, prawda? Nie mogę jednak sam się zwolnić ze służby u Ciebie, ponieważ złamałbym pewne zasady które są dla mnie niezwykle ważne. Dlatego proszę, żebyś to Ty, osobiście tu i teraz zwolniła mnie ze służby… - powiedziałem nieco przygaszonym głosem.

(Rona? )

Od Fleur - C.D Dante

 Cóż, przyzwyczaiłam się już do takich zwrotów i choć strasznie mnie nudziły, nie dawałam po sobie tego poznać. Szanowałam troskę, jaką obdarowywała mnie służba, mimo że nie raz wiedziałam, iż robią to z przymusu, niżeli własnego wyboru. Poza tym... Czułam, że jestem traktowała jak jeden wielki obowiązek, a nie jak drugi człowiek. Dla większości rycerzy liczyło się tylko wypełnianie rozkazów i nawet nie potrafili zważyć na to, że jak inni posiadam człowieczeństwo oraz inne cechy ludzkie. Rozmawiam, mogę odpowiedzieć; mam imię i nic mnie nie powstrzymuje od tego, by się nim z kimś wymienić. Chciałabym w końcu móc się z kimś zaprzyjaźnić i nie być traktowana jak typowa... Księżniczka. Jakkolwiek dziwnie to brzmi. Są ich różne typy i z pewnością nie należę do tych, które wzywają pomoc, gdy tylko zatną się stroną od książki.
 – Czasem dobrze jest znać imiona swoich rycerzy – zaczęłam, nieco spokojniejszym tonem. – Przynajmniej wtedy czuję się bardziej normalna, albo mniej samotna – westchnęłam i kątem oka udało mi się zauważyć lekko zdziwioną minę mężczyzny zwanego „Dante”.
 – Na co dzień otaczają cię inni, Księżniczko. Jak to jesteś samotna? – zacisnął wodzę, patrząc przed siebie.
 – Owszem, to są znajomi ludzie, ale praktycznie nic o nich nie wiem. Rozmawiają ze mną, bo moi rodzice im płacą za przebywanie w zamku i odwalanie swojej roboty – wytłumaczyłam.
 Dante nie odpowiedział, jedynie przytaknął. Drogę do zamku całkiem przemilczeliśmy. Idealnie było słychać szum liści, hulający po otaczającym nas lesie. Po dzisiejszym wydarzeniu przekonałam się, że natura potrafi być podła, a rozbójnicy zamieszkujący las nigdy nie zamienią się w potulnych staruszków–zielarzy.
 Po powrocie, od razu na dziedzińcu spotkaliśmy zaniepokojoną służącą. Podbiegła do nas, pytając o to, co się wydarzyło. Naturalnie chciałam powiedzieć, jednak Dante szybko wyminął temat, bo chciał w ekspresowym tempie spotkać się z moim ojcem. Prawdę mówiąc, ja tak bym się na jego miejscu nie spieszyła. Kto wie, jak zareaguje na wyjaśnienia i misję zakończoną niepowodzeniem. Chcąc zyskać na czasie, zatrzymałam rycerza. Uratowało mnie to, że dostęp na salę tronową był jeszcze zablokowany.
 – Księżniczko, musimy się pospieszyć – chciał mnie obejść, lecz mu to uniemożliwiłam, wchodząc w drogę. Tak przy okazji, takie skakanie z boku na bok musiało wyglądać całkiem zabawnie.
 – Hm, zwracanie się do mnie „Księżniczko”, zaprawdę godne jest podziwu, ale wystarczy tylko Fleur – zrezygnowana przymknęłam oczy, posyłając przyjazny uśmiech. – Nie możesz tam wejść.
 – Dlaczego? – podniósł brew, lekko zdumiony.
 Szukałam dobrych argumentów, jednak w korytarzu wciąż utrzymywała się ta martwa cisza. Westchnęłam głośno, schodząc rycerzowi z drogi. Jednocześnie za nim skierowałam się na salę tronową, przed oblicze ojca. Złożyłam dłonie na krzyż, a Dante ukłonił się nisko, po czym dumnie stanął. Mój ojciec na początku zareagował dosyć spokojnie, wstał z miejsca posiedzenia i obdarował nas tajemniczym spojrzeniem.
 – Wiedziałem, że wam się uda – rzekł. – Jednak nie ukrywam zdziwienia z tego powodu, że poszło wam tak zręcznie i szybko. Pokażcie, co przywieźliście!
 – A-ale... – zaczęłam – nie udało się... – nim cokolwiek zdążyłam powiedzieć, wściekły głos króla dotarł do moich uszu sprawiając, że całe moje ciało się zatrzęsło. O dziwo, Dante stał jeszcze równo. Najgorsze było to, że zdenerwowany wzrok mojego ojca spoczywał właśnie na rycerzu. Przecież to nie była jego wina... Tego nie dało się uniknąć ani przewidzieć.
 – Sir Dante – powiedział srogo król. – Z tobą... policzę się później. Miałeś za zadanie dobrze poprowadzić moją córkę...
 – Ale on to zrobił! – wyrwałam się, podnosząc głos. – Gdybyś tylko dał mi dojść do słowa, dowiedziałbyś się, że napadła na nas wataha wilków, a kilka godzin później rozbójnicy – widząc jego minę, miałam ochotę wybuchnąć gromkim śmiechem.
 Srogo spojrzałam na swojego ojca.
 – Nie udało mi się wykonać zadania, ale Dante... – wskazałam na mężczyznę – to może być jedyna osoba, która uszła z życiem oprócz mnie. Wszystkie powozy, ludzie... Nic nie zostało. A ty się wciąż martwisz o to, czy zadanie jest ukończone.
 Nastała cisza. Nie zamierzałam jej przerywać.
 – Fleur... – rzucił król, podnosząc wzrok ku mnie.
 – Przypominasz sobie o mnie wyłącznie wtedy, kiedy czegoś chcesz... Dla mnie to jest jasne – odwróciłam się na pięcie. – Ach, i nie możesz obsypywać winą tego rycerza, wywiązał się ze swojego zadania, poświęcając życie swoich sojuszników.
 I znowu ta oficjalna cisza...  nagle przewróciłam spojrzenie na białowłosego.
  – Teraz widzisz jak to wygląda. Gdybym zginęła, nie zrobiłoby to większej różnicy. Mam też starszą siostrę, która mogłaby objąć tron, gdy nadejdzie czas.

< Dante? >

Od Rony - C.D Yoshito

Czy ja dobrze słyszę? Oni chcą mnie szyć? Czy ich do końca powaliło!? Nie są profesjonalistami, ani też nie potrafią dobrze opatrywać ran, tylko na tyle ile sami potrzebowali..
-Nie ma mowy! Nie zgadzam się! - wyrwałam się pewnemu objęciu Rhaegar'a i za chwile odpełzłam od nich kawałek dalej. Rączki złożyłam na piersi tak, jakby co najmniej chciała zakryć jakieś klejnoty. No tak w sumie zależy co kto woli, ale będąc sam na sam z dwojgiem mężczyzn, całkowicie naga... musiałam chronić tego co ważne. Już nie mówiąc nawet o fakcie, że Yoshito wręcz zdarł ze mnie koszulkę i może jeszcze powiedzcie mi, że to tylko i wyłącznie dla mojego dobra?  Skuliłam się troszkę z bólu, a troszkę też z czystego strachu, ponieważ mężczyźni byli trochę zbyt nachalni. Rana nie była śmiertelna i przestała też krwawić, więc o co tyle niepotrzebnego krzyku?
-Kurcze! Robimy to dla twojego dobra, musimy cie opatrzeć, bo jak cie Król zobaczy to..
-W nosie to mam! Zapytałeś chociaż raz mnie o zdanie!? - pierwszy raz chyba od dłuższego czasu na niego krzyknęłam. Mój ton prawie nigdy nie przybierał takiej postaci.
-Kazałaś nam traktować siebie jak zwykłą dziewczynę, nie jak księżniczkę, więc dlaczego mam słuchać tego co mnie mówić? Stanie ci się krzywda, jeśli nie pozwolisz nam tego opatrzyć. - powolutku podszedł do mnie chcąc podnieść mnie z ziemi, ale w tym samym momencie wstałam, zamachnęłam się raz, a dobrze i sprzedałam chłopakowi siarczysty cios w policzek. W szklących się od bólu i napływu emocji oczach można było dostrzec małe, słone krople, których już teraz nie mogłam powstrzymać. Spojrzałam na ich zdziwione miny, jednocześnie pociągając cicho noskiem. Rhaegar miał teraz taki wyraz twarzy jakby co najmniej z tego zdziwienia oczy miały mu wylecieć. Podniosłam rączki jeszcze bardziej starając się zakryć to czego domagali się wszyscy niżej postawieni szlachcice z okolicy. Nie miałam już nic co mogłabym włożyć, a moja górna część garderoby była całkowicie podarta. Wyminęłam więc obu rycerzy, wzięłam płaszcz i szybciutko zarzuciłam go sobie na plecy łącznie z kapturem. Nie wiem dlaczego, ale przez to wszystko łzy spływały mi po policzkach jak oszalałe. Jak można być tak mało delikatnym względem kobiety, w dodatku jego słowa...
-Wracamy do zamku. - zarządziłam cicho wycierając mokre oczy. Nie dyskutowali nawet, nie odzywali się przez najbliższa godzinę, podczas której pakowaliśmy wszystkie zabrane rzeczy. Dobrze zdawałam sobie sprawę, że nie dam rady jechać sama konno, dlatego Yoshito pozwolił mi jechać z tyłu.
[...]
Droga na statek nie zajęła nam długo, już na nas czekał, znaczy... zajęła na pewno dłużej niż kiedy tutaj zmierzaliśmy, bo teraz musieliśmy iść bardzo powoli. Objęłam niebieskookiego delikatnie w pasie i zacisnęłam malutkie rączki na materiale jego płaszcza. Głowę mimowolnie wtuliłam w jego plecy, przez na chwilę odwrócił głowę i spojrzał na mnie kontem oka. Nic nie mówił więc też nie zareagowałam żadnym innym gestem. Na pokładzie byliśmy w godzinach wieczornych, w sumie to nie miałam nic innego do roboty jak tylko wejść pod pokład i się położyć. Musiałam po tym wszystkim odpocząć najlepiej z dala od tych dwóch, nie wspominając już o potwornym bólu jakiego przysparzała mi cały czas krwawiąca rana...

( ludzie ? )

Od Yoshito - C.D Rhaeger'a

 Było mi wstyd za swoją bezradność. Zostałem trafiony strzałą... I co z tego? Powinienem pomóc... Może wtedy udałoby się uniknąć tego nieszczęścia. Klęskę zapamiętam do końca swojej dożywotniej służby. Uczucie narastające w moim wnętrzu było nie do opanowania i robiło się coraz bardziej niewygodne. Co ja powiem jej bratu? Co powie moje sumienie i całe wojsko, gdy się o tym dowie? Od tego myślenia bolała mnie głowa, lecz jedno wiedziałem: nie ma znaczenia teraz brat Rony, ale sama ona. W dodatku powinniśmy sprawdzić tę ranę... Samo zatamowanie niewiele zdziałało.
 – Rona – powiedziałem, klękając obok Rhaeger'a – trzeba cię opatrzyć. Kiedy to się stało? – przewróciłem wzrok na rycerza.
 – Szarżowała na rozbójników. To pewnie wtedy... – wytłumaczył. – Podczas ucieczki.
 – Tyle mnie ominęło? – westchnąłem zrezygnowany. – Przepraszam, że nie pomogłem... Żałuję tego. Sumienie będzie mnie długo gryźć.
 – Nie byłeś w stanie – odparł srebrnowłosy.
 – Owszem, byłem. I tak wszystko będzie trzeba opowiedzieć przed obliczem księcia. Kara mnie nie ominie – wzruszyłem ramionami, niewiele sobie z tego robiąc.
 Nastała grobowa cisza. Księżniczka jako tako się trzymała; ważne, że miała oczy otwarte! Jednak jej cichy i ochrypły głos świadczył o tym, że nie jest z nią dobrze. Natychmiast uklęknąłem przed jej obliczem na ziemi, chwytając za skrawek koszulki. Cała dwójka spojrzała na mnie, nie wierząc własnym oczom.
 – No już, zdejmujemy – mruknąłem beznamiętnie.
 – C-co?! – ożywiła się, odsuwając o parę centymetrów. Robiła to jednak bardzo nieudolnie, każdy ruch sprawiał jej okropny ból.
 – To chociaż ją podwiń... – zmarszczyłem brwi. Rona zaprzeczyła, na co ja zareagowałem krótkim westchnięciem.
 – Nie ma mowy! Po prostu wróćmy do zamku – powiedziała, chyba sama w to nie wierząc.
 – Zdajesz sobie sprawę z tego, ile kilometrów przebyliśmy? Do tego droga statkiem... Wykrwawiłabyś się, więc współpracuj z łaski swojej – burknąłem i jednocześnie moje kąciki ust zadrżały. Rhaegar dokładnie obserwował wszystko. Wszystko, czyli nic. Księżniczka nie zamierzała nic zrobić mimo bólu wymazanego na twarzy.
 – Dobra, jak chcesz. – jednym, zwinnym ruchem ręki rozerwałem delikatnie koszulkę dziewczyny, dzięki czemu miałem bezpośredni dostęp do rany. Na moje gesty Rona zareagowała głośnym piskiem. No przepraszam, na takim odludziu nikt jej nie usłyszy. Gdy tak wpatrywałem się w jej poranioną skórę, na myśl – nie wiedzieć czemu – przyszło mi to, dlaczego posłali NAS, z królestwa CLARINES na wycieczkę do REVANU. No nic, rozkaz to rozkaz. Nie ukrywałem jednak zdumienia.
 – Ty...ty! – nim cokolwiek zdążyła złego na mnie powiedzieć, syknęła z bólu.
 Rhaegar szybko się zorientował i uchronił Księżniczkę przed spotkaniem z brudną ziemią.
 – Chcę tylko pomóc. – obejrzałem ranę, dotykając jej obszar wokół. Wywołałem u dziewczyny lekkie dreszcze, ale to chyba nic złego. Gorzej z rozcięciem, bo wyglądało poważnie, w dodatku było całe ubrudzone. – I naturalnie zgodzę się z Rhaegar'em... Twoje zachowanie było nieodpowiedzialne i szczerze nie wiem czy oberwiemy my czy ty. Odwaga to jedno, trzeba też znać swoje możliwości oraz ich nie przeceniać. Nie wiem jak wyglądała sytuacja w tej twierdzy, ale zakładam, że mieliście drogę ucieczki... No cóż, stało się.
 Gdy zakończyłem swój monolog, wstałem i chwyciłem się pod boki w akcie niewielkiej frustracji. Podniosłem brew lekko, po czym przekazałem rycerzowi porozumiewawcze spojrzenie. Chciałem, by zaopiekował się Roną. Był w tym dobry. Ja podążyłem za szumem wody, gdzie znalazłem rzekę. Nie była ani brudna, ani czysta. Nie mieliśmy czasu na przefiltrowanie jej, więc uzupełniłem puste butelki z torby i wróciłem do towarzyszy.
 – Yoshito – Rhaegar przerwał ciszę, wręczając mi butelkę czystej wody. – Nie wypiłem swojej, może się przydać.
 Kiwnąłem głową w geście podziękowania i odkręciwszy korek, polałem delikatnie małą ilość cieczy otwartą ranę, którą trzeba było oczyścić. Cóż, wodą niewiele mogliśmy zdziałać, ale tylko to mieliśmy pod ręką. W apteczce nie było nic, co okazałoby się przydatne w tej chwili; jakieś bandaże, igły i nici... Gdybym umiał szyć, to może bym ją ruszył. A co z Rhaegar'em?
 Czysta woda spotkała się z gładką, poranioną skórą dziewczyny, wskutek czego ta syknęła z bólu. Mam nadzieję, że pozostanie taka dzielna do końca zakładania opatrunku. Zacisnąłem bandaż w zębach oraz rozerwałem go. Rhaegar pomógł mi obwiązać delikatnie w nim talię dziewczyny, jednak gdy chciałem zakończyć czynność założeniem agrafki, postanowiłem zapytać o coś mojego towarzysza.
 – Umiesz może szyć? – przewróciłem wzrok na mężczyznę, a później na Ronę. Widząc jej blady wyraz twarzy zastanawiałem się nad tym, czy to był dobry pomysł.

 < Rhaegar/Rona? >

Od Rhaegar'a - C.D Rony

Od czasu, kiedy księżniczka udała się na stronę, minęło już sporo czasu. Pięć, albo nawet i dziesięć minut. Od tego czasu, nie odezwałem się z moim nowym towarzyszem ani razu, siedzieliśmy cicho wyczekując powrotu swojej Pani. Jednak czas nieubłaganie mijał i mijał, a ona nie wracała. W końcu wspólnie zadecydowaliśmy, że pójdziemy ją poszukać. Z początku chciałem iść sam, ale Yoshito uparł się, że idzie ze mną i koniec kropka. W sumie mu się nie dziwię, ja też bym chciał iść na jego miejscu, o dziwo ja też posiadam jakąś dumę i potrzebę wypełnienia swoich obowiązków. Razem ruszyliśmy w miejsce, gdzie ostatnio widzieliśmy księżniczkę, cały czas szliśmy prosto, rozglądając się w około. Miałem nadzieję, że Ci zbóje nie udali się za nami i nie zrobili jej krzywdy. Z początku starałem się odpędzić od siebie tą myśl, jednak im dłużej ją szukaliśmy, tym trudniej było mi wierzyć w szczęśliwe zakończenie tego zdarzenia.
 - Rona! – zrezygnowani zaczęliśmy ją wołać – Rona!
Nie ważne ile razy byśmy ją szukali i tak nie odpowiadała. Teraz już wręcz panicznie zaczęliśmy ją szukać, rozdzieliliśmy się, powiększając tym samym zasięg naszych poszukiwań. Kiedy już traciłem wszelkie nadzieje, Yoshito ją znalazł.
 - Rhaegar! – gdzieś w oddali usłyszałem jego wołanie – Szybko! Tutaj!
Trochę na oślep, poleciałem w stronę wołania, o dziwo udało mi się trafić. Księżniczka leżała na ziemi a z jego boku nadal wylewała się krew. Była ranna… w którym momencie to się stało. Upadłem na kolana tuż obok niej rozrywając swoją koszulę, obwiązałem cienką tkaniną talię księżniczki, starając się zatamować krwawienie. Rana nie była w cale taka świeża, musiało się to stać wtedy, kiedy zrobiła szarżę na wrogów, jaka ona jest głupia i bezmyślna, jak mogła od razu nas o tym nie powiadomić!? Kiedy jakoś udało nam się wspólnie zatrzymać krwawienie, wziąłem ją na ręce. Widząc minę Yoshita tylko pokręciłem głową.
 - Nie dam Ci jej nieść mimo tego, że to ty ją znalazłeś, oszczędzaj swoje ramię bo jeszcze może się ono tutaj przydać.  – powiedziałem zdecydowanym tonem.
Rycerz już nic nie protestował tylko szedł przodem z wyciągniętym mieczem, tym razem to ja będę nieprzydatny w razie czego w czasie walki, no przecież nie rzucę nią o ziemię jak kłodą.
Do naszego tymczasowego obozowiska udało nam się dotrzeć w miarę szybko, położyłem księżniczkę na jakiejś pomiętej stercie koców, ze smutkiem wpatrując się w jej nieprzytomne oblicze. Rana już co prawda nie krwawiła, jednak ona i tak straciła za dużo krwi, zdecydowanie za dużo. Kto wie ile czasu leżała tak nieprzytomna. Yoshito siadł koło niej, wpatrując się w jej płytko oddychającą, klatkę piersiową. To może zabrzmieć okropnie, ale wszystko zależy od niej czy teraz przeżyje. Sam usiadłem na twardej ziemi, jednak trzymając pewną odległość od nich, wpatrywałem się beznamiętnie w ziemię nie wiedząc co robić. Rzadko, naprawdę rzadko, czułem takie zmieszanie i bezsilność, a kiedy już się tak czułem, byłem bezsilny i w niczym nieprzydatny.
- Nie możesz się teraz tak załamywać, Sir Rhaegarze – Yoshito wpatrywał się we mnie tymi swoimi błękitnymi oczyma.
Przytaknąłem niemrawo przenosząc spojrzenie na księżniczkę, potrzebuje teraz odpoczynku.
~
Słońce już powoli wschodziło, a ja z Yoshitem ani na minutę nie zmrużyliśmy oka, cały czas bacznie czekaliśmy na to, kiedy księżniczka się obudzi. Minęło już naprawdę mnóstwo czasu, od kiedy ją znaleźliśmy, a co jeśli… już nigdy się nie obudzi? Nie Rhaegarze nie możesz w ten sposób nawet myśleć… musisz w nią wierzyć! Ale to było ciężkie do wyobrażenia… po moim czole cały czas spływał zimny, wywołujący u mnie drgawki pot. Yoshito już się nawet poddał z tym, żeby mnie ogarnąć i przywrócić do pionu, nic na mnie nie działało i nie potrafiło wpłynąć. Z nerwów zacząłem aż chodzić w kółko tak, że trójka tępo stojących koników, cały czas śledziła mnie swoimi ogromnymi oczyma.
- Widzę, że się chyba martwisz… - na dźwięk jej ochrypłego, słabego głosiku odwróciłem się zszokowany.
Drugi rycerz już przy niej siedział jak taki piesek z pochyloną głową, ja sam uklęknąłem na jedno kolano.
- Pani… twoje zachowanie było… Naprawdę nieodpowiedzialne! Powinnaś nam od razu powiedzieć, że jesteś ranna. Proszę, myśl trochę o swoim zdrowiu – pokręciłem głową zrezygnowany , jednak kiedy tylko na mnie nie patrzyła, delikatnie się uśmiechnąłem.


(Łeee, Rona albo mój nju bff Yoshito?)

Od Rony - C.D Rhaegar'a

Byłam naprawdę w dużym szoku, że tak to się wszystko potoczyło. Nasze zgranie było dla mnie takie niewytłumaczalnie dziwne, że aż fascynujące. Naturalnie nie mogłam go teraz od tak zostawić na pastwę losu tym naszym przeciwnikom, nawet jeśli jest rycerzem. Może jego dumna na tym ucierpi, że obroniła go kobieta, ale cóż... będzie musiał to jakoś przeżyć. Najpierw popędziłam w jedną stronę, aż w końcu raptownie zawróciłam niemalże szarżując na tych opryszków. Dobrze, że przy siodle był jakiś zapasowy miecz, szkoda tylko, że był o wiele cięższy od tego mojego. Zamachnęłam się raz na tyle by przy okazji obciąć komuś głowę. Heh na koniu byłam o wiele wyższa i dużo łatwiej mi się walczyło, pomijając fakt, że teraz ta walka nie była sprawiedliwa, bo przecież oni wszyscy musieli walczyć z ziemi.
-Rona! Wracaj do Yoshito!
-To ja tutaj wydaję rozkazy, Sir! - zachichotałam się widząc w tym co teraz robię niezłą zabawę. Zamachnęłam się raz jeszcze jadąc na jednego z nich i już zadałam cios, jednak jego miecz był ułożony w takiej pozycji, że jeszcze zdołał otrzeć się o mój bok, rozdzierając materiał oraz tworząc głęboką ranę. Nawet nie pisnęłam z bólu tylko złapałam się za krwawiące miejsce i czym prędzej zakryłam je płaszczem. Rycerz nie widział, bo był zbyt zajęty walką. To bardzo dobrze. Swoją drogą po raz pierwszy w życiu czułam tak przeraźliwy ból. Jako kobieta i księżniczka nigdy go nie doświadczałam, dlatego też ciężko było mi się opanować. Przed oczami robiło mi się czarno co jakiś czas, a sama na tym koniu chwiałam się jak galareta. Rona, pora się ogarnąć bo się zorientuje. Potrząsnęłam głową i rozejrzałam się dookoła.
-Wsiadaj, za dużo ich jest zbieramy się! - Krzyknęłam do Rhaegar'a cofając się i siadając teraz konikowi na zadzie, żeby rycerz miał miejsce.
-Ale...
-To rozkaz! - ponagliłam go jak najbardziej pewna swego. Nie śmiał zaprzeczyć, tylko skinął i czym prędzej wsiadł na rumaka. Galopowaliśmy tak, aż nie dotarliśmy do bezpiecznego miejsca, gdzie moi podwładni wcześniej rozbili obóz. Nie mogę powiedzieć, że jadąc na koniu kompletnie nic mnie nie bolało, bo aż czułam jak krew przesiąka moje ubranie. Na całe szczęście płaszcz skutecznie to maskował. Zlazłam z konia jako pierwsza usiłując jakoś ustać. Najpierw krok w przód, potem w tył, no może jakoś dam radę.
-Yoshito...- powiedziałam cicho odgarniając włosy z twarzy i klękając koło niego. Siedział oparty o drzewo i chyba starał się po sobie nie pokazywać bólu. - Trzeba to opatrzyć. - mruknęłam jakby sama do siebie sięgając po torbę jaką miałam ze sobą. Apteczka to mój nieodłączny przyjaciel, bo zazwyczaj w terenie musiałam sobie radzić z licznymi zadrapaniami, zwłaszcza kiedy miałam treningi z tym gościem. Czym prędzej zajęłam się jego raną mimo delikatnych sprzeciwów. Wcześniej nieco mnie wystraszył dlatego bałam się teraz zrobić cokolwiek co mogłoby go urazić. Po 10 minutach wszystko było już oczyszczone i zabandażowane.
-Gotowe! Nie poświęcajcie się następnym razem tak, ehh.. bo mam was na sumieniu. - westchnęłam wkładając wszystkie na chwilę obecną niepotrzebne rzeczy do torby. Wstałam na równe nogi i w tym też momencie Rhaegar złapał za jedną moją dłoń i dokładnie jej się przyjrzał.
-Książę nad zabije jak zobaczy twoje poranione ręce... - i on znowu o tym księciu. Zabrałam dłoń i schowałam ją również pod płaszcz
-To nic takiego, ale mógłbyś przynajmniej udawać, że zależy ci na MOIM zdrowiu, a nie na tym czy stracisz głowę bo mnie nie upilnowałeś. A jeśli tak jest to przynajmniej nie mów tego głośno. - ostatnie zdanie wypowiedziałam nieco ciszej. Namioty były już rozłożone, a z tego co widziałam to ognisko już się rozpalało - A tobie nic się nie stało? - zerknęłam na Srebrnego i za moment spotkałam się z jego wiecznie zadziornym uśmieszkiem
-Czyżby panienka się o mnie martwiła? - złapał kosmyk moich włosów i przewlekał go sobie między palcami.
-Jak widać martwię się wami, a nie tym czy coś stanie się mi kiedy już stanę oko w oko z moim bratem. - westchnęłam odchodząc od nich kawałek i dodając jeszcze - Idę na stronę, proszę nie leźcie za mną...
Oboje skinęli głowami zajmując się teraz wszystkimi innymi rzeczami,które trzeba było zrobić w obozowisku. Ja odeszłam kawałek dalej, na tyle daleko by też nie mogli mnie stamtąd ujrzeć. Potem już było mi o wiele ciężej. Nogi już od dłuższego czasu, właściwie od zejścia z konia, nie chciały mnie słuchać. Osunęłam się na kolana sycząc przeciągle z bólu i wręcz się zwijając. Nie mogłam już tego powstrzymać. Dotknęłam dłonią zranionego boku, a kiedy wyciągnęłam dłoń i zobaczyłam ile na niej jest krwi,przeraziłam się jeszcze bardziej. Chyba jednak wypadałoby im o tym powiedzieć, jednak... moje nogi nie chciały się już wyprostować i za każdym razem gdy próbowałam, uginały się jak galareta... Co teraz? Teraz jedynym moim zadaniem było: nie zasypiaj.

( Chłopcy ? Jakoś mnie naszło, nie krzyczcie)

Od Ranmaru - C.D Keiry

Cała ta królewska etykieta oraz to jak musiałem trzymać język za zębami, by czasem nie powiedzieć czegoś nie stosownego.... przyprawiało mnie o mdłości. Ciągle tylko powtarzałem te wyuczone regułki, a mądrzejsi ludzie już nawet odpowiadają tak jak ja tego oczekuję. Chore. Czy przyszły król nie jest tez normalnym człowiekiem? Bo ja się czuję co najmniej jak bóg pośród śmiertelników. Wszyscy boją się do mnie podejść, dotknąć mnie bo zabiję. Zdziwię was... mój dotyk wcale nie zamienia w kamień, albo coś podobnego.
[...]
-Skąd ja niby miałem wiedzieć, że jest księżniczką? Ciekaw jestem czy ty też byś się domyślił..
-Dlatego nie działam pochopnie i nie rzucam się na wszystkich z mieczem tak jak ty to masz w zwyczaju. - oparłem się o ścianę tuż obok regału z książkami. Ehh, to jak zaatakował księżniczkę mogłoby się bardzo źle skończyć dla Królestwa. Mimo, że mógłbym też wyciągnąć konsekwencje w stosunku do księżniczki, to wolałbym jednak nie tworzyć sobie niepotrzebnych konfliktów.
-Ty to w ogóle jesteś na tyle dziwny, że...4
-Dość... - zamknąłem gwałtownie książkę, tak, że jej strony wytworzyły charakterystyczny trzask. - Będę musiał za ciebie przeprosić Królową, czy ty zdajesz sobie z tego sprawę, że należysz do rodziny książęcej i czy chcesz, czy nie to musisz przestrzegać pewnych zasad? Dobra... rozmowa z tobą i tak nic nie daje, zejdź mi już dzisiaj z oczu.. - dotknąłem swojego czoła masując je lekko, przy tym zamykając też szare ślepka. Niańczenie całej trójki młodszego rodzeństwa było nie lada zadaniem. Matka już nie za bardzo przejmowała się ich losem i tez nie specjalnie ingerowała w sprawy państwowe. Równie dobrze nie musiałaby być już królową, nie mam w niej żadnego oparcia, a i tak wszystkie ważne sprawy są kierowane bezpośrednio do mnie. Chwyciłem biały płaszcz, zarzuciłem go sobie na plecy jeszcze ostatni raz poprawiając kołnierzyk. Że też wszędzie muszę z nim chodzić. Tak wyglądam jakoś lepiej? Wyglądam bardziej jak książę, czy jak..
Wyszedłem z biura i od razu skierowałem się do wielkiej sali tronowej.
http://img05.deviantart.net/7308/i/2012/054/6/4/throne_room_by_zoriy-d4qp2wi.jpg
Złoto-biała z czerwonymi kotarami, dywanami i mnóstwem innych dodatków. Była tak wielka, że pomieściłaby pewnie połowę zamkowej służby, jeśli już nie całą. Nie wypadało mi w obecności Królowej Mantai siadać na tron, a co jedynie ukłonić się jej. Byłem u siebie więc nie był to też pełen ukłon.
 Rozmowa ciągnęła się niemiłosiernie długo. Wszystkie te sprawy związane ze zjednoczonymi Królestwami cały czas dawały mi się we znaki. Clarines było siedzibą wszystkich dokumentów na ten temat, więc jeśli pój miałby zostać zerwany to najpierw trzeba by było pozbyć się mojego Królestwa. To jest praktycznie i teoretycznie niemożliwe do wykonania, ale ostrożności nigdy za wiele. Wymknąłem się dopiero kiedy moja Matka przejęła pałeczkę, żeby pogawędzić ze starą znajomą. Miałem zamiar wrócić do swoich książęcych obowiązków, jednak od wykonania tego, skutecznie odciągnął mnie dźwięk fortepianu. Czyżby ktoś zakradł się do salonu, w którym często przesiadywałem? Tylko w tym jednym miejscu stał fortepian, w dodatku nie znałem żadnej osoby, która by tak potrafiła na nim zagrać. Wszedłem po cichu,żeby nie spłoszyć tego niegrzecznego gościa, aczkolwiek jej (okazało się, że to jednak ONA) wzroku nie udało mi się uniknąć.
-Przepraszam, nie powinnam tutaj wchodzić...- powiedziała czerwonowłosa panna, szybko wstając z miejsca i prostując się niczym na baczność. Eh kolejna, która będzie uważała, mnie za potwora? Kompletnie mając wylane na jej egzystencje (niegrzeczny książę) położyłem się na białej kanapie, jedną nogę nadal trzymając na ziemi. Przymknąłem oczy, a dłonią odgarnąłem sobie białe kosmyki włosów z twarzy.
-Nic się nie stało. Jesteś tego samego tytułu co ja więc proszę, nie traktuj mnie tak oficjalnie. - westchnąłem ciężko zmęczony już troszkę dzisiejszym dniem. - Zagrałabyś mi coś? Jeszcze raz... i proszę nie mów im, że tutaj jestem bo nie dadzą mi żyć..

(Keira?)


Od Dante - C.D Fleur

To całe zamieszanie z tą wyprawą było absurdalne. Chociaż nie miałem najmniejszej ochoty pakować się w ochronę przyszłej królowej to jednak głupio było mi odmówić Królowi. Jeszcze wyciągnąłby z tego jakieś poważniejsze konsekwencje i zostałbym bez swojej męskiej godności tak do końca życia. Nie polecam~
-Wybacz księżniczko, że potoczyło się to w ten sposób, ale nie miałaś na to wpływu. Ani ty, ani nikt inny. - odparłem cicho doglądając wszystkiego co się teraz działo. Wynosili kilka ciał oraz starali się wszystko poukładać. Czy tez nie mogliśmy wybrać bardziej przyjaznej do podróży drogi.
-Przecież mogliśmy temu jakoś zapobiec, dlaczego...
-Księżniczko. - mruknąłem kładąc dużą dłoń na jej małej główce pokrytej białymi włoskami - Nie denerwuj się tak, nie zmienisz tego co się stało. Wracaj do wozu, bo musimy wypełnić zadanie jakie powierzył ci ojciec bez względu na straty.
-A jeśli rycerze zginą? - niechętnie, ale bardzo powolutku wsiadała do powozu.
-Jestem w stanie się poświęcić. Wiem czym ryzykuje, a ty wiesz jakie są twoje obowiązki?- westchnąłem wsiadając z powrotem na konia. Nie była zadowolona z tego co właśnie powiedziałem, tym bardziej, ze mówiłem do niej jak do 7-mio letniego dziecka. Jakoś nie potrafiłem traktować jej jak swojej Pani, była taka.. malutka, delikatna i rozkojarzona jak małe dziecko, dlatego właśnie w ten sposób ją postrzegałem.
Ruszyliśmy dalej. Niestety teraz panowała tutaj zupełnie inna atmosfera niż na samym początku kiedy wyruszaliśmy. Było tak cicho, że słychać było nawet owady przelatujące obok nas.
-Po co my właściwie tam jedziemy? - zapytałem podjeżdżając bliżej okna tej drewnianej puszki,w której siedziała teraz Księżniczka - Nie było mi dane poznać szczegółów, ale jeśli to jakaś tajemnica to..
-To żadna tajemnica. Najlepsze jest to, że ja sama do końca nie wiem po co tam jedziemy. Kazano mi to jadę....
Była chyba nie za bardzo zadowolona z tego tytułu, że musi tam jechać całkiem sama i załatwiać jakieś interesy. W dodatku jak widać wrażeń nam jeszcze było mało, bo już za moment usłyszałem tylko trzask pękającego drewna. To było koło powozu, który teraz roztrzaskał się na kilka mniejszych części. Na moje szczęście księżniczka zdążyła z niego wyskoczyć pozostając w jednym kawałku. Oh chyba swojej królewskiej etykiety nauczyła się skacząc po drzewach, hihi, bo całkiem dobrze się rusza. Nie żebym patrzył na jej ciało! (wcale)
-Dante! - krzyknął jeden z rycerzy zauważając wyłaniającą się z lasu grupę bandytów - Zabieraj księżniczkę i zbieraj się stąd natychmiast! - nie w moim stylu było słuchanie rozkazów niżej postawionych, ale w tym momencie miał absolutną rację. Moim zadaniem nie była bezsensowna bijatyka z tymi łąjdakami, a obrona księżniczki. Moja rycerska duma z pewnością na tym ucierpi, gdyż właśnie uciekałem z pola bitwy, ale cóż. Rodzina Królewska, to Rodzina Królewska i tego nie ominę nawet jakbym chciał. Złapałem delikatną dłoń dziewczyny, by potem złapać ją w pasie i posadzić na konia. To był żaden wyczyn, była lekka niczym piórko.
-Poczekaj, ale.. moi ludzie! - chciała jak najszybciej zejść z konia, jednak powstrzymałem ją, mocno okalając ją w pasie jedną dłonią. Drugą niestety musiałem prowadzić konia.
-Nie krzycz.... bo będziemy mieli problemy - szepnąłem niczym taki prawdziwy pedofil. No tak, dziewczyna siedziała teraz przede mną, a obracając swoją główkę w bok, praktycznie dotykałem nosem jej policzka. Natychmiast zamilkła i popatrzyła przed siebie orientując się jak niewielka odległość nas dzieli. Przystanęliśmy dopiero jakieś kilka kilometrów dalej. Miałem tylko nadzieje, że nie jesteśmy poza granicami państwa. Zsiadłem konia, by zaraz potem pomóc zejść dziewczynie.
-Dlaczego ich zostawiłeś! Przecież oni zginą! Jak śmiesz w ogóle mówić mi co mam robić! - krzyczała jak opętana, nawet miałem wrażenie, że zaraz sprzeda mi cios w policzek. Najpierw musi dosięgnąć tą swoją krótką łapką hihi.
-Chciałabyś zginąć razem z nimi księżniczko? Nie bądź głupia, oddasz życie za swoich poddanych, a potem królestwem będą rządzić.. kto? Chłopi? Pomyślałaś co stanie się z głową całego państwa kiedy zginiesz i Gevaudan zostanie bez następcy tronu? - być może moje słowa były dla niej za ostre, aczkolwiek w ogóle nie mijały się z prawdą i były jak najbardziej trafne. Nie odezwała się ani słowem, jedynie spuściła główkę. Założyłem jej na głowę biały kaptur od jej królewskiego płaszcza i posadziłem z powrotem na konia czy tego chce czy nie. Złapałem wodze i powolutku kierowałem się w stronę jej zamku.
-...Jak ci na imię... - mruknęła coś tam pod nosem kiedy już byliśmy w drodze.
-Dante Levine, Księżniczko.  Czy ta informacja, jest teraz nam potrzebna do szczęścia?

( Fleur ?)