piątek, 20 maja 2016

Od Rony - C.D Rhaegar'a

Byłam naprawdę w dużym szoku, że tak to się wszystko potoczyło. Nasze zgranie było dla mnie takie niewytłumaczalnie dziwne, że aż fascynujące. Naturalnie nie mogłam go teraz od tak zostawić na pastwę losu tym naszym przeciwnikom, nawet jeśli jest rycerzem. Może jego dumna na tym ucierpi, że obroniła go kobieta, ale cóż... będzie musiał to jakoś przeżyć. Najpierw popędziłam w jedną stronę, aż w końcu raptownie zawróciłam niemalże szarżując na tych opryszków. Dobrze, że przy siodle był jakiś zapasowy miecz, szkoda tylko, że był o wiele cięższy od tego mojego. Zamachnęłam się raz na tyle by przy okazji obciąć komuś głowę. Heh na koniu byłam o wiele wyższa i dużo łatwiej mi się walczyło, pomijając fakt, że teraz ta walka nie była sprawiedliwa, bo przecież oni wszyscy musieli walczyć z ziemi.
-Rona! Wracaj do Yoshito!
-To ja tutaj wydaję rozkazy, Sir! - zachichotałam się widząc w tym co teraz robię niezłą zabawę. Zamachnęłam się raz jeszcze jadąc na jednego z nich i już zadałam cios, jednak jego miecz był ułożony w takiej pozycji, że jeszcze zdołał otrzeć się o mój bok, rozdzierając materiał oraz tworząc głęboką ranę. Nawet nie pisnęłam z bólu tylko złapałam się za krwawiące miejsce i czym prędzej zakryłam je płaszczem. Rycerz nie widział, bo był zbyt zajęty walką. To bardzo dobrze. Swoją drogą po raz pierwszy w życiu czułam tak przeraźliwy ból. Jako kobieta i księżniczka nigdy go nie doświadczałam, dlatego też ciężko było mi się opanować. Przed oczami robiło mi się czarno co jakiś czas, a sama na tym koniu chwiałam się jak galareta. Rona, pora się ogarnąć bo się zorientuje. Potrząsnęłam głową i rozejrzałam się dookoła.
-Wsiadaj, za dużo ich jest zbieramy się! - Krzyknęłam do Rhaegar'a cofając się i siadając teraz konikowi na zadzie, żeby rycerz miał miejsce.
-Ale...
-To rozkaz! - ponagliłam go jak najbardziej pewna swego. Nie śmiał zaprzeczyć, tylko skinął i czym prędzej wsiadł na rumaka. Galopowaliśmy tak, aż nie dotarliśmy do bezpiecznego miejsca, gdzie moi podwładni wcześniej rozbili obóz. Nie mogę powiedzieć, że jadąc na koniu kompletnie nic mnie nie bolało, bo aż czułam jak krew przesiąka moje ubranie. Na całe szczęście płaszcz skutecznie to maskował. Zlazłam z konia jako pierwsza usiłując jakoś ustać. Najpierw krok w przód, potem w tył, no może jakoś dam radę.
-Yoshito...- powiedziałam cicho odgarniając włosy z twarzy i klękając koło niego. Siedział oparty o drzewo i chyba starał się po sobie nie pokazywać bólu. - Trzeba to opatrzyć. - mruknęłam jakby sama do siebie sięgając po torbę jaką miałam ze sobą. Apteczka to mój nieodłączny przyjaciel, bo zazwyczaj w terenie musiałam sobie radzić z licznymi zadrapaniami, zwłaszcza kiedy miałam treningi z tym gościem. Czym prędzej zajęłam się jego raną mimo delikatnych sprzeciwów. Wcześniej nieco mnie wystraszył dlatego bałam się teraz zrobić cokolwiek co mogłoby go urazić. Po 10 minutach wszystko było już oczyszczone i zabandażowane.
-Gotowe! Nie poświęcajcie się następnym razem tak, ehh.. bo mam was na sumieniu. - westchnęłam wkładając wszystkie na chwilę obecną niepotrzebne rzeczy do torby. Wstałam na równe nogi i w tym też momencie Rhaegar złapał za jedną moją dłoń i dokładnie jej się przyjrzał.
-Książę nad zabije jak zobaczy twoje poranione ręce... - i on znowu o tym księciu. Zabrałam dłoń i schowałam ją również pod płaszcz
-To nic takiego, ale mógłbyś przynajmniej udawać, że zależy ci na MOIM zdrowiu, a nie na tym czy stracisz głowę bo mnie nie upilnowałeś. A jeśli tak jest to przynajmniej nie mów tego głośno. - ostatnie zdanie wypowiedziałam nieco ciszej. Namioty były już rozłożone, a z tego co widziałam to ognisko już się rozpalało - A tobie nic się nie stało? - zerknęłam na Srebrnego i za moment spotkałam się z jego wiecznie zadziornym uśmieszkiem
-Czyżby panienka się o mnie martwiła? - złapał kosmyk moich włosów i przewlekał go sobie między palcami.
-Jak widać martwię się wami, a nie tym czy coś stanie się mi kiedy już stanę oko w oko z moim bratem. - westchnęłam odchodząc od nich kawałek i dodając jeszcze - Idę na stronę, proszę nie leźcie za mną...
Oboje skinęli głowami zajmując się teraz wszystkimi innymi rzeczami,które trzeba było zrobić w obozowisku. Ja odeszłam kawałek dalej, na tyle daleko by też nie mogli mnie stamtąd ujrzeć. Potem już było mi o wiele ciężej. Nogi już od dłuższego czasu, właściwie od zejścia z konia, nie chciały mnie słuchać. Osunęłam się na kolana sycząc przeciągle z bólu i wręcz się zwijając. Nie mogłam już tego powstrzymać. Dotknęłam dłonią zranionego boku, a kiedy wyciągnęłam dłoń i zobaczyłam ile na niej jest krwi,przeraziłam się jeszcze bardziej. Chyba jednak wypadałoby im o tym powiedzieć, jednak... moje nogi nie chciały się już wyprostować i za każdym razem gdy próbowałam, uginały się jak galareta... Co teraz? Teraz jedynym moim zadaniem było: nie zasypiaj.

( Chłopcy ? Jakoś mnie naszło, nie krzyczcie)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz