wtorek, 31 maja 2016

Medyk


Pełne Zdjęcie: X
Login: Usagi-chan
E-mail: carrothug@gmail.com
Autor: Nieznany
Dodatkowe zdjęcia: X
♦♦♦

Głos: X
Imię&nazwisko: Bast Lovecroft
Stanowisko: Medyk
Tytuł: Może kiedyś sobie zasłuży...
Pseudonim:
Wiek: 17
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Bi
W związku z:
Sympatia:
Krewni:

  • Starsza siostra Kasandra. Nie utrzymuje z nią kontaktu bo nie lubili się za dziecka i nadal tak jest.
  • Młodszy brat Camu. Kocha go nad życie ( jak brata...) i opiekuje się nim po śmierci ich rodziców.
♦♦♦

Charakter: Bast jest człowiekiem stanowczym. Jednak ludzie z jego okolicy mówią, że dla swoich klientów życzy dobrą radą. Niestety po śmierci swych rodziców stał się zamknięty w sobie, przestał spotykać się ze znajomymi i przestał w ogóle rozmawiać na inne tematy niż jego praca. Trzeba również przyznać, że nie boi się kłócić z ludźmi o wyższym statucie społecznym niż on. Sprawia mu to przyjemność! Nie raz został przez takie zachowanie skatowany. Ale nie jakoś boleśnie... Miał tylko ślady bicza na rękach /plecach...
Z innych sytuacji wynika również, że szybko się zakochuje. Zwykle kocha się w młodych kobietach o zielonych albo brązowych oczach. On sam nie wie czemu tylko takie przypadają mu do gustu. A co do mężczyzn to nie ma jakiś wymagań.
Mimo wszystko, że jest aspołeczny, lubi się kłócić itd. ma swoje poczucie humoru. Jest dość specyficzne... Śmieje się z niektórych nie za ciekawych przypadków wyłamania kości, wybicia oka czy tam innych dla innych obrzydliwych rzeczy. I tak. Jest sadystą. Gdy na prawdę się wścieknie nic nie jest w stanie go powstrzymać. Może nawet kogoś zabić.
Aparycja: Jest dobrze zbudowanym chłopakiem o wzroście mniej-więcej 174 cm. Ma kruczoczarne włosy z grzywką opadającą na błękitne, w innym świetle można powiedzieć, że szklane, oczy. I praktycznie tyle można powiedzieć o jego wyglądzie. Nie wyróżnia się niczym szczególnym.
Miejsce zamieszkania: Clarines
Pochodzenie: Clarines
Hobby:
- zielarstwo
- granie na nerwach xD
- szermierka
♦♦♦

Dodatkowe informacje:

- Gdy miał trzynaście lat, a jego siostra 16 uderzyła go badylem w skroń po czym został mu ślad aż do dzisiaj.
- Mieszka na granicy stolicy Clarines z lasem. Tak odludzie. Przecież można sie domyślić czemu!
- Zawsze chciał zostać katem... Ale wyszło jak wyszło.

Zielarka


Pełne Zdjęcie: X

Login: tymbarkocholiczka
Adres e-mail: mala.tymbarkocholiczka@gmail.com
Autor zdjęcia: Nieznany

♦♦♦
Głos: X
Imię i nazwisko: Aurora Marcello
Stanowisko: Zielarz królewski
Tytuł: Nadworna zielarka
Pseudonim: Flower
Wiek: 19 lat
Płeć: Kobieta
Orientacja: Heteroseksualizm
W związku z: -
Sympatia: Jak na razie nie spotkała jeszcze mężczyzny, który zawróciłby jej w głowie.
Krewni:

  • Lara Marcello- matka Aurory, która jest prostą zielarką. To ona wprowadziła córkę w tajniki misternej sztuki jaką jest zielarstwo. Uczyła Aurorę rozpoznawać poszczególnych gatunków roślin i ich leczniczych właściwości. Flower okazała się tak pojętną uczennicą, że przerosła mistrza i została najlepszą zielarką w Clarines.
  • Stefano Marcello – ojciec Aurory, medyk, dzięki któremu córka zapoznała się z objawami różnych chorób, co poszerzyło jej wiedzę i umożliwiło umiejętnemu wykorzystaniu jej w zielarstwie.
  • Genowefa Marcello – babcia Aurory, matka Stefano, sędziwa staruszka, która całymi dniami przesiaduje na ławeczce przed rodzinnym domem i karmi ptaki. Nie widzi na prawe oko i jest małomówna , jednak na widok Aurory zawsze się ożywia. Kocha swoją wnuczkę z całego serca.
  • Hugo Marcello – młodszy braciszek Aurory, ma 5 lat i jest małym łobuziakiem. Flower często zabiera go na wyprawy po różne zioła, jednak musi go bardzo pilnować, ponieważ mały Hugo potrafi niepostrzeżenie uciec starszej siostrze.


♦♦♦
Charakter: Aurora jest osobą z pozytywnym podejściem do życia. Wychowana przez rodziców na miłą i uczynną dziewczynę, pomaga wielu nieznajomym. W jej pracę wpisana jest pomoc bliźnim. Swoje zajęcie traktuje bardzo poważnie, ale równocześnie jest to jej życiowa pasja. Uwielbia godzinami przesiadywać w szklarni lub na łące poszukując najróżniejszych ziół. Kocha przyrodę i uwielbia towarzystwo ptaków oraz innych zwierząt, które spotyka podczas swoich wypraw. Aurora należy do ludzi wesołych i przyjaznych wobec innych. Niestety bywa naiwna i łatwo ją oszukać czy zranić. Jest bardzo wrażliwą dziewczyną i nie może znieść cierpienia innych. Nie znosi, kiedy ktoś jest niesprawiedliwy. Jest inteligentna i dobrze wykształcona jednak nigdy się nie wywyższa ani nie wymądrza. Cechuje ją wrodzona skromność. Najczęściej chodzi z głową w chmurach – jest marzycielką i romantyczką.
Aparycja: Aurora jest uroczą , młodą kobietą o długich , kasztanowych włosach, które opadają lekkim falami na smukłe ramiona. Posiada szare oczy o głębokim spojrzeniu, kształtny nosek i delikatne, różane usta. Ma piękne rysy twarzy i gładką, rumianą cerę. Mimo, że nie pochodzi ze szlacheckiej rodziny, a jedynie z prostego ludu, jej uroda znacznie się wyróżnia spośród zwykłych mieszkańców miasta. Ma sylwetkę o kobiecych kształtach i jest średniego wzrostu (1,75 m). Zwykle ubiera się w wygodne, dziewczęce stroje w odcieniach brązu i zieleni. Czasami we włosach nosi kwiatki, stąd jej pseudonim Flower ( kwiat).
Miejsce zamieszkania: Clarines
Pochodzenie: Clarines
Hobby: Praca Aurory jest zarówno jej największym hobby. Kocha zbierać zioła, suszyć je, a później mieszać i tworzyć z nich lecznicze napary. Potrafi także wyrabiać mydła z naturalnych składników. Dzięki świetnej znajomości ziół, umie nieźle gotować, co także stało się jej hobby. Uwielbia wszelkie zwierzęta, ale przede wszystkim ptaki, które często obserwuje ale również potrafi leczyć złamane skrzydła czy opatrywać niewielkie rany swoich pierzastych przyjaciół. Ostatnią jej pasją są książki i zdobywanie wiedzy. Lubi przesiadywać w różnych cichych zakątkach i czytać przeróżne tomiska – zarówno te o zielarstwie, jak i z innych dziedzin nauki.

♦♦♦
Dodatkowe informacje:
- Troszczy się bardzo o swoją starą babcię. W wolnych chwilach, często towarzyszy jej przy dokarmianiu ptaków.
-Aurora kocha swoich rodziców, którym tak wiele zawdzięcza i zawsze stara się im pomóc, kiedy mają jakieś problemy.
- Jej brat, Hugo, tylko przy niej zachowuje się w miarę grzecznie, nigdy jej nie dokucza.
- Flower świetnie jeździ konno, jednak woli chodzić na pieszo.

poniedziałek, 30 maja 2016

Od Lillian

Obudziłam się jak zawsze przed wschodem słońca by pójść do pracy. Jak zwykła rano ogarnęła się w jakieś piętnaście minut i wyszłam na zewnątrz. Było jeszcze ciemno ale widziałam gdzie idę i o co ewentualnie mogę się potknąć. Weszłam do stajni wprowadzając Brosh. Klacz jak zwykle grzecznie poszła za mną. Parę minut później siedziałam na klaczy jadąc w stronę królewskich stajni. Ulice były jeszcze w miarę puste a ludzie w większości zajmowali się przygotowaniem straganów... Po jakimś czasie dotarłam na miejsce jak zwykle jedna z pierwszych. Rozsiodłałam Brosh pozwalając jej chodzić za mną jak to zwykle robię. Nikomu to nie przeszkadzało a ona miała rozrywkę więc generalnie nic się nie działo. Weszłam do pomieszczenia gdzie trzymamy jedzenie dla koni i napełnilam parę wiader. Po nakarmieniu wszystkich do moich zadań należało jeszcze wyczyszczenie zwierząt i przelążowanie ich ( Nie wiem czy kiedyś to też się tak nazywało ale dajmy na to że tak default smiley :d ). Po skończeniu tego wszystkiego miałabym koniec pracy ale na to się za razie nie zanosi... Po przelążowaniu koni należących do książąt nadszedł czas na konie rycerskie. Wyprowadzilam pierwszego z nich pozwalając aby poznał się z Brosh. Oba konie weszły za mną na ogrodzony drewnianym płotem placyk i puściły się kłusem wokół ogrodzenia. Wydawała im słowne komendy typu " kłus " i " galop " i chwaliłam za dobrze wykonane zadanie. W pewnym momęcie za plecami usłyszałam męski głos
- Widzę że dobrze sobie radzisz z końmi.
Ignorując co w pierwszym momęcie wygrałam kolejne polecenie, lecz kiedy zrozumiałam że może to być ktoś z zamku albo któryś z rycerzy powiedziałam cicho
- Dziękuję...
Mężczyzna przeskoczył przez płot i stanął z boku wybiegu przywołując najwidoczniej swojego konia.
- Biorę go.
- Dobrze.. - powiedziałam puszczając głowę i wybijając wzrok w ziemię.
Rycerzu ( w lśniącej zbroi ) ?

Koniarz


Pełne Zdjęcie: X
 LOGIN: SINI
ADRES E-MAIL: tojazjadlamostatnieciastko@gmile.com
AUTOR ZDJĘCIA: Nieznany.
♦♦♦
GŁOS: X
IMIĘ & NAZWISKO: Lillian Rozersal ( Choć tak naprawdę nazywa się Rida, ale nie lubi swojego prawdziwego imienia )
STANOWISKO: Koniarz
TYTUŁ: A jaki mogłaby mieć takaprosta dziewczyna jak ona? 
PSEUDONIM: W sumie nikt nigdy nie drabina jej imienia ale jak chcesz to proszę bardzo nikt ci nie broni. 
WIEK: Tak jakoś 18 lat
PŁEĆ: Kobieta
ORIENTACJA: Heteroseksualizm
W ZWIĄZKU Z: Do tej pory nie poznała kogoś kto zechciałby się z nią związać. 
SYMPATIA: Jako że w wolnych chwilach od zajmowania się królewskim końmi wyjeżdża w teren ze swoim, nie miała okazji nikogo spotkać.
KREWNI: Ma tego całe mnóstwo
  • MAMA | Kamil Rozarsal
  • TATA | Kuruko Rozarsal
  • SIOSTRY | Mei, Sabrina, Miriam i Yui
  • BRACIA | Tomoe, Shinij, Matthew.
  • BABCIE | Andżelina, Veronica, Mumei i Kanabi. 
  • DZIADKOWIE | Rob, Adrien i Arthur 
♦♦♦

CHARAKTER: Lillian jest niezwykle spokojną osobą. Cechuje ją uprzejmość i bezinteresowność. Chętnie pomaga, lubi sprawiać innym radość. Stara się czerpać przyjemność z małych rzeczy. Niezdolna do kłamstwa. Nawet, gdyby chciała nie umie. Nerwowe ruchy i niepewny głos od razu ją zdradzają. Potrafi być wierną i oddaną przyjaciółką oraz partnerką. Charakteryzuje ją również skromność. Często przedkłada szczęście innych ponad swoje. Często się uśmiecha lub śmieje. Sprawia wrażenie otwartej na ludzkość dziewczyny i w pewnym sensie taka właśnie jest. Nie potrafi przejść obojętnie obok cierpiącego człowieka lub zwierzęcia. Idealna do zwierzeń, zawsze wysłucha i po cieszy. Szuka rozwiązań w każdy możliwy sposób. Uległa i posłuszna, zawsze wypełni rozkaz czy proźbę. Nigdy nie uważała siebie za jakąś ważniejszą osobę i wszystkich traktuje na równi. Nie M dla niej czegoś takiego jak "waźniejsza " czy "mniej ważna " osoba. Osoba lubiący ciszę i spokuj. Nigdy nie podejmuje decyzji pochopnie i wszystko musi dra razy przemyśleć. Nie agresywna i pokojowo nastawiona dziewczyna. Do nowo poznanych ludzi podchodzi z ostroźnością a nawet czasem wydaje się być nieśmiała. Niezdolna do pozbawiania życia czy zadawania bulu ( co nie znaczy że nie potrafi się bronić ). Uczciwa i czysta we wszystkim co robi. Pracowita i porządna w tym co robi. Potrafi być stanowcza ale za razem delikatna... I generalnie to na tyle w tych skromnych 208 słowach jest zawarty cały jej opis od góry do dołu.
APARYCJA:  Lillian jest szczupła dosyć wysoką ( 178cm) dziewczyną. Posiada ona długie, sięgające do pasa kasztanowe włosy które zazwyczaj spina w kucyka. Jej oczy są dosyć specyficzne gdyż jedno z nich jest koloru niebieskiego a drugie ciemno wiśniowego. Nie przepada za tym faktem ale musi jakoś z tym żyć. Ma delikatne spojrzenie i łagodny uśmiech. Nie można powiedziać że jest blada ale że opalona też nie jest. Gęst grzywka opadajaca jaj na czoło często zasłania prawe oko. Choć wygląda na nie umiejąca się obronić jest dosyć silna i potrafi to zrobić. Na jej ciele stałe Są jakieś zadrapania gdyż jest kaleką i potrafi się wywalić nanprostej drodze ( a niosąc wiadro z wodą to już ogóle masakra jest ). 
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: Clarines
POCHODZENIE: Gdzieś tam, skądś tam. I tak się nie przyzna. ( ale dla ciekawskich jest spoza tych obszarów i chyba i tak nikt by nie wiedział o kogo chodzi ). 
HOBBY:  Przedewszystkim jazda konna, ale oprócz tego jeszcze gra na gitarze bądż pianinie (fortepianie ), śpiew, taniec, oglądanie gwiazd i inne tego typu żeczy.
♦♦♦
DODATKOWE INFORMACJE:
HISTORIA: To tak skoro to dodatkowe informacje to chyba mogę walnąć tu całą jej historię? Nie widze sprzeciwów więc chyba moge. No to macie tu jej historię : Dawno , dawno temu... Nie no żartuje... Lillian to piąta z rodu Rozarsal. Choć jej pradziadkowie byli szlachcicami ona nigdy nie miała zamiaru niczego po nich odzidziczać. Zawsze zamknięta w sobie i małomuwna dziewczynka. Nikt nie potrafił się do niej zbliżyć na tyle aby ona się otworzyła. Jednak zawsze świetnie grała pozytywnie nastawioną do świata dziewczynę. Na balach nigdy nie rozmawiała z innymi lecz stała na boku uśmiechnięta przypatrzyjąc się innym. Jako siedmoiletnia dziewczynka po raz pierwszy dosiadła konia. Od tamtej pory postanowiła zajmować się tymi zwierzętami. Nie lubiła swojego dotychczasowego życia. Pewnej nocy po prostu uciekła zostawiając wiadomość dla rodziny aby się nie martwili. Postanowiła zacząć Nowe życie. Po dość długiej wędrówce trafiła właśnie tu. Zaczęła pracować jako koniarz i tak już żyje ładne parę lat...
  • Uwielbia przyrodę, ciszę i spokój. 
  • Ma specyficzny sposób porozumiewania się z końmi.
  • Jej klacz nazywa się Brosh
  • Lubi patrzeć na burzę i uwielbia deszcz
  • Nie jest przewrażliwiona na punkcie brudu wręcz lubi się budzić 
  • Nie potrafi dobrze pływać 
  • Lubi chodzić po drzewach
  • Nie lubi nadwornego życia
  • Kocha jeść truskawki i inne owoce.
  • Zawsze ma przy sobie sztylet ( w razie "W" )

niedziela, 29 maja 2016

Od Fleur - C.D Renee

 Nienawiść wyryta na twarzy Renee, mocno zakuła mnie w serce. Nie chciałam już płakać, bo czułam się przez to coraz gorzej. Moje oczy wyschły, pozostawiając po płaczu jedynie czerwone, delikatnie napuchnięte ślady. Spojrzałam ostatni raz na mężczyznę, po czym zaszlochałam w głos. Mimo rozpaczy i wojny uczuć, którą przeżywałam w środku, lekko podniosłam kąciki ust.
 – Jeśli chciałeś, bym zeszła ci z oczu, to skutecznie ci się to udało – powiedziałam spokojnym, opanowanym tonem jak nigdy. – Nigdy cię nie okłamałam i tego będę się trzymać. Nazwij mnie fałszywą zdzirą, nie wezmę tego do siebie... A gdy wszystko przemyślisz to zrozumiesz, że nie jesteś dla mnie niewolnikiem, ale... ty mnie przecież nie znasz, jestem tylko szlachcianką... prawda? – zmarszczyłam brwi, nie zwracając już uwagi na to, czy mnie słucha.
 Służąca zaprowadziła Renee z powrotem do łóżka i na moment zeszła mi z pola widzenia, poszukując jakichś leków. Nie mogłam jednak zwyczajnie opuścić komnaty. Wobec tego, zahaczyłam o framugę drzwi, nawet nie odwracając się w stronę mężczyzny.
 – Wielka szkoda, że chcesz, aby to się akurat tak skończyło – stwierdziłam gorzko. – Robiłam co w mojej mocy, ale nie mogę zrobić nic więcej. Sam musisz otworzyć oczy i przestać wierzyć w różne bzdury – tymże akcentem kończąc, wyszłam lekkim krokiem z komnaty.
 Nie miałam już nerwów i serca, by kontynuować tę rozmowę, gdy... tylko ja staram się nawiązać jakikolwiek kontakt. Nie wierzę w to, że tak łatwo zapomniał o tym, co się wydarzyło przez te parę dni. Poczułam się wtedy, jakbym została przyrównana do swojego ojca – czyli jednym z fałszywych szlachciców, dbających tylko o własne korzyści... Nie miałam siły płakać, koniec z tym. Muszę odepchnąć wszystkie gnębiące mnie uczucia na bok. Co z tego, że mimo honorowej postawy, w środku siedziała mała, smutna dziewczyna, która chciała być otoczona krztą sprawiedliwości. I nawet jakbym chciała, to nie mogłam zapomnieć o sprawie z Renee, za bardzo mnie to ukuło.
 Z myślenia wyrwały mnie huki dochodzące z dziedzińca. Otworzyłam szeroko oczy, omijając strzałę, która po chwili wbiła się w mur za mną. Co się działo, dlaczego celowali we mnie? Spojrzałam w niebo. Krople deszczu spadały na moje policzki, idealnie maskując ślady po płaczu. Huh, z pogodą to faktycznie trafiliśmy. Skomponowana z wydarzeniami, tworzyła niezapomniany klimat walki i zahartowania. Minęło parę minut, zanim skierowałam się do źródła dźwięku. Na miejscu ujrzałam parę żołnierzy i...własnego ojca. Na przeciwko stała Królowa Keira z własnymi siłami zbrojnymi, jednak całkowicie nieprzygotowanych na jakąkolwiek potyczkę. To stało się zbyt szybko. Schowałam się za kolumną tylko po to, by za chwilę zza niej wyjść i pokazać się ojcu.
 – Oddajcie Fleur. Niewolnika sobie weźcie, nam się nie przyda – zabrał głos. – Jeśli wszystko sprawnie pójdzie, nie rozpętamy zbędnej wojny...
 – Pójdę, jak tylko zapewnisz mnie o ich bezpieczeństwie – wyszłam odważnie przed szereg, mając na uwadze nie tylko całe Mantai, lecz także i Renee, który wypoczywał w komnacie.
 Władca zaśmiał się krótko, otwierając ręce w formie uścisku i rzekł:
 – Oczywiście, córo.
 – Nie wierzę ci – pokręciłam głową, odgarniając mokrą od deszczu grzywkę. Na początku byłam przekonana co do swoich słów, jednak gdy mój ojciec wydał rozkaz, by przyprowadzić Renee, sprawnie zgasił moją odwagę i szybko zmusił do zmiany zdania.
 Już chciałam ruszyć, aż niespodziewanie moje ciało przeszył siarczysty ból. Syknęłam głośno, spoglądając na udo, w którym tkwiła srebrna strzała... Srebrna... ojciec próbuje mnie zmusić do powrotu? Tak, to najlepsze rozwiązanie jakie mogło mu przyjść do tego chorego łba. Upadłam bezwładnie na ziemie. Przed większymi skutkami upadku uchroniły mnie łokcie, które oparły się o gładkie podłoże. Niemal poczołgałam się za kolumnę, po czym przecięłam kawałek spodni w sam raz, by dostać się do rany.
 – Tato, odejdź! Nie rozpoczynaj tego... – mimo utraconej krwi, krzyknęłam głośno.
 Cóż, nie wiem czy dojdzie do eskortowania nas. Sytuacja całkiem zaczęła wymykać się spod kontroli, a ja kompletnie zapomniałam, kim jest moja rodzina i co się z nią stało.
 – Uciekajcie... – westchnęła Keira, wyjmując miecz z pokrowca. – Już! – gdy patrzyłam się na nią zdziwiona, krzyknęła na mnie tym samym sprawiając, że powróciłam do rzeczywistości.
 Pobiegłam więc na zamek, po czym wbiegłam do komnaty Renee, gdzie siedział on i służba. Nie spał, ale widząc mnie też nie zareagował, tak jak się tego spodziewałam. Zmęczona biegiem ze zranioną nogą, oparłam się o zamknięte drzwi i wzięłam parę głębokich oddechów. Nie chciałam zostawiać Renee podczas, gdy Keira wyraźnie powiedziała, że MY mamy uciekać.
 – Wynosimy się stąd, nie mam zamiaru cię tu zostawiać... czy ci się to podoba czy nie – bez namysłu wzięłam mężczyznę pod ramie, służba wybiegła z pomieszczenia w jednej chwili, dlatego nie mogliśmy liczyć na wsparcie. W gruncie rzeczy sama kulałam, ale rana nie mogła się równać w tą rozciągającą się na ramieniu Renee.
 Nie wiedziałam nawet, dokąd mieliśmy się udać. Uciekać... to słowo, które mogłabym zinterpretować na kilka sposobów, jednak z racji tego, że mieliśmy opuścić to miejsce, nie brałam pod uwagę innych opcji. Huh, to było śmieszne... Renee ma mnie za fałszywą, zepsutą dziewczynę, a ja... ja jeszcze mam odwagę i nerwy, by go wynosić. O dziwo nie stawiał się... na początku.

< Renee? >

sobota, 28 maja 2016

Od Renee - C.D Fleur

Przez kilka godzin nie mogłem nadążyć nad rzeczywistością. To wszystko mogło skończyć się dla mnie tragicznie, dlaczego wszyscy traktowali mnie tutaj jak narzędzie do zabawy, podczas kiedy ja czułem i logicznie myślałem. Najpierw ten sznurek, strzała, mama stojąca na widowni podczas kiedy oni chcieli mnie zarżnąć.. moje słone łzy...
[...]
Nie wiem kiedy tak naprawdę straciłem przytomność, ale chyba jeszcze żyłem bo powoli odzyskiwałem świadomość. Leżałem gdzieś... na łóżku? Kto był takim idiotą i zabrał mnie do zamku kiedy ja miałem zostać zabity? No gratuluję inteligencji, teraz rozpęta się kolejne piekło, ale być może już nie dla mnie. Tworzyłem zmęczone, zielone oczy i rozejrzałem się dookoła w miarę możliwości, bo nie zamierzałem się nawet ruszać. Nadal wszystko mnie bolało i ciul wie, czy nie miałem czegoś złamanego. Ręka to mnie tak napieprzała, że gdy tylko poczułem jak ktoś wpełza na łózko... no myślałem, że ta osobę zabiję. Niby byłem tam trochę opatrzony.. również moja strzała znikła z ramienia.. ale ręki złamanej już nie zauważyli. Niezłych lekarzy mają w tym zamku.. w tym.. nie wiem jakim, bo pierwszy raz widzę w ten sposób urządzone komnaty. Dodatkowo były tutaj teraz dwie kobiety. Jednak... dokładnie mi znana, a druga jakaś.. nie wiem, ale pewnie tez szlachcianka. Stwierdziłem to po ubiorze. Nie kojarzyłem kompletnie co się teraz działo, ale Fleur płakała. No nieee.... jak mi teraz zmięknie serce to poczynię kolejną największa porażkę w swoim życiu. Mówiła coś do mnie, że ona nic im nie powiedziała, że kompletnie o tym nie wiedziała i że by mi tego nie zrobiła. Może mi pomogła to fakt, ale dla niej również byłem nikim tak jak dla wszystkich dookoła, więc dlaczego miałem w te wszystkie słowa tak po prostu uwierzyć?
- Renee... słuchasz mnie? - podniosła zapłakane oblicze na mnie i chociaż siedziała na ziemi, widziałem to kontem oka. Nie odpowiedziałem kompletnie nic i to z dwóch powodów. Jednym był fakt, że nie miałem najmniejszej ochoty rozmawiać z takim zdrajcą, a tym drugim kolosalny ból jaki wydobywał się z mojej klatki piersiowej przy każdym bliżej niezidentyfikowanym dźwięku wydanym przeze mnie. - Dlaczego.... mi nie wierzysz...- ponownie wlazła na łóżko, tym razem zawieszając się nade mną. Patrzyła centralnie w moje oczy, a ciepłe łzy spływając po jej policzkach, swobodnie skapywały na moje.
-Kim ja dla ciebie jestem? - zapytałem po chwili większego zastanowienia. Jak widać była bardzo zdziwiona, tylko nie wiem czy bardziej tym, że w końcu się odezwałem, czy samą treścią pytania. Byłem prawie pewny, że nie będzie potrafiła odpowiedzieć na te pytanie z jednego ważnego powodu. Nie jestem nikim ważnym, ani tez kimś kto by jej się przydał, a to co robi to tylko jej ludzkie odruchy. Dobrze to wszystko zagrała, ale pora już zejść ze sceny i wrócić do rzeczywistości. Kiedy przez dłuższą chwilę nic mi nie odpowiadała, prychnąłem cicho podnosząc złamaną (tak mi się wydawało) rękę i spychając ja na ziemię. Zabolało tak cholernie mocno, że aż zgiąłem się w pół, aczkolwiek starałem się po sobie tego nie okazywać. Wstałem na równe nogi chwiejąc się to raz na lewo to raz na prawo... ostatecznie i tak nie udało mi się ustać o własnych siłach i musiałem oprzeć się o ścianę kilka kroków dalej.
-Stój... jesteś ciężko ranny, nie możesz..
-Nie dotykaj mnie... - warknąłem kiedy białowłosa zdecydowała się do mnie podejść. Jej płacz nic tutaj nie da, i tak nie chce na nią patrzeć. - Nigdy więcej... mnie nie dotykaj.. - wymamrotałem już ciszej, ponieważ z każdą sekundą coraz bardziej ulatywało ze mnie życie. Chyba musiały ją nieźle zaboleć te słowa bo rozpłakała się jeszcze bardziej. Matko boska to wcale mi nie pomaga... niech ona się już wreszcie zamknie.
-Księżniczko Gevaudan'u... chyba już wystarczy. On nie może się teraz przemęczać.... - powiedziała jedna ze służek podchodząc do mnie. W sumie nie miałem już więcej siły by stać, a wolałem oprzeć się na tej pokojówce niż na tej fałszywej.... (nie będę dokańczać)
-Ale ja muszę...- sięgnęła ponownie dłonią tym razem do mojej twarzy, jednak ja skutecznie odepchnąłem ją od siebie. Otworzyłem usta, żeby zaczerpnąć jak najwięcej powietrza.. powoli kręcił mi się w głowie. Za momencik służąca kazała Fleur opuścić komnatę i pozwolić bym odpoczął.. ta jasne bo ona na pewno to zrobi...

( Fleur ? )

Od Amalthei

Gdy wstawałam słońce właśnie ukazywało się na horyzoncie. Była może godzina szósta. Z mojego pokoju w części zamku dla służby zawsze było je ładnie widać. Ubrałam szybko liberię w kolorze gołębim. Moimi zadaniami w zamku było przede wszystkim sprzątanie oraz pomaganie w kuchni. Idąc korytarzem wykonywałam co chwila skinięcia głową, by powitać inne osoby z służby. Choć jedyną osobą, z którą zdążyłam złapać bliższy kontakt od czasu mojego przyjazdu do zamku, kilka miesięcy temu, była Lilly – pomoc kuchenna. Lilly to dziewczyna, która jest kilka lat starsza ode mnie i to ona pomagała mi w opanowywaniu mojej dziennej listy prac- wdrażała mnie w służbę na dworze. Dziś wykonanie wszystkich obowiązków poszło mi sprawnie. Od razu pobiegłam się przebrać, założyłam starą, szarą i zacerowaną sukienkę – ostatnie ubranie jakie zachowałam z „dawnych czasów” gdy mieszkałam jeszcze w domu rodzinnym. Wymknęłam się z zamku. Dostanie się za jego mury też nie było takie łatwe – nikt nie zwrócił uwagi na dziewczynę w odrapanej kreacji. Gorzej będzie z powrotem, ale i z tym dam sobie radę, w końcu jeśli wie się gdzie trzeba iść, to można z łatwością wejść na teren pałacu, bez konieczności spotkania z strażnikami. Cieszyłam się z tego, iż Gévaudan położony jest w lasach. Niby te puszcze odstraszały takimi niebezpieczeństwami jak dzikie zwierzęta, ale w końcu pragnienie samotności na łonie natury w tej chwili było ważniejsze niż obawa i jakikolwiek strach. Odkąd pamiętam kochałam lasy – może dla tego, iż mój dom w Clarines był na położony na obrzeżu miasta, a kilka metrów dalej zaczynał się piękny las pełen drzew pokrytych mchem. Wchodząc tam otaczająca zieleń zapierała dech w piersiach. Chciało się żyć.
Po dotarciu do brzegu puszczy weszłam na dobrze widoczną ścieżkę - było to miejsce przejażdżek rodziny królewskiej i co bogatszych mieszkańców dworu, a ci odważniejsi kusili się nawet o polowanie w dalszych rejonach tej dzikiej kniei. Po dziesięciu minutach zeszłam z zaznaczonego szlaku. Zmierzałam na pewną urokliwą polanę, którą odkryłam miesiąc temu podczas pierwszej takiej pieszej wędrówki. Gdy szłam słońce prześwitywało przez gęste gałęzie drzew tworzące wysoko nad moją głową swoistego rodzaju baldachim. Gdy doszłam na miejsce promienie słoneczne oświetliły mą twarz, zrobiło się przyjemnie ciepło. Miło będzie tak poleniuchować. Rozłożyłam się na trawie wyciągając się na tym miękkim zielonym dywanie. Zadowolona przymknęłam oczy ciesząc się ładną pogodą, która nie była jeszcze, aż tak upalna. Początek wiosny to idealny czas by pozwolić sobie na takie rozleniwienie.
Chyba troszkę mi się przysnęło, obudził mnie jakiś głośny dźwięk, przestraszyłam się. Słońce nadal było wysoko na niebie, co wskazywało, iż nie przespałam, aż tyle czasu. Szelest krzaków w rogu polany zwrócił mą uwagę. Czy to wataha wilków zaraz zjawi się tu, by jednym kłapnięciem szczęk rozszarpać moje gardło? A może tylko sarna szukająca dogodnego miejsca na odpoczynek? Ułamek sekundy później, gdy moja wyobraźnia już szalała tworząc coraz to mroczniejsze scenariusze przyszłych zdarzeń, z gąszczu wyłonił się koński łeb. Odetchnęłam z ulgą widząc uzdę. Za raz za łbem wyłoniła się jego cała sylwetka, łącznie z jeźdźcem.

(Ktoś dokończy?)

Od Tornado - C.D Keiry

- Em... Właśnie chciałam prosić o jedzenie...
- Jedz śmiało - Królowa uśmiechnęła się do mnie a ja usiadłam na mniej-więcej samym brzegu stołu, żeby nie przeszkadzać innym którzy będą tu jedli. Wzięłam sobie na talerz nie wiele mięsa i zaczęłam jeść. Moja pani usiadła przy mnie przyglądając mi sie z zaciekawieniem. Zaczęłam się zastanawiać jak to jest być kimś tak ważnym w społeczeństwie. To nie było by dla mnie zbyt przyjemne gdybym była na jej miejscu. Nie to, że się wstydzę tylko cenie sobie prywatność. A tak to to piszą i mówią o niej wszystko. O jej życiu osobistym, rodzinie, sprawach miłosnych, jej wczorajszym posiłku. Myślę, że to dla niej też nie jest zbyt przyjemne i nie na rękę.
Skończyłam jeść swój posiłek po około dziesięciu minutach. Jem dość szybko ( czyli mój przeciętny obiad trwa około pięć minut) ale było tyle dań, że grzech nie spróbować, a taka sytuacja nie zdarza się często.
- Aż tak byłaś głodna?- Spytała mnie gdy przełknęłam ostatni kęs.
- Najwidoczniej. W zasadzie to chciałam wszystkiego spróbować ale nie dam rady.- Uśmiechnęłam się, a ona razem ze mną.
- Chyba będę wracała do pracy... Pani też ma przecież swoje obowiązki, a ja tylko wyżeram całą spiżarnie. Muszę to jakoś odpracować.- Mruknęłam. Tak na prawdę to miałam nadzieję, że nie będę musiała tego robić. Nie to, że mi się nie chciało tylko to mogło oznaczać dwa , albo nawet trzy, razy więcej roboty czego sobie nie życzyłam.

( Keira?)

Od Fleur - C.D Keira

 Przez całą drogę trzęsłam się ze strachu, ogarnął mnie głuchy żal. Z piersi co jakiś czas wyrywały się gwałtowne szlochy, których nie mogłam powstrzymać, a nawet nie chciałam... czułam ulgę, rosnącą w swojej własnej rozpaczy... dziwne, prawda? Jednocześnie wiedziałam, że muszę być silna w tej sytuacji i nie dać się całkiem wbić w ziemię. I znów przed moimi oczyma ukazała się scena... ta sama, zakrwawiona oraz przepełniona bólem. Przecięcie sznurka nie było aktem odwagi. Czegokolwiek, ale nie odwagi, bowiem gdy celowałam, moje serce o mało nie podeszło mi do gardła. Czułam spływające po skroni krople potu... Jednymi słowy, to był strach w czystej postaci. Ręce wilgotniały mi z przejęcia i myślałam, że nie dam rady. Jednakże, w pewnym momencie zaistniała siła, która pomogła mi przebić się przez barierę wątpliwości i sparaliżowania – uwierzyłam w samą siebie, rzucając sztyletem... i udało mi się.
 Skończyłam swoje rozmyślania wraz z gwałtownym zatrzymaniem się karocy. Podróż była długa, ale dla mnie bardzo krótka. Szczerze mówiąc, sprawy związane z moim miejscem zamieszkania też utworzyły sobie odrębny kłębek w mojej zapełnionej głowie. A co jeśli... ja ich zdradziłam? Nie, niemożliwe... Robiłam to, co uważałam za słuszne, ale niekoniecznie kierowałam się zdrowym rozsądkiem, bardziej ludzkimi odruchami. Tymczasem, królowa ugościła mnie w swoim pięknym, kryształowym pałacu i za jakiś czas odwiedziła mnie w pokoju. Nim przewróciłam na nią spojrzenie, rozejrzałam się dookoła – kunsztownie ozdobione meble, stylowy wystrój i widoki dawały poczucie bezpieczeństwa.
 – Spokojnie, powoli dochodzi do siebie – zaczęła – dostaniecie eskortę do Clarines, jeśli tylko Książę Ranmaru będzie przychylny do mojej prośby – powiedziała od razu, zanim w ogóle zdążyłam otworzyć usta.
 – Clarines? Ta cała sytuacja naprawdę wyszła poza Gevaudan? – prawie zaniemówiłam, słysząc słowa Królowej.
 A co... jeśli to moja wina? Gdyby nie moja dobroć... tego wszystkiego by nie było. Chociaż w sumie to tak czy inaczej, zło i agresja siedziały głęboko w moim ojcu i nic by to nie zmieniło... wszystko i tak by wyszło na zewnątrz. O dziwo nie żałowałam podjętych decyzji, oprócz przejęcia czułam także pewną radość, że niewolnik żyje. Jakby zupełnie sprawy królestw się nie liczyły. Jednakże, jeśli nadejdzie wojna... jako pierwsza wyjdę na przód z szeregu, tylko... za który tak właściwie kraj... mam walczyć?
 – Kiedy ja do zainterweniowałam... owszem, to oznacza większy spór – kobieta nie zamierzała kłamać i powiedziała, co o tym myśli.
 – Nie myśl, że ty go wywołałaś – poczułam pustkę w głowie, jąkając się. – To ja wszystko zaczęłam... czy byłam głupia? – nie chciałam, by królowa Keira poczuła się w jakiś sposób winna, dlatego postanowiłam wziąć winę na własne barki.
 Kobieta pokręciła głową, uśmiechając się przelotnie. Minęło parę chwil, dopóki nie postanowiła zaprowadzić mnie do chłopaka. Omijałyśmy kręte korytarze, które w tym momencie wydawały się dla mnie nie mieć końca. Z czasem moje policzki wyschły i otrząsnęły się z łez. Oczy ciągle pozostawały czerwone. Mimo że Keira ocaliła Renee, nie mogła pozwolić na to, by leżał bez sam w pokoju, bez strażników. W gruncie rzeczy rozumiałam ją i nic nie zmieniłoby mojej dozgonnej wdzięczności. Cóż, gdyby ona się nie pojawiła... to siedziałabym teraz na scenie ocierając łzy i próbując ogarnąć przypływające fale bólu. Po Renee zostałoby tylko jedno, wielkie wspomnienie.
 – A... co teraz będzie? – zapytałam, spoglądając ukradkiem na kobietę, która spojrzała na mnie zamyślona.
 – Hm?
 – Co, jeśli on mnie zabije? – przełknęłam ślinę, czując jak słowa mocno ściskają mnie za gardło.
 – Dlaczego? – podniosła zastanawiająco brew. No cóż, w końcu nie wiedziała wiele, tylko tyle, że sytuacja na scenie i zachowanie mojego ojca były karygodne.
 – Gdy Renee był w lochach, pomagałam mu. Wydostałam go i opatrywałam rany, próbowałam obniżyć gorączkę... Pewnego dnia pojechaliśmy końmi do lasu, wrzucił mnie do wody i znikąd pojawili się strażnicy i mój ojciec. Postrzelili Renee, a ja... zostałam zmuszona patrzyć na jego cierpienie. Dalszą historię już znasz – wytłumaczyłam wszystko dokładnie, starając się opanować głos.
 – Słucham dalej – pokiwała głową, patrząc przed siebie.
 – I najgorsze jest to, że... on myśli, że to ja wydałam go strażnikom – poczułam, jak zwilgotniały mi oczy. – Podsumowując... myśli, że go okłamałam i nie chcę nawet na mnie spojrzeć. I jak ja mam mu to wszystko wytłumaczyć?
 – Myślę, że siedzi w nim krzta rozsądku i wysłucha cię – powiedziała. Tak bardzo chciałam w to uwierzyć...
 Momentalnie spuściłam głowę, wzdychając ciężko. Nadszedł ten moment, w którym strażnicy wpuścili mnie do komnaty, w której wypoczywał Renee. Wyglądał tak, jakby niczym się nie martwił... świadczyły o tym delikatnie zamknięte powieki. Oczywiście to mogły być tylko pozory. Ostatecznie stwierdziłam, że raczej w obecnym stanie zrobi niewiele. Uśmiechnęłam się, nie widząc już strzały tkwiącej w ramieniu mężczyzny. Tak, oni się o wiele lepiej nim zajęli, ja to zwykły amator, który ledwo potrafi zabandażować ranę. Mimo przekonania, że chłopak nie wykona żadnych niepożądanych ruchów – obawiałam się, w końcu myśli o mnie, co myśli. Dłoń, którą wysuwałam w jego kierunku drżała mi bez opanowania.
 – Renee? – zapytałam cichutko, jak gdybym chciała, żeby tego nie usłyszał. W głębi serca wiedziałam, że jest chorobliwie nieobliczalny i nigdy nie wiadomo, co zrobi w zaistniałej sytuacji. W razie czego straż była niedaleko mnie, choć w tym momencie chciałam, by zostawili mnie samą. Usiadłam obok mężczyzny na łóżku, jednak nie miałam na tyle odwagi, żeby dotknąć jego zimną dłoń.
 Ku mojemu zdziwieniu, Renee za chwilę otworzył oczy. Jak się okazało, nie spojrzał na mnie. Zupełnie, jakbym w ogóle nie istniała...
 – Renee! – krzyknęłam, czując ponowny przypływ emocji. Ścisnęłam mocno prześcieradło, nieco je mnąc. Nic... nie reagował. Jedyne, co zrobił to spuścił niżej brwi. – N-nie okłamałam cię! Nigdy!
 Zaszlochałam w głos, starając się opanować drżący głos.
 – Naprawdę myślisz, że to zrobiłam?! Jak możesz... cała moja dobroć, którą od tamtej pory cię obdarowywałam była jak najbardziej szczera! Jednak ty wziąłeś tylko pod uwagę to, że mogłam cię wydać, żadnych innych oczywistych sytuacji... Na przykład, że mogą cię śledzić, bo zaczęłam się do ciebie przywiązywać... Nie ma znaczenia to, że jesteś czy byłeś niewolnikiem i mnie słuchaj, do cholery! – odwróciłam wzrok, z trudem powstrzymywałam łzy napływające mi  do oczu. – Po co miałabym przecinać ten sznur... do niczego nie dążyłam i nie chciałam, żeby to się tak potoczyło... – teraz usiadłam na podłodze, kładąc głowę na pościeli i schowawszy ją w dłoniach, poddałam się i płacz zaczął targać moim ciałem.

< Renee? >

Od Mai - C.D Sashy

Zdziwiłam się zaistniałą sytuacją. Gdy zobaczyłam stojącą w drzwiach dziewczynę wystraszyłam się. Nie znałam jej intencji. Uważnie przysłuchiwałam się dialogowi jak się okazało siostry z bratem. Gdy Sasha poprosił aby jego siostra się mną zajęła przez chwilę nie reagowałam. Nie wiedziałam za bardzo co mam zrobić. Po chwili zeszłam z parapetu okna i powoli podeszłam do ściany gdzie poprzedniego dnia zostawiłam łuk.
- Ja tylko - zaczęłam - Jestem tu po pewną rzecz - chwyciłam za łuk i podeszłam do okna. Chciałam już wyjść gdy usłyszałam żeński głos.
- Zaczekaj - z pewnością to nie wróżyło to coś dobrego. Odwróciłam się i popatrzyłam na księżniczkę. Od brata odróżniały ją tylko czerwone oczy. - Choć ze mną - poleciła ruszyłam w jej stronę - i lepiej odłóż ten łuk - posłuchałam jej polecenia i poszłam za nią. Zanim wyszłyśmy z pokoju obejrzałam się na księcia, który kładł się ponownie spać. Nie mogę uwierzyć, że wplątałam się w tą sytuację. Gdy drzwi zamknęły się za nami dziewczyna zadała mi pytanie - Kim jesteś? -spojrzała mi prosto w oczy. Najwidoczniej w tej kwestii była poważna.
- Łuczniczką - odparłam - Fakt, że się tutaj znalazłam to nic więcej jak nieporozumienie - zaczęłam się tłumaczyć. - Naprawdę. proszę mi uwierzyć - mówiłam szczerze. Najwidoczniej księżniczka mi uwierzyła, bo zmienił się jej wyraz twarzy na bardziej przyjazny.
- Powinnyśmy pójść gdzieś indziej - zaproponowała. - Chodźmy do ogrodu.Tu będzie może być to źle odebrane. - po chwili ruszyłyśmy do ogrodów. Całą trasę rozglądałam się wokoło i podziwiałam królewski pałac. Wysokie sufity i liczne zdobienia nadawały temu miejscu niezwykłości. Wszystko przepełniało bogactwo. Po raz pierwszy widziałam tyle cennych rzeczy i złota. Ogrody były nie mniej imponujące niż wnętrze. Stare gałęzie powyginanych wiśni pokrywały różowe kwiaty. Kwitły również czereśnie i powoli rozkwitały jabłonie. Wokoło kwitły kwiaty wszelkiego rodzaju. Część kwiatów dopiero rozkwitała, a reszta miała zamiar zakwitnąć dopiero za jakiś czas. Słychać było śpiew różnych gatunków kwiatów. Panował tu spokój i harmonia. - Rzadko ktokolwiek tu bywa
- Tu jest pięknie - skomentowałam wciąż rozglądając się po ogrodzie. Na co dziewczyna przytaknęła.
- Tak właściwie . Jak masz na imię? - zapytała. No w sumie nie przedstawiłam się tylko podałam swój zawód.
- Mai - odparłam nie podając mojego nazwiska. Mój ród i mojego ojca miał majątek co nie jeden lord czy lady. W dodatku był dosyć znany, a ja nie chciałam polegąć na nazwisku i majątku mojej rodziny. Gdy ktoś pytał mnie o nazwisko podawałam nazwisko mojej zmarłej matki. W końcu dzierżyłam jej nazwisko przez kilka lat. - Ty jesteś Rona? - chciałam się upewnić. Dziewczyna kiwnęła głową. Spacerowałyśmy i rozmawiałyśmy razem ponad godzinę choć tak naprawdę wymieniłyśmy niewiele słów między sobą. Po tym czasie spotkałyśmy Sashę, który najwyraźniej już wstał i się ubrał. Wyglądał nieco inaczej niż wczoraj i rano. Może bardziej dostojniej? - Dzień dobry - przywitałam się tak jak powinnam.
- Dzień dobry - odparł. Chwilę szliśmy w milczeniu, Jednak po chwili stanęliśmy jak wryci.
http://data.whicdn.com/images/23316961/large.jpg
Z jabłoni zwiała młoda dziewczyna. Najwidoczniej niewolnica lub służąca. Ubrana w czarną zużytą sukienkę. Szybkim krokiem podeszłam do drzewa i rozwiązałam węzeł na drzewie. Ciało opadło na ziemię. Zeszłam aby sprawdzić czy żyje.
- Martwa - stwierdziłam. Śmierć dziewczyny nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia. Będąc dzieckiem widziałam ją na każdym kroku. Z kieszonki odzienia wystawała kartka. Otworzyłam ją i zaczęłam czytać po chwili.
 “Przepraszam za moje życie. Zrobiłam to czego ode mnie oczekiwałaś.
W końcu pozbyłaś się tego śmiecia i nawet się nie narobiłaś! Zbędny element
zostanie zastąpiony sprawniejszym. Mam nadzieję wy też tego chcieliście.
W końcu to wam przynosi ulgę ale wiedźcie, że będąc takimi samymi
elementami zamiennymi jak ja spotka was podobny koniec. Do widzenia”
Biedna dziewczyna- pomyślałam.

<Rona/Sasha?>

Od Keiry- C.D Fleur

Keira cały czas patrzyła na nich ze stoickim spokojem. Wiedziała, że nerwy są teraz najmniej potrzebne. Jej wzrok skierował się na wymęczonego niewolnika. Naprawdę, to był cud, że jeszcze żył. Nie wiedziała czym sobie zasłużył na tak okrutną karę, ale zaangażowanie, do uwolnienia go, w oczach II Księżniczki Gevaudan sprawiło, że nie mogła tego zostawić. Nie codziennie ktoś się sprzeciwia w rodzinie królewskiej i to w taki sposób. Wzbudziło to u niej podziw do Fleur. Dłonią skinęła na dwójkę swoich ludzi. Nie musiała nic mówić, wystarczył tylko kontakt wzrokowy. Rycerze wynieśli stamtąd Renee. Wiedziała, że to nie skończy się dobrze. Gevaudańska straż zapewne już była gotowa by ich zaatakować bez żadnego rozkazu. Czuła na sobie wzrok wszystkich zgromadzonych co tylko sprawiało, że bardziej się stresuje. Nie okazywała jednak tego. Zachowała zimną krew.
- Panie, proszę puścić księżniczkę- to wcale nie była prośba. Brzmiało raczej jak wyraźny rozkaz. Król obdarował ją za to nienawistnym wzrok, aż na jej głowie zjeżył się włos.
- Co ty wiesz ladacznico? Wzięli cię na królową tylko ze względu na śmierć twojego ojca. Nie masz tu prawa głosu- charknął jakby chciał wydusić z siebie jakieś zaklęcie. Nie znała go od tej strony, zawsze kojarzyła go jako dobrego władcę. Jak widać, przeliczyła się. Dobyła sprawnie miecza i machnęła nim, tak, że żaden ze strażników nie zdążyłby nawet zareagować. Jego dwa palce, serdeczny i mały, z lewej dłoni wylądowały na ziemi. W chwili szoku odciągnęła od niego księżniczkę. Wiedziała, że postąpiła dość nierozsądnie, jednak jej myśli krążyły wokół tego do czego władca jest zdolny. Krzyk rozniósł się po okolicy, ludzie stali zszokowani, a żołnierze królowej no dopuścili do tego, aby rycerze ją zaatakowali.
- Może i jesteś dobrym władcą, ale jaki z ciebie ojciec? Chcieliście osądzić tamtego niewolnika- wyjęła sporą sakwę, w której znajdowały się złote monety i kilka diamentów. Rzuciła mu je pod nogi- Proszę. Zadośćuczynienie. Tylko wystarczy? Panie?- ostatnie słowo wypowiedziała dość ironicznie.
- Pożałujesz tego- wypowiedział przez zaciśnięte zęby. Zdjęła z siebie płaszcz koloru szkarłatu, który przez ten cały czas miała na sobie. Okryła nim roztrzęsioną Fleur i oddała ją swoim ludziom. Nie zwróciła szczególnej uwagi na słowa króla. Może to i lekka ignorancja, ale hej, on zaatakował własną córę. Resztę również poprosiła o wycofanie się, wystawiając się na ogień łuczników i miecze rycerzy. Mimo to nie wyczuwała najmniejszego strachu. Rozprostowała się a wzrok skierowała na lud. Jej karoca odjechała już z księżniczką i wycieńczonym więźniem. Wiedziała, że teraz każda minuta się liczy, jeśli on nie przeżyje, będzie czuła, że cały trud poszedł na marne.
- To jest wasz kochający lud władca?!- zwróciła się do ludu- Gdzie jego współczucie?! Gdzie jego sprawiedliwość?! Gdzie zniknęła jego godność?- mówiła pewnie, nie załamywała głosu. Sama się sobie dziwiła. Nigdy nie była w dobra w przemowach. Ryk tygrysa, wystraszył gapiów, podobnie jak i jego widok. Aza swobodnie wskoczyła na scenę. Zabrała Keirę, wiedząc, że jeszcze chwila, a została by przeszyta przez strzały, ale na razie, byli zbyt zajęci władcą.
[...]
Całą podróż mężczyzna był przytomny. Przynajmniej tak mówił jej jeden z żołnierzy. Udało im się bez większych kłopotów przetransportować ich do Mantai. Zbliżała się wojna. To tylko lada dzień, kiedy zostaną napadnięci. Wiedziała, że owa dwójka jak i większość ludzi musi zostać gdzieś przetransportowana. Nie chciała, aby spora ilość niewinnych osób poległa. Teraz zastanawiała się czy było warto dla jednego człowieka. Postanowiła wysłać list do Ranmaru z prośbą. Chciała aby większość służby, wraz  z Fleur i owym niewolnikiem przeniosła się do nich. Teraz w jej królestwie nie będzie bezpiecznie. Weszła do pokoju, w którym znajdowała się księżniczka. Po jej minie widziała, że czym prędzej chce zobaczyć tego chłopaka i że pierwsze co zrobi to o niego zapyta.
- Spokojnie, powoli dochodzi do siebie- zaczęła, zanim dziewczyna zdążyła otworzyć usta i coś z siebie wykrztusić- Dostaniecie eskortę do Clarines, jeśli tylko Książę Ranmaru będzie przychylny do mojej prośby- powiedziała od razu.

<Fleur? Renee :v >

Od Keiry- C.D Tornado

Był jeszcze świt, gdy Keira podniosła się z ogromnego łoża, obudzona przez jedną z pokojówek, wycierającą kurze. Weszła i druga po to, aby przyszykować jej suknię. Nie widziała w tym najmniejszego sensu. Przecież sama potrafiła się odziać we właściwe ubranie.
- Rona, kochana, dobrze wiesz, że sama potrafię się ubrać- westchnęła, przecierając oko. Zaścieliła łóżko, choć nie powinna tego robić. Za to dostała po dłoniach od jednej ze służek. Jęknęła tylko cicho masując je.
- Nie przystoi ci Pani robić takich rzeczy.Od tego masz nas, a teraz proszę udać się za parawan- mruknęła stanowczo starsza kobieta przy sobie. Czerwonowłosa miała do nich wielki szacunek. Utrzymywały ład w ogromnym zamku, nie należało to do najprostszych zadań. To nigdy nie będzie proste zadanie. Posłuchała jej, tam ubrała się w suknię, jaką dostała i buty na niskim obcasie. Skierowała się na dół, z zamiarem zjedzenia śniadania, przez załatwieniem kilku spraw. Na schodach zauważyła blondynkę. Na początku jej nie poznała, jednak po chwili, gdy ona się odwróciła rozpoznała w niej dziewczynę, która zajmowała się końmi.
- Tornado- zaczęła- nie za wcześnie?- uśmiechnęła się lekko do niej. Chciała już jej się ukłonić, jednak Keira powstrzymała ją- Nie trzeba, znamy się już tyle czasu- zaśmiała się. To prawda, znały się już jakieś 3-4 lata z Tornado. Królowa uważała ją za przyjaciółkę.
- Przyszłam z prośbą Pani.
- Porozmawiamy o niej po śniadaniu, dobrze? Chodź, zjesz ze mną i resztą służby- zaproponowała błyskawicznie. Założyła dłonie na siebie, rozprostowując się lekko. Zaprowadziła ją do jadalni, sama poszła powiadomić kucharza o dodatkowej osobie przy stole. Nie jedli jednak od razu, Keira miała zwyczaj czekać na służbę i jadać wraz z nią zamiast samej w pustej i ogromnej jadalni. Nauczyła się tego, gdyż podobnie robiła jej matka z tego co opowiadały jej służki. Po chwili wszystko stało na stole. Od najróżniejszych owoców, po sery różnego rodzaju i pieczywo. W dzbanach stała zimna woda, w innych natomiast mleko z miodem.
- Więc o co chciałaś mnie prosić? - zwróciła się do Tornado łagodnym tonem.
< Tornado? :v >

Od Fleur - C.D Renee

 Dlaczego to wszystko tak się potoczyło? Dlaczego... Nie mogłam powstrzymać łez, same napływały mi do oczu i to w podwojonych ilościach. Myśl z tym, że Renee czuł się okłamany przeze mnie, dobijała jeszcze bardziej. A teraz, gdy siedziałam na scenie obejmując ledwo przytomnego mężczyznę, miałam ochotę jak najszybciej mu się tłumaczyć... Jak on mógł pomyśleć, że go okłamałam? To jedyne, co mu się nasunęło na myśl, gdy zobaczył żołnierzy... rozumiem. Wcale we mnie nie wierzył, ciągle utrzymywał się w jednym i tym samym przekonaniu. Wracając do tego, co działo się w tym momencie... Huh, ciężko było wyciągnąć wnioski. Moje łzy delikatnie spływały na gdzieniegdzie zakrwawione blond włosy mężczyzny. Chciałam, by ta chwila trwała dłużej, chciałam się wypłakać, ale wiedziałam, że czasu coraz mniej, mimo że teraz czuję, jakby dla mnie się zatrzymał... Tak bardzo żałowałam... już pomijając to, że nie miałam za co, bo nigdy go nie okłamałam. Lecz on ciągle tylko o tym myślał. To, co się tu działo budziło kontrowersje wśród wielu, zdrowych umysłowo mieszkańców. Nie miałam ochoty patrzeć na tłum, wołałam mieć zamknięte oczy. Spokój nie był mi dany, ponieważ już za chwilę usłyszałam skrzypienie desek. Ktoś wchodził na scenę. Myślałam, że zaraz zostaną ze mnie tylko buty, tymczasem... poczułam ciepły dotyk na ramieniu. Była to blond włosa, skromnie ubrana kobieta, uśmiechająca się przez łzy. Strach rozszerzył mi źrenice, w których panowała wielka pustka. Dlaczego to tak bardzo boli? Poczułam tylko dziwne ukłucie w sercu. I co dalej, tak mam sobie siedzieć? To był naprawdę dotkliwy, fizyczny ból, który jednak nie mógł się równać z tym, co przeżył Renee.
 – Ja nie... nie okłamałam cię... – jęknęłam przez łzy niewyraźnie.
 Widziałam na widowni swojego ojca. Był niewzruszony, stał jakby nigdy nic. Nawet nie wyglądał, jakby się tym przejmował... Posłał jedynie porozumiewawcze spojrzenie strażnikom, którzy z rozkazu zaczęli wchodzić na scenę.
 – Dobij go, do cholery! – krzyknął król, gdy strażnicy zamarli w bezruchu.
 Gdy tylko to usłyszałam, wyjęłam miecz z pokrowca, mierząc do mężczyzn.
 – Spróbujcie go tknąć... – zaczęłam się szarpać, gdy poczułam uścisk jednego ze strażników, skutecznie odciągający mnie od ledwo przytomnego chłopaka.
 Z każdym centymetrem do tyłu czułam, jak nadzieja zanika, a całe moja ciało spowija się we mgle beznadziei i rozpaczy. Niemal trzęsłam się od płaczu. Kat uniósł broń do góry, celując w głowę Renee... zamknęłam oczy, nie chcąc na to patrzeć. Już nawet nie słyszałam swoich myśli, był tylko głuchy płacz i krzyk, zajmujący wszystkie możliwe kąty w mojej głowie. I nagle do moich uszu dotarł dźwięk obijającej się stali o stal. Szybko uniosłam zaczerwienione spojrzenie, pełne znikomej nadziei. Ku mnie ukazała się we własnej osobie... Królowa Mantai, ale co ona tu robi? W tej chwili traktowałam ją jak bohaterkę, która stojąc w świetle dnia prezentowała się niczym wojownik z najodważniejszych legend. Uśmiechnęłam się przez łzy. Kobieta z łatwością powaliła rywala broni na ziemie. Natychmiast rzuciłam się w kierunku Renee, unosząc delikatnie jego głowę i kładąc ją na swoich kolanach. Odgarnęłam jego włosy, ofiarując tam kolejne łzy. Moje plecy drżały od tłumionego płaczu, który dopiero teraz przybrał na największej sile. Wszyscy zebrani ludzie zaczęli podejrzanie szeptać między sobą. Doskonale wiedziałam, co mogło być tematem tych rozmów. Przede wszystkim sprawy teraz nabrały innego obrotu, z pewnością skierowały się w niewłaściwą stronę i skutki mieliśmy poznać w niedalekiej przeszłości. W końcu mój ojciec postanowił wejść na scenę. Nie zwrócił już uwagi na mnie i Renee, zaś obdarował zdziwionym spojrzeniem samą Królową Mantai, która... wbrew pozorom nie była taka samotna, bowiem miała przy sobie dzielnych żołnierzy. Kobieta nie zważając przez dłuższy czas na mojego ojca, ukucnęła przy mnie.
 – Zabierzemy go, dobrze? – zapytała łagodnym, wręcz kojącym tonem.
 – Sprzeciwiłaś się mojej woli, pani – oznajmił król Gevaudan'u srogo.
 – Ja muszę jechać z nim! – włączyłam się do rozmowy, wciąż nie odstępując Renee na krok... On potrzebował natychmiastowej pomocy...
 – A ciebie... – mężczyzna złapał mnie za bluzkę tak, że nogi ugięły się pode mną – ...Powinienem powiesić razem z nim... – gdy to powiedział, miałam wrażenie, że straciłam wszystko co miałam. Położenie w hierarchii to nic, ale godność i poczucie własnej wartości. Wszystko to znikło w okamgnieniu, a ja znów czułam łzy napływające mi do wilgotnych oczu.

< Keira? Renee? >

Od Renee - C.D Fleur

Czy to wszystko musiało się potoczyć właśnie w ten sposób? Najpierw przebite ramię, krew, czarny, rozmazany obraz, który przyniósł za sobą tylko kolejną falę bólu. Zastanawiałem się od początku czy zaufanie tej szlachciance będzie najodpowiedniejszym wyjściem. Myliłem się i to grubo. Skąd mogli wiedzieć, gdzie obecnie się wybieramy? Tylko ona o tym wiedziała i teraz już mogłem wytłumaczyć dlaczego tak z dupy z tym całym wyjazdem wyskoczyła. Dlaczego ja byłem taki zaślepiony jej dobrocią, która i tak okazała się złudna.
Ból jaki zadawali mi młodzi kaci był nie do zniesienia. Coraz to nowe narzędzia tortur i jeszcze nadal tkwiąca w moim ramieniu strzała, która wcale nie przestawała powiększać rany.
-Wystarczy już! Zabijecie go! - usłyszałem głośne krzyki księżniczki. Nie byłem w stanie podnieść już głowy więc też nie byłem pewny czy ten głos należy właśnie do niej. - Odwiążcie mnie, pozwólcie mi do niego podejść!
-Król zabronił Księżniczce zbliżać się do niewolnika. - oznajmili cicho jeszcze raz fundując mi kilka mocniejszych strzałów biczem. Skończyli dopiero wtedy gdy Fleur płakała tak głośno, że sam król nie mógł tego znieść. Co za potwór....
[...]
Słyszałem tylko jak rozmawiają z królem. Oczywiście Fleur była tego świadkiem, żeby czasem nie przyszło jej do głowy pokrzyżować im plany. Stwierdzili, że muszą powiesić mnie już z samego rana, żeby uniknąć kolejnej takiej sytuacji. Otworzyłem na chwilkę oczy kiedy to oni sobie tak gawędzili. Spojrzałem na zapłakane oblicze dziewczyny, ale ściemnia. Czemu miałaby za mną płakać skoro jestem dla niej tak samo ważny jak i dla nich. Jestem rzeczą, która po prostu reaguje na ból i na wszelkie inne bodźce zewnętrzne. Spojrzałem na nią z takim obrzydzeniem jak chyba jeszcze nigdy na nikogo i kiedy tylko nasze spojrzenia się spotkały, natychmiast odwróciłem głowę głośno prychając. To było jedno znaczy z tym : nie chce już nigdy więcej na ciebie patrzeć. Dokładnie te słowa chciały wyjść z moich ust, gdyby jednak nie były tak poranione.
Dziewczyna przyszła do mnie jeszcze w nocy jednak strażnicy nie wpuścili jej do celi. Mówiła, że musi się ze mną zobaczyć i takie tam, ale jakoś nie wszystkich obecnych tutaj to ruszało. Już wystarczająco na wywijała.
-Okłamałaś mnie.. - tylko tyle udało mi się wyszeptać i jak widać doskonale to słyszała bo zamilkła. Nie powiedziała nic więcej, ale chyba rozpłakała się. Jej ciche pociąganie noskiem mnie w tym tylko bardziej utwierdziło. Wybiegła stąd tak samo szybko jak i tutaj przyszła i bardzo dobrze..
[...]
Obudziłem się z samego rana kiedy to dwaj strażnicy po mnie przyszli. Oczywiście strzała nadal tkwiła w moim zakrwawionym ciele. Na dziedzińcu zebrało się mnóstwo ludzi jednak byli oni bardziej zmartwieni tym co się tutaj dzieje niż zachwyceni. Tylko szlachcice krzyczeli, żeby
bić mocniej". Super. Tak jak chcieli tak też robiono, a kat wymierzał mi coraz silniejsze ciosy. Postawił mnie na stołku, a na szyję założył dużą pętlę. Heh nie sądziłem, że skończ tak marnie. Rozejrzałem się po wszystkich zgromadzonych tam ludziach. Nie widziałem jej, a więc nie przyszła popatrzeć jak to mnie wieszają? Oh jak mi przykro. Skoro zatroszczyła się o taki przebieg wydarzeń to może jednak powinna oglądać moją egzekucję. Przeklnąłem w myślach. Chciałem żyć o wiele dłużej, a tu tak to się potoczyło. W pewnym momencie mój wzrok zatrzymał się na kobiecie.. skromnie ubranej blondynce. To była moja mama? Co ona tutaj robiła? Zdziwiony uniosłem nieco głowę chcąc coś powiedzieć, jednak głos ugrzązł mi w gardle. Ona tak bardzo płakała tracąc swoje drugie dziecko. Z moich oczu nie wiadomo dlaczego spłynęło kilka łez, zrobiłem krok do tyłu zapominając o pętli, która już za chwilę zacisnęła mi się na szyi. Właściwie to nie musieli mi zabierać stołka, bo sam... z niego zszedłem.
-Renee! - usłyszałem głośny, wręcz rozpaczliwy krzyk z widowni. Ktoś rzucił sztyletem, który idealnie przeciął sznur, a ja runąłem na ziemię bezwładnie. Nie no to PRAWIE WCALE nie bolało Fleur. Nie ważne i tak byłem ledwo przytomny. Wbiegła czym prędzej na scenę klękając przy mnie i podnosząc mnie na tyle bym mógł się o nią oprzeć. Wplotła swoje małe rączki w moje blond włosy i wtulił mnie w swoje piersi. Mrrr. - Nie zabijajcie go! Już wystarczy...
Nom rób ta dalej.. to powieszą ciebie razem ze mną..

(Fleur?)

Od Fleur - C.D Renee

 Gdy plusnęłam do wody, czułam się tak beztrosko i swobodnie. Zupełnie tak, jakby wszystkie moje problemy wyparowały (nie, nie jestem pijana). Wszystko to zmieniło się w ułamku sekundy... Otoczyła mnie krew, która natychmiastowo się rozpuszczała, skutecznie utrudniając mi pole widzenia. Jedyne, co zdołałam z bliska dostrzec to błoga twarz... Renee. Co się mogło stać...? Wzięłam go pod ramię, z ogromnym trudem ciągnąć do góry. Wbrew pozorom uniesienie takiego wysokiego faceta kosztowało sporo siły i czasu. Gdy ujrzałam niemal oślepiające światło dzienne, rozejrzałam się dookoła. Pierwsze, co rzuciło się w oczy to strzała tkwiąca w ramieniu chłopaka. Otworzyłam szeroko oczy, zakrywając usta dłonią. Byłam zszokowana... To nie powinno się stać... Wcale się nie dziwiłam, widząc swojego własnego ojca i jego pseudo rycerzy. Moja dusza była przesiąknięta smutkiem, ale także ogromnym gniewem i nienawiścią skierowaną w kierunku tego jakże wielkiego króla Gevaudanu. Wyszłam z wody, wyciągając ostrożnie Renee na brzeg. Nie zwróciłam uwagi na nikogo... Moje myśli były przeszyte losem tego więźnia.
 – Nie zbliżaj się! – warknęłam, nawet nie patrząc w kierunku pochodzącego ojca. Po prostu mnie brzydził...
 – Ostrzegałem... to tylko niewolnik, a jednocześnie zimny morderca. Rozumiesz? – nagle złapał mnie za przedramię, zmuszając do wstania. Kiedy on stał się taki agresywny...?
 – Mam to w nosie! Jesteś potworem... – próbowałam się wyrwać, jednak na próżno.
 Patrzyłam zszokowana, jak biorą jego jeszcze oddychające ciało za kończyny i wynosili, jak gdyby był to jakieś... przedmiot.
 – Nie przejmuj się, dziecko – oznajmił kpiącym głosem.
 Mimo próby zachowania twardej postaci, uroniłam parę łez.
 – A co z tym szlachcicem? – zapytałam szybko, jakby to miało cokolwiek zmienić... – Zamordował z zimną krwią siostrę tego niewolnika... torturował ją! – krzyknęłam. Jak się okazało, ojciec nie zwrócił na mnie uwagi. Po prostu usadowił mnie w powozie i kazał jechać na zamek.
 Strach widniał na mojej twarzy, gdy kierowaliśmy się do lochów. Już z daleka było słychać przerażające krzyki. Ojciec mnie tu przyprowadził? Po co?
 – N-nie chcę tam iść... – próbował się wyrwać, jednak nie przyniosło to oczekiwanych rezultatów. Zostałam zmuszona do patrzenia na jego cierpienie. Nim się w ogóle zorientowałam, zostałam usadzona na krześle i przykuta do niego, centralnie przed ledwo przytomnym Renee, który zdążył się ocknąć... na jego nieszczęście. Na stole leżały dziwne narzędzia, których funkcji nigdy nie chcę poznać. Z wielkim szokiem patrzyłam na wszystko.
 – C-co ty robisz? – zdziwiłam się, spoglądając to na kajdany, to na Renee. – Renee! – krzyknęłam, jednak chłopak nie miał siły nawet podnieść głowy.
 – Popatrzysz na jego cierpienia – oznajmił mój ojciec.. Czekaj, to miał być mój ojciec? Owszem, nie świeci przykładem, ale od tej strony nigdy go nie znałam i czułam jedynie ogromną niechęć.
 Z czasem do moich oczu zaczęły napływać łzy, próbowałam je powstrzymać poprzez zaciskanie dłoni czy zwykłe zagryzanie warg. Robiłam to jednak tak mocno, że zasmakowałam metalicznej krwi. Jacyś mężczyźni składali kolejne bicze na jego ciele, a ja miałam patrzeć na to obojętnie? Chcieli ze mnie zrobić potwora?

< Renee? >

Od Renee - C.D Fleur

Spanie na łóżku Fleur było całkiem wygodne. Przecież to łóżko księżniczki to pewnie jest najwygodniejsze łóżko w całym zamku. Hihi ale miałem głupie szczęście. Niestety to co zrobiła rano, żebym tylko nie został zauważony, było o wiele mniej przyjemne. Idiotka... te wszystkie jej pomysły były więcej niż głupie i nieprzyzwoite, no ale okey. Powiedzmy, że widać, że zna całą swoją etykietę. Nie wiem po co chciała mnie jeszcze wyprowadzić z zamku skoro i tak teraz byłem wolny i mogłem sobie robić co chciałem.
-Wiesz... że ja już tam nie wrócę? - przystanąłem na chwilę, bo i tak byliśmy już wystarczająco daleko od zamku, by nas nikt nie zauważył.
-"Nie wrócisz" ? - powtórzyła po mnie zdanie tak jakby nie mogła uwierzyć w to co właśnie powiedziałem. Czy to takie dziwne, że nie chce wracać do miejsca,w  którym chcieli mnie zamordować, bo mi się wydaje, że to całkiem normalne zachowanie. - Tak mi się odwdzięczasz za pomoc?
-A chcesz zginąć razem ze mną? Bo nie wydaje mi się, żeby cie oszczędzili jeśli będziesz nieposłuszna. Jeśli myślisz, ze jak jesteś księżniczką i wszystko ci wolno... to się mylisz. - teraz znów ruszyłem konia do przodu. Nie wiem co moglibyśmy robić w lesie, ale na pewno jest tutaj bezpieczniej niż w zamku. Jechaliśmy tak przez dłuższy czas zanim nie dotarliśmy do jeziora. Hmm... w sumie to jest całkiem ciepło więc czemu by jej nie wrzucić do tego jeziora. Uśmiechnąłem się pod nosem widząc jak Fluer podjeżdża na swoim rumaku do brzegu. Podjechałem zaraz obok niej...
-Ej... - szepnąłem nachylając się nieco przodu kiedy już odwróciła głowę w moją stronę. Wyglądało to mniej więcej tak jakbym chciał ją pocałować... a gdzie tam! Kiedy tylko zrobiła się czerwona, a jej minka stała się nieco bardziej zdziwiona... popchnąłem ją, a ta z pluskiem wylądowała w wodzie. Hihihi ups, będzie cała mokra. W tym samym czasie nie wiadomo skąd wziął się Król w samej osobie razem z kupą straży. Nie wiem dlaczego, ale teraz byłem przerażony. Fleur jeszcze się nie wynurzyła, a oni tutaj.. skąd w ogóle... nie, stop. Zdążyłem niestety tylko zawrócić konia, a kiedy chciałem go już popędzić w głąb lasu, jeden ze strażników wystrzelił strzałę, która przeszyła na wylot moje lewe ramię. Celował w serce, aczkolwiek chyba miał słabego cela. To miało mnie zabić i jakimś dziwnym szczęściem się nie udało. Runąłem do wody tak samo jak wcześniej białowłosa tylko że ja... coraz bardziej się wykrwawiałem barwiąc wodę. Obraz mi się rozmazywał i stawał się coraz bardziej ciemny.. powoli moja świadomość odpływała i razem z nią moje kruche życie..

(Fleur ratuj~)

piątek, 27 maja 2016

Od Fleur - C.D Renee

 Przychodzi tu jakby nic i zaczyna się rządzić. Kogo by to nie wkurzyło? Do tego wyrzucił mi butelkę, która stała w spiżarni przez kilkadziesiąt lat, by teraz zostać tak potraktowana! Butelka również ma uczucia, ale gdy położył się na MOIM łóżku... obok tego nie mogłam przejść obojętnie. Zrobiłam naburmuszoną minę, wskakując na kraniec łóżka. Byłam taka senna... niestety moją ulubioną poduszkę zajmował Renee. Wobec tego, ułożyłam się w nogach materaca, opierając ręce o krawędzie. Zamknęłam oczy i w sumie zasnęłam.
 Obudził mnie potworny ból głowy, który rozwalał cały mój umysł i nie dawał swobodnie myśleć. Miałam wrażenie, jakbym dopiero co uczyła się zwyczajów świata, bo nie zareagowałam na pukanie. Nie... Nigdy więcej tego cholernego świństwa. Miałam ochotę iść do łazienki i wymiotować przez okrągłe minuty. Już zmuszałam się do wstania z łóżka, lecz szybko zwróciłam uwagę na to, że nie jestem w nim sama. Ach, Renee. Wbrew pozorom dużo rzeczy pamiętam i nic takiego się nie stało. Nie powinnam się tak spijać... jestem całkiem zła na siebie, to nie w moim stylu. Czułam ogarniający mnie wstyd. 
 – W-wstawaj! – warknęłam na tyle cicho, by niczego nie usłyszała pokojówka dobijająca się do pomieszczenia.
 Z racji tego, że leżałam w nogach, skierowałam głowę w stronę mężczyzny. Jego twarz zasłaniało mi... duże wybrzuszenie znajdujące się na poziomie... no... jego krocza. Zmarszczyłam brwi, unosząc górną część ciała i postanowiłam nigdy więcej nie zwracać na to uwagi... Renee nie reagował na moje słowa, tylko przewracał się ociężale z boku na bok. Swoją drogą, wyglądał już o wiele lepiej. Nie miał podkrążonych oczu, na których widok nawet się uśmiechnęłam.
 Chłopak szybko się podniósł, kiedy centralnie obok jego ucha wykrzyczałam szeptem (jakkolwiek dziwnie to brzmi) "wstawaj!". Zaśmiałam się pod nosem, widząc jego zdziwione spojrzenie.
 – Panno Argent? – pokojówka ponownie zapukała. – Wchodzę!
 Odruchowo, gdy usłyszałam ostatnie słowo służącej, zwaliłam mężczyznę z łóżka. Ten wylądował na podłodze, wydając z siebie delikatny krzyk. Tak, wiem, że wszystko go boli, ale gdybym tego nie zrobiła to pokojówka by naskarżyła i... w lochach czekałyby na niego inne, gorsze tortury.
 – Boże, co za bałagan! – stwierdziła kobieta, gdy... gdy ja widziałam błysk.
 – Nie, proszę tu nie sprzątać! – wędrowała tak po pokoju, a kiedy była bliżej Renee to po prostu ją odganiałam, nie licząc się z jej reakcją. Była jednak baaardzo nieugięta, więc musiałam stanąć przed chłopakiem i zakryć go kołdrą. Popchnęłam go, by wszedł między moje nogi. Usłyszałam tylko ciche prychnięcie z jego strony. No co... ratuje go! (tak, jasne xD)
 – Powiedziałam jasno – uśmiechnęłam się, tłumiąc śmiech spowodowany łaskoczącymi mnie blond włosami chłopaka. – Może pani wyjść, dzisiaj ma pani wolne! – zaśmiałam się, dłużej nie mogąc się powstrzymywać.
 Kobieta zapewne odebrała to dosyć dziwnie, bo wytrzeszczyła oczy i w spowolnionym tempie wyszła. Wtedy szybko odskoczyłam w stronę balkonu.
 – Idiotka! – warknął chłopak, wstając na równe nogi. Te jego oburzone miny zaczęły mnie powoli bawić.
 – Miałam okazję powiedzieć dzisiaj to samo... – zmarszczyłam brwi, odkładając kołdrę na bok. – No, już... Spadaj przez ten balkon, ja się przygotuję i wyjdziemy z zamku – powiedziałam, otwierając szafki w poszukiwaniu wygodnych ubrań, bo sukienki od dawna mi się przejadły. Nim się obejrzałam, mężczyzny już nie było. Wykonałam swoje zadanie w ekspresowym tempie i już za chwilę rozpoczęłam poszukiwania chłopaka na dziedzińcu. Jeden koń znikł, więc... co? Czyżby Renee... uciekł? Tak, to było do przewidzenia... Jaka ja jestem, kuźwa głupia. Okazywałam pomoc, starałam się być ludzka i to na darmo. Tak właściwie to czemu się nim przejmuje?
 I nagle coś przerwało mi rozmyślania. Mój koń, na którym siedziałam przeszedł w bieg, bowiem ktoś go ciągnął na drugim wierzchowcu w sam środek lasu. Nie potrafiłam go opanować, nawet próba hamowania się nie powiodła. Gdy bliżej przyjrzałam się jeźdźcowi, okazało się, że to po prostu Renee. Tak się stało, że nagle odetchnęłam z ulgą.

< Renee? >

Od Rony - C.D Rhaegar'a

Kiedy Yoshito się na mnie przewrócił, najpierw poczułam się dosyć niezręcznie. Czułam się dokładnie tak samo kiedy to Rhaegar próbował się do mnie dobrać. To wszystko działo się zdecydowanie za szybko. Otworzyłam szerzej oczka widząc jak niebieskooki chłopak się speszył. Naprawdę był o wiele przystojniejszy od całej reszty rycerzy i jeszcze te jego oczy. Wyswobodziłam jedną rączkę z jego uścisku z zamiarem dotknięcia jego policzka. Chciałam odwrócić jego twarzyczkę w moją stronę, by dał mi trochę popatrzyć w te jego morskie oczka...aczkolwiek chyba nie było mi to dane, bo za momencik przyleciał zdyszany Rhaegar. Ściągnął wręcz.. zdarł Yoshito ze mnie i położył go na ziemie. Jejku.. chłopcy spokojnie.
-Rhaegar! Spokojnie! - zerwałam się z ziemi widząc jak stoi nad biednym chłopakiem. Sam się jeszcze ledwo trzymał, a już miał zamiar obijać twarz temu drugiemu. Podbiegłam do Siwka kładąc łapki na jego torsie i starając się go utrzymać... w pionie. Lekko się jeszcze chwiał. Spojrzał na mnie tymi fioletowymi ślepkami jakby co najmniej mnie skrzywdził. Przecież nic takiego się wtedy nie stało, a przynajmniej mi. Było... całkiem przyjemnie... tylko szkoda, ze był taki gwałtowny... boże! O czym ja myślę, przecież nie powinnam nawet myśleć o takich rzeczach.
-Rona... - znowu wypowiedział samo moje imię i chyba w połowie się zaciął. Uśmiechnęłam się rezolutnie tak jakbym chciała go uspokoić i powiedzieć, że nic się nie stało.
-No już już.... ledwo stoisz, musisz wracać do komnaty...
-Ale..
-Bez dyskusji. Yoshito, zamknij proszę konie i dołącz do nas za moment. - ponagliłam fioletowookiego pchając go w stronę wyjścia ze stajni. Musiałam go tak pchać aż po samą komnatę, bo ciągle miał jakieś "ale" i chciał sobie iść.
-No żesz w mordę! Ogarnij się Sir Rhaegarze i zacznij w końcu słuchać co ja do ciebie mówię.
-Ja cię prawie zgwałciłem, czemu ty jesteś taka spokojna.. powinnaś patrzeć na mnie z obrzydzeniem, a nie mi pomagać....jestem żałosny
Rycerz usiadł sobie na łóżku i złapał się za głowę. Nie sądziłam, że on może mieć takie ogromne wyrzuty sumienia. Usiadłam sobie zaraz obok niego i zmierzwiłam mu tą srebrną czuprynkę.
-No już nie przejmuj się.... nie jestem zła, byłeś pijany. - wzruszyłam ramionami. Za kilka chwil kazałam mu się położyć. Zrobił to o co prosiłam o dziwo bez większych sprzeciwów. Dołączył też do nas Yoshito, który miał niezły ubaw ze swojego towarzysza, że też właśnie teraz kac morderca będzie go męczył. Położyłam się (bo łóżko było dwuosobowe) obok Rhaegar'a i wpatrzyłam się w jego nieciekawy wyraz twarzy. Niebieskooki usiadł sobie na podłodze opierając się plecami o krawędź łóżka, akurat po tej stronie gdzie leżał Rhaegar. Wyglądaliśmy niczym grupka najlepszych przyjaciół. Jasssneee.. bo oni kiedyś będą mnie uważali za kogoś innego niż tylko za księżniczkę.
-Ey.... Rhaegar.... - szturchnęłam go lekko w ramię tak, by otworzył chociaż jedno oczko i zerknął na mnie. Tak właśnie zrobił. - Ty serio wtedy byś odszedł gdybym cię nie zatrzymała.. - tak jak chwilę patrzyłam na niego to teraz przewróciłam się na plecy i wlepiłam wzrok w sufit.

( Rhaegar? Dziewczyna się tamtym przejęła~ Ups )

Od Ranmaru - C.D Yume

Sytuacja z przed kilku godzin była co najmniej żenująca, tak samo dla mnie jak i dla pokojówki. W sumie to nic takiego się nie stało, ale moja etykieta... ehhh.. coraz bardziej mnie ona męczyła.
Siedziałem sobie właśnie w swoim biurze podpisując już kolejną z rzędu stertę papierów. Każda dotyczyła czegoś inne, a na dodatek to wszystko trzeba było jeszcze przeczytać i pomyśleć nad tym, czy to zatwierdzić czy też nie. Chyba w końcu trzeba pomyśleć nad królewskim doradcą, który będzie robił połowę roboty za mnie, bo w obecnej sytuacji to moja praca zaczyna się od 7 rano, a kończy o 20 wieczorem i tak na okrągło. Zerknąłem na zegarek. Było już koło godziny 16 więc jeszcze nie tak późno. Tym razem nie będę tyle siedział przy swoich obowiązkach i może się trochę rozerwę.
[...]
Związałem białe włosy w kitkę, gdyż przy każdym większym ruchu one mi najzwyczajniej przeszkadzały. Nałożyłem na siebie szary płaszcz, tak żeby nikt mnie nie poznał kiedy będę wychodził. Musiałem pozostać niezauważony, bo za momencik rozpętało by się piekło. Z której strony by nie spojrzeć to nadal w zamku sprawuje władze moja matka i nie wolno mi wszystkiego. Wymknąłem się do sadu jabłoniowego tuż za zamkiem. Ten teraz był tak duży, że raczej nikomu nie przyjdzie na myśl, że mogę tutaj siedzieć. Spocząłem sobie koło jednej z jabłoni, wcześniej zrywając jedno dorodne jabłko. Już miałem zamiar się w nie wgryźć, kiedy to usłyszałem jakiś dziewczęcy głos. Jak widać jednak ktoś się tutaj szlaja o tej porze. Cudnie.. teraz znowu będę musiał wracać do zamku. Wstałem nadal chowając się za drzewem, bo być może napastnik nie widział jeszcze mojej twarzy, przecież miałem na sobie szary kaptur zakrywający częściowo moje platynowe włosy. Zrobiło się troszkę niebezpiecznie kiedy w pień ogromnej jabłoni wbiła się strzała ostrzegawcza. No dobrze więc... może czas wyjść.
-Nie strzelaj. Jestem nie uzbrojony to trochę nie fair.. - zachichotałem wychodząc do dziewczyny jak się okazało.... pokojówki z przed kilku godzin. Ściągnąłem z głowy osłon, a białe kosmyki delikatnie pogilgotały mnie w nos.
-Książę.. ja..... ja.. - nie dość, że się biedna zestresowała i zrobiła się cała czerwona to jeszcze za momencik zacznie krzyczeć i mnie przepraszać. O nie, nie mogę na to pozwolić. Otworzyłem szerzej oczka nieco zaniepokojony. Kilkoma susami dotarłem do Yume i zakryłem jej usta dłonią. Kiedy troszkę się uspokoiła przytknąłem jej palec wskazujący do ust sygnalizując tym samym, żeby była cicho i nie krzyczała.
-Jeśli zdradzisz moje położenie to będę musiał wracać do komnaty, a tak... to nacieszę się jeszcze wolnością. - cofnąłem się nieco do tyłu pozwalając czerwoniutkiej od stresu dziewczynie nabrać powietrza. Usiadłem sobie pod jabłonią, opierając się plecami o jej pień. Nie miałem ochoty nic teraz robić..
-Nie stój tak sztywno...czy ja jestem jakiś straszny? - westchnąłem zamykając na chwilę oczy

( Yume? )

Od Renee - C.D Fleur

Nie mogę powiedzieć, ze to co zrobiłem było najrozsądniejsze. W końcu wróciłem do miejsca w którym chcieli mnie najzwyczajniej zaszlachtować i to w cale nie w najmniej bolesny sposób. Niestety pozwalając na to by wykończyła mnie zwykła gorączka.. to była by chyba największa ironia losu o jakiej mógłbym pomyśleć.Byłem już wykończony ciągłym uciekaniem przed rzeczywistością. Musiałem od tego wszystkie odpocząć, a pijana dziewczyna wcale mi w tym nie pomagała tym bardziej teraz.
-Fleur... - warknąłem przenosząc się do siadu i łapiąc dziewczynę za białe włosy. Może jeszcze mam być jakoś wybitnie delikatny? No jasne i co jeszcze? Podniosłem ją do góry, żeby odciągnąć ją od butelki pełnej wina. Jeszcze teraz brakowało tego, żeby mi to tutaj wylała... między nogami. - Starczy ci już picia. - podsumowałem wstając i zabierając za sobą butelkę. Wyszedłem na zewnątrz, zamachnąłem się na tyle by wino poleciało hen, hen daleko.
-Renee! No jak mogłeś to zrobić! Dlaczego... - wyrywała się i krzyczała, żeby tylko dosięgnąć butelkę. Wychyliła się tak mocno przez barierkę balkonową, że miałem wrażenie, że zaraz przez nią wyleci. W sumie długo nie musiałem czekać żeby zachwiała się i prawie runęła w dół.. prawie bo przecież nie mogłem jej pozwolić spaść. Życie za życie no nie? Ona uratowała mnie to chyba teraz muszę się jej jakoś odwdzięczyć.
-Uspokój się, bo jak się tak będziesz darła to ktoś tu przyjdzie i znowu zabiorą mnie do celi. - złapałem ją w pasie i przeniosłem do komnaty. Zamknąłem drzwi na taras, żeby czasem nie przyszedł jej pomysł skakania na bungee.
-Ja nie pozwolę, żeby cie zabrali Renee... ale oddaj mi alkohol. - złapała mnie za koszulkę tarmosząc nią trochę. O nie nie.. jakby napiła się jeszcze bardziej to zaczęła by tu ze mną robić bardziej nieprzyzwoite rzeczy.
-Ogarnij się.. księżniczce podobno nie wypada.- pstryknąłem ją w czółko ponownie wracając na łóżko i się kładąc. Nie mam ochoty jej niańczyć, a już na pewno nie pijaną. -Ej Fleur... - otworzyłem jedno oko spoglądając teraz na tą tańczącą dzikuskę. Boże co ona robi ze swoim życiem. W każdym razie.. przystanęła na chwilę i spojrzała na mnie. - Ta twoja siostra to niezła suka... -podsumowałem cicho nakładając sobie mokrą szmatkę na czoło
-Po prostu nie chciałeś się nią zająć, dlatego się zemściła.. - westchnęła jak gdyby nie przeszkadzało jej to jak ją nazwałem. Heh chyba też jej nie lubi. - Nie lubi kiedy jej się odmawia, a ty chyba byłeś pierwszy...ale tak szczerze, Renee! - przyleciała szybciutko wdrapując się na mnie i siadając okrakiem na moich biodrach. No cudownie. pochyliła się do przodu opierając się łokciami o moją klatkę piersiową, no idiotka... przecież mam tam takie rany...- Nie chciałbyś jej przelecieć? - wyszczerzyła te swoje białe ząbki w uśmiechu, na dodatek tak intensywnie wpatrywała się w moje zielone oczy.
-Jesteś głupia, ale wybaczę ci to, bo jesteś pijana. Nie jarają mnie takie szlachcianki...
-Taki?
-Takie... ty jesteś po prostu jaka inna, dzikusie. Możesz to uznać za komplement, a teraz ze mnie zejdź, bo chce odpocząć - sam nie wiem kiedy stałem się taki rozmowny co do niej. Teraz była jeszcze bardziej nie szkodliwa niż wcześniej. Naciągnąłem sobie szmatkę bardziej na oczy, żeby calutkie je zakryć i nic nie widzieć..

( Fleur ? )

Od Fleur - C.D Renee

 Gdy tylko Renee opuścił wtedy pomieszczenie, pomyślałam sobie, że to koniec. Już nigdy nie pomogę żadnemu niewolnikowi, za dużo we mnie empatii. Również korzystając z nieuwagi szlachcica, wyszłam z pokoju, zamykając za sobą drzwi z hukiem. Udałam się twardym krokiem do jadalni, gdzie usiadłam przy stole. Oparłam się ręką o blat i... i nic. Wsłuchiwałam się w denerwujące tykanie zegara wiszącego nad framugą drzwi. Nie zorientowałam się nawet, kiedy na przeciwko mnie stanęła siostra, Anne.
 – Powiedziałaś im. – uniosłam wzrok na kobietę, która wyglądała na bardzo rozbawioną.
 – Tak, o czym? – spojrzała na swoje ładnie wypielęgnowane paznokcie, po czym zatrzepotała rzęsami. Ach, te jej zachowania nigdy mi się nie znudzą. Za parę lat zacznie przypominać dziwkę i na tym się skończy jej królewskie pochodzenie.
 To dlatego czasem mi się zdaje, że mnie podmieniono.
 – Że ten niewolnik leży akurat w tamtej komnacie – syknęłam, nie ukrywając wyraźnego zdenerwowania.
 – Och, strasznie się do niego przywiązałaś... – ukazała szereg białych zębów, śmiejąc się wniebogłosy.
 – Jesteś okropna... I to nieprawda. Za to ty zawsze musisz się odgrywać, jeśli facet nie chce wskoczyć z tobą do łóżka? – warknęłam, odchodząc od stołu.
 – Ależ droga siostro, zatrzymaj się i weź ten kielich – wyciągnęła dłoń z naczyniem, w którym pływało czerwone wino.
 Bez namysłu spojrzałam w swoje odbicie odzwierciedlone w cieczy. Zabrałam kobiecie kielich, pijąc do dna.
 – Proszę, proszę – zaśmiała się pod nosem. – Tu masz całą butelkę. Baw się dobrze i schowaj to głęboko w swoim pokoju.
 Spojrzałam na nią kpiąco, nawet nie odpowiadając. Skierowałam się do swojego pokoju, uprzednio odświeżając się w gorącej kąpieli. Ubrana w piżamę, wskoczyłam na łóżko i położyłam butelkę obok niego. Już miałam pogrążyć się we śnie, gdy nagle zauważyłam niewolnika za oknem. Ale po co on wrócił? No już myślałam, że to ja jestem głupia. Chyba, że stał tu tylko dla własnych korzyści. Co, czyżby gorączka męczyła? Ha, za to ja czułam przepływ alkoholu we krwi, w końcu wzięłam cały kielich jednym łykiem. Wówczas stało się tak, że wybiegłam na zewnątrz, tuląc się do Renee. Był taki cieplutki. Nawet nie musiał nic mówić, po prostu sprawdziłam jego czoło (tak, nie byłam tak pijana, by o tym zapomnień). Zachwiałam się raz, czy dwa, po czym udało mi się bezpiecznie wprowadzić mężczyznę do środka.
 – Ja? Piiiijana? Phi... – poczułam, jak mój język się plącze. – Uhsiądźźź wyhodnie na usszku, a ja... szyniose... afteczkę – nie oglądając się za siebie, sięgnęłam do szuflady. Znalazłam potrzebne rzeczy, a wodę miałam zawsze przy sobie, na wypadek gdyby nagle zachciało mi się pić.
 Renee chyba nie za bardzo wiedział co powiedzieć, po prostu usiadł na łóżku, a ja po chwili zmusiłam go do leżenia.
 – Leszzz! Nee możeszzz szedzieć... – dotknęłam jego klatki piersiowej, układając go na łóżku. – Ja sie szyszkim sajmeee! – zamoczyłam szmatkę w zimnej wodzie, kładąc mu na czole.
 W taki sposób gorączka powinna szybko zejść.
 – Ile wypiłaś? – zapytał po chwili.
 – Shhh... tylko chielisszek – zaśmiałam się wesoło, wyjmując zza łoża pełną butelkę wybornego wina. – Hhhesz się napiszz?
 Mężczyzna natychmiast pokręcił głową. No co zrobisz, jego strata. Wzięłam wielki łyk i przyznam, że to było kompletnie niepodobne do mnie. Pierwszy alkohol... no trochę się roztańczyłam, podwajając dawki. Ni stąd ni zowąd położyłam butelkę między nogami mężczyzny, blisko krocza. To nie było zamierzone, po prostu tak z dupy sobie tam położyłam. Było to też zapewne spowodowane ilością alkoholu we krwi. Mój wewnętrzny rozsądek mówił "przestań!", ale moje ciało domagało się coraz więcej.
 – Gsziee ja te butelkhe połoszyłam? – zaczęłam się rozglądać, a gdy znalazłam ją między nogami Renee, natychmiast rzuciłam się w tamtą stronę. Szczerze mówiąc, nie zwróciłam na niego większej uwagi. Po prostu ułożyłam się wygodnie... oblizując językiem szyjkę od butelki z każdej strony. Cóż, z jego perspektywy musiało to wyglądać dosyć jednoznacznie.

< Renee? xD >

Od Renee - C.D Fleur

Zemdlałem? Od wysokiej gorączki? No nieźle. Wiedziałem, że jestem lekko chorowitym gościem, ale jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło zemdleć od zbyt wysokiej gorączki. W dodatku moje przemęczenie sprawiło, że od razu po tym zasnąłem. Kolejny raz obudziły mnie te cholerne drzwi, które otwierając się wydawały taki dźwięk jak z horroru. Dziewczyna opatrzyła mi rany przy okazji prawie mnie rozbierając. Chyba nie miała odwagi ściągnąć jej całkowicie. Hihi jaka nieśmiała, a jeszcze kilka dni temu praktycznie chciała mnie rozebrać. Oparłem się rękami za sobą i tak przekrzywiłem główkę czekając aż ta w końcu odważy się na mnie spojrzeć. Gdy to już nastąpiło, przez chwilę wpatrywała się w moje niewzruszony oczy po czym natychmiast wróciła do wcześniejszego zadania.
-Nie powinnaś tak reagować na kogoś, kto w każdej chwili mógłby cie zabić. - westchnąłem widząc jej coraz bardziej powiększające się rumieńce. - Twoja naiwność chyba nie zna granic...
Podniosłem rękę, chciałem odgarnąć kilka kosmyków jej białych włosów z twarzy jednak uniemożliwił mi to szlachcic wbiegający do pokoju. Jak ja dobrze poznaję tę twarz. Momentalnie zerwałem się z miejsca, bo na siedząco to nawet nie miałbym jak się bronić. Najwyraźniej ktoś zdradził mu moje położenie i również komnatę, o której oprócz Fleur wiedziała tylko... jej starsza siostra.
-Co to ma znaczyć, głupcze! Zagarnąłeś sobie jakąś pierwszą lepszą służkę, która cie oswobodziła i jeszcze siedzisz sobie wygodnie w zamku!? - warknął doniośle wyciągając miecz z pochwy. Oho, jak groźnie. Nie chce sprawdzać, czy umie się nim posługiwać, bo jednak to szlachcic, który był w tym kierunku szkolony.
-Służkę !? - teraz to również księżniczka wstała i założyła rączki na boki - Jestem Fleur Argent, szlachcicu. Co ma znaczyć ten najazd!?
-Znam się osobiście z księżniczką, więc kłamstwa nie ujdą ci na sucho, dziewko! - już miał zamiar rzucić się na Fleur, ale bardzo szybko odwiodłem go od tego pomysłu zasłaniając ją własnym ciałem.
-Skoro znasz księżniczkę osobiście, powinieneś wiedzieć, że stoi właśnie przed tobą... znaczy teraz za mną.- nie pozwalając mu już nic na to odpowiedzieć sprzedałem mu solidnego kopa, na tyle mocnego by poleciał na ścianę za nim. Wykorzystałem ten moment i otwarte na oścież drzwi do ucieczki. Zanim jednak zakręciłem w korytarzu, jeszcze raz zerknąłem na białowłosą. Te wymowne spojrzenia. Nie no... ona była trochę bardziej wściekła. Dzięki za troskę, ale już chyba muszę lecieć, bo jeśli zostanę to skrócą mnie o głowę. Wyleciałem z zamku niczym ptak, omijałem wszelka straż i to prawie bez uszczerbku na zdrowiu. Co z tego, że mieli broń skoro ja byłem od nich sto razy szybszy i zwinniejszy. Potem to już tylko chwyciłem pierwszego lepszego konia i zwiałem do lasu. Żadnemu nie przyszło na myśl, żeby mnie gonić. I tak by nie dali rady, połowa z nich nawet nie zna całego Gevaudanu tak dobrze jak ja.
[...]
Spacerowałem sobie po lesie na tym koniu już powoli opadając z sił. Gorączka, no tak. Zapomniałem kompletnie o niej i chyba to zmusi mnie do powrotu na zamek. O tej godzinie (ściemniało się) to już chyba wszystko ucichło, a poszukiwania zostawili na rano. Tak więc od razu skierowałem się do zamku. Było tak cicho i przyjemnie...
Przemykałem między strażnikami teraz już niezauważalnie, tylko po to by ostatecznie wleźć na balkon księżniczki. Trafiłem idealnie. Tylko dwie komnaty miały tutaj takie ogromne tarasy więc no.. ciężko nie było. Stanąłem przed szklanymi drzwiami chwiejnym krokiem... zastanawiałem się czy pukać, czy raczej wybić szybę, ale ostatecznie nie musiałem robić nic. Księżniczka sama mnie zauważyła i z ogromnym uśmiechem na twarzy wyleciała na zewnątrz przy okazji potykając się o własne nogi i lądując w moich objęciach. No nie powiem, bo lekko zdziwiony byłem.
-Renee... już myślałam, że nie wrócisz.. - zaszlochała tuląc się do mnie jak do jakiegoś misia. Nie no spoko skoro ona woli morderców to nic mi do tego.
-Jesteś pijana Fleur...- stwierdziłem i przy okazji parsknąłem śmiechem chyba pierwszy raz od dłuższego czasu..

( Fleur ?)

Od Fleur - C.D Renee

 Gdy mężczyzna jakby nigdy nic pozbywał się kajdanek, zamarłam w bezruchu. Byłam zła na siebie, krzyczałam w środku, ale żadne moje słowo nie mogło wyjść na światło dzienne. I tak oto znalazłam się w pokoju z beztrosko chodzącym mordercą. Przełknęłam ślinę, wpatrując się w jego na ten czas obojętne spojrzenie. Pierwszy raz znalazłam się w takiej sytuacji i nie wiedziałam co kompletnie mam zrobić. Z powrotem go skuć, by po raz kolejny zabrał mi spinkę czy pozwolić mu uciec? Ha, druga opcja odpadła. Nagle mężczyzna się zachwiał, a ja otworzyłam szeroko oczy. Zachowałam odpowiednią odległość, przyglądając mu się. Chwilę później moja dłoń znalazła się na jego czole. Renee był cały rozpalony, miał podkrążone oczy. Popchnęłam go delikatnie na łóżko i usiadłam obok, biorąc do rąk miskę z wodą i szmatką. Wycisnęłam ją mocno, kładąc na gorącym czole chłopaka. Zmarszczyłam brwi, mając przed oczami różne zakończenia tej historii. Śmiałam jednak wątpić w to, że rozchorował się przez to, że rozcięłam jego koszulkę... która tak czy inaczej była kusa.
 Przez cały czas robiłam zimne okłady, mimo to Renee pozostawał w takim samym stanie. Może powinnam pójść po pomoc...? W prawdzie nie powinnam, bo król nawet nie wiedział o obecności niewolnika. Sama służba dziwiła się, dlaczego to robię. Mogłam odpowiedzieć, że jestem naiwna, ale to chyba każdy mieszkaniec Gevaudan'u wie. Cóż, z czegoś trzeba zasłynąć. Nagle przerwałam swoje rozmyślania, patrząc na mężczyznę. Klatka piersiowa unosiła się powoli. Stąd mogłam usłyszeć jego niespokojny, płytki oddech. I nagle przechylił bezwładnie głowę, zamykając oczy. Otworzyłam szeroko oczy, zaniepokojona i zbliżyłam się bliżej. Zemdlał? I co ja mam zrobić...? Nigdy nie przywracałam nikomu świadomości. Działając na czas – dotknęłam dłonią jego policzka, delikatnie pobudzając do rzeczywistości, jednak na próżno. Moje poczynania nie przyniosły skutku. Co jakiś czas rutynowo sprawdzałam podstawowe czynności życiowe, wiedziałam, że nie mogę zrobić nic więcej, tylko czekać.
(...)
 W tym czasie zrobiłam nowe okłady, a kiedy Renee poruszył palcem, wskazywało to na to, że za chwilę otworzy oczy. To się jednak nie stało, prawdopodobnie zasnął, zmęczony całym dniem. No cóż, ja też bym wolała się przespać po paru dniach spędzonych w obskurnym lochu. Opuściłam pokój tylko po to, by wrócić tam za parę godzin. Był już poranek, słońce wystawało zza horyzontu, przedostając się przez metalowe kraty. Weszłam bez pukania i jak się okazało, śpiąca księżniczka jeszcze leżała na łóżku. Wzięłam ze sobą parę bandaży i wodę do obmycia jego świeżych ran, bowiem ze starszymi nie dało się nic zrobić. Szczerze to ledwo udało mi się uciec przez moją rodziną, która kręciła po zamku. W końcu nic nie wiedziała o tajemniczym gościu.
 Usiadłam obok mężczyzny, szturchając go lekko. Ten tylko obrócił się tyłem do mnie, marudząc coś pod nosem, aż w końcu udało mi się go zmusić do wstania.
 – Zdejmujemy! – zmarszczyłam czoło w zakłopotanym uśmiechu. Mimo jego oporów delikatnie podwinęłam koszulkę do góry. Ku mojemu spojrzeniu ukazała się poraniona klatka piersiowa. Chwyciwszy dzbanek z wodą i czysty, miękki ręcznik, przemywałam ostrożnie każdą z otwartych ran. Musiałam słuchać jego syknięć i tego, jak bardzo mu się to nie podoba. Przykro mi, ja go stąd nie wypuszczę. Nie mam powodów ku temu.
 – Co ty chcesz osiągnąć? – zapytał, spoglądając ukradkiem. Bowiem od dłuższego czasu jego spojrzenie było wkute w sufit.
 – Nie mogę sobie wyobrazić, jak to jest stracić kogoś bliskiego, ale mogłabym spróbować postawić się w twojej sytuacji. I... zrobiłabym to samo, co ty... tak myślę – westchnęłam. – A pomagam, bo taka już jestem, nie chcę niczego osiągnąć.
 Mężczyzna jedynie burknął pod nosem. Wciąż myślał, że jestem za głupia, by to pojąć.
 – Szczerze to myślałam, że uciekniesz – powiedziałam, dalej bandażując jego rany. Patrzyłam tylko na nie, sprawie omijając spotkania z twarzą mężczyzny. – W końcu jesteś rozkuty... od wczoraj, ale zemdlałeś, a gdy odzyskałeś świadomość, od razu zasnąłeś.

< Renee? >

Grabarz


Pełne Zdjęcie: X
 LOGIN: Turlajdropsa
ADRES E-MAIL: kasiaas1267@gmail.com
AUTOR ZDJĘCIA: Nieznany.
DODATKOWE ZDJĘCIA: X X X X 
♦♦♦
GŁOS: X
IMIĘ & NAZWISKO: Trevor Chandelier, tak, matka go nie kochała.
STANOWISKO: Ma bardzo piękne stanowisko, mógłby o nim opowiadać godzinami. Jak piękne istoty widzi, jak je ubiera, jak przygotowuje... do ich własnego pogrzebu. Grabarz.
TYTUŁ: " Och, nie trzeba, wystarczy Trevor, moi kochani! " 
PSEUDONIM:  Chandi, tak się do niego zwracają najbliższe wyimaginowane osoby. 
WIEK: Ten staruszek ma już 39 wiosen, jesieni, zim, a nawet lat!
PŁEĆ: Mężczyzna z krwi i kości 
ORIENTACJA: Heteroseksualizm
W ZWIĄZKU Z: "Obecnie? Liczą się kobiety w zamtuzie? Mogę wymienić nawet każdą z imienia... niech będzie, większą część owych pań, służących jako ladacznice. "
SYMPATIA: "Och miłość, jest piękna kolorowa, póki jakiś idiota nie wtargnie twoje skromne progi i nie pytając o pozwolenie, zabije ci żonę! Toż to skandal! Dlaczegóż nasza jedyna królowa się tym nie zajmuje?!" 
KREWNI: 
  • Azura Chandelier- jedyna miłość w jego życiu, która została zabita, gdy jego najsłodsza córa miała 3 latka. Poznali się, jak byli młodzi, a ojciec Azury zmarł. Jakiś jegomość jednak musiał go zakopać, nieprawdaż? Oczywiście, uwiódł ją swoim urokiem osobistym. 
  •  Celica Chandelier-  jego córka, zarazem jedyna, którą traktuje jaką bliską rodzinę. Nie chciał aby ludzie wytykali ją palcami z tego też powodu nie przyznawał się do niej, ale robił to z miłości.
  • Sarah Delirium- jego siostra, a zarazem ciotka Yume. Wspominał już, że jej nie znosi? Nie rozumie jak można wytrzymać z taką kobietą. To chodzące ADHD w huraganie i z gniazdem na głowie. 
♦♦♦

CHARAKTER: To jest człowiek, którego nie da się w stu procentach zrozumieć, nawet w pięćdziesięciu. Dziwak o wielu twarzach. Często zanim pomyśli powie coś bardzo głupiego i nieprzewidywalnego. Potrafi na cudzym pogrzebie, zacząć się śmiać do łez, po czym patrzy na resztę ze zdziwieniem, nie rozumiejąc co właśnie zrobił. Z gentelmen'a, którym jest dla wszystkich kobiet, potrafi się zmienić w największego komika, a zarazem człowieka, którego wydaje się, że lepiej unikać i to szerokim łukiem. Jego wyraz twarzy mówi zawsze to samo. Czyli: " Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy, do czasu". Zawsze jest sobą, nie ważne czego oczekuje sytuacja, on robi na odwrót. Nie wiadomo jednak czy to jego charakter. Po prostu stara się ukryć ból w środku, którego jest dużo. Inny sięgają po alkohol, palą dziką marchewkę, on za to reaguje śmiechem, zamiast płaczem. Naprawdę ciężko go złamać, nie da się łatwo doprowadzić do łez, czy zedrzeć uśmiechu. 
APARYCJA:  Trevor jest wysokim człowiekiem o dumnej posturze. Zawsze ukazuje swoje białe kiełki, tworząc na twarzy uśmiech. Oczy koloru toksycznej zieleni rzucają się w oczy już z daleka, ale to nie to przyciąga uwagę ludzi. Robią to bardziej długie, białe włosy, których jest kilka warkoczy. Uzyskały taki kolor z powodu sporego stresu w poprzednich latach. Wygląda czasem jak kościotrup. Bardzo możliwe też, że większość zwraca uwagę na jego bliznę na twarzy, ma ona korzenie jeszcze za młodu. Chudy, czasem wydaje się, żeby spojrzeć mu w oczy, trzeba iść po drabinę, albo szczudła. Trevor często ma problem z dobraniem sobie odpowiednich butów przez rozmiar jego stopy. Ubiera się w garnitur, na który narzuca płaszcz koloru czerni. Na głowie znajduje się kapelusz, a na dłoniach rękawiczki. Rzadko kiedy rezygnuje z owego stroju. Tak mu jest najwygodniej. 
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: Mantai
POCHODZENIE: Mantai
HOBBY:  Uwielbia sztukę jak i wyrażanie emocji przez chaotyczne ruchy, czyli taniec. Robi to głównie w celach odstresowania się, może to i jego hobby, ale ma dwie lewe ręce, jeśli chodzi o malarstwo. Na szczęście leczył się na nogi, gdy na głowę było już za późno i świetnie opanował ruchy swojego ciała. Tańczy jak nie jeden zawodowiec, potrafi nawet nim uwieść kobietę jak trzeba. 
♦♦♦
DODATKOWE INFORMACJE:

  • Zdarzało mu się zakopać kogoś żywcem i nawet o tym nie wiedział. Sam sprawdzał i nie wyczuwał pulsu.
  • Potrafi przejść cmentarz w nocy i wyć jak debil tylko po to, aby przestraszyć dzieciaki, które o późnej porze kręcą się tam bez większej potrzeby.
  • Gdy był mały często wykradał matce jedyną szminkę jaką miała i malował nią swoją siostrę, aby wyglądała jak upiór.
  • Kiedy był małym chłopcem często dawał się nosić na rękach tylko po to, aby mógł przytulać kobiece piersi.