sobota, 28 maja 2016

Od Fleur - C.D Renee

 Dlaczego to wszystko tak się potoczyło? Dlaczego... Nie mogłam powstrzymać łez, same napływały mi do oczu i to w podwojonych ilościach. Myśl z tym, że Renee czuł się okłamany przeze mnie, dobijała jeszcze bardziej. A teraz, gdy siedziałam na scenie obejmując ledwo przytomnego mężczyznę, miałam ochotę jak najszybciej mu się tłumaczyć... Jak on mógł pomyśleć, że go okłamałam? To jedyne, co mu się nasunęło na myśl, gdy zobaczył żołnierzy... rozumiem. Wcale we mnie nie wierzył, ciągle utrzymywał się w jednym i tym samym przekonaniu. Wracając do tego, co działo się w tym momencie... Huh, ciężko było wyciągnąć wnioski. Moje łzy delikatnie spływały na gdzieniegdzie zakrwawione blond włosy mężczyzny. Chciałam, by ta chwila trwała dłużej, chciałam się wypłakać, ale wiedziałam, że czasu coraz mniej, mimo że teraz czuję, jakby dla mnie się zatrzymał... Tak bardzo żałowałam... już pomijając to, że nie miałam za co, bo nigdy go nie okłamałam. Lecz on ciągle tylko o tym myślał. To, co się tu działo budziło kontrowersje wśród wielu, zdrowych umysłowo mieszkańców. Nie miałam ochoty patrzeć na tłum, wołałam mieć zamknięte oczy. Spokój nie był mi dany, ponieważ już za chwilę usłyszałam skrzypienie desek. Ktoś wchodził na scenę. Myślałam, że zaraz zostaną ze mnie tylko buty, tymczasem... poczułam ciepły dotyk na ramieniu. Była to blond włosa, skromnie ubrana kobieta, uśmiechająca się przez łzy. Strach rozszerzył mi źrenice, w których panowała wielka pustka. Dlaczego to tak bardzo boli? Poczułam tylko dziwne ukłucie w sercu. I co dalej, tak mam sobie siedzieć? To był naprawdę dotkliwy, fizyczny ból, który jednak nie mógł się równać z tym, co przeżył Renee.
 – Ja nie... nie okłamałam cię... – jęknęłam przez łzy niewyraźnie.
 Widziałam na widowni swojego ojca. Był niewzruszony, stał jakby nigdy nic. Nawet nie wyglądał, jakby się tym przejmował... Posłał jedynie porozumiewawcze spojrzenie strażnikom, którzy z rozkazu zaczęli wchodzić na scenę.
 – Dobij go, do cholery! – krzyknął król, gdy strażnicy zamarli w bezruchu.
 Gdy tylko to usłyszałam, wyjęłam miecz z pokrowca, mierząc do mężczyzn.
 – Spróbujcie go tknąć... – zaczęłam się szarpać, gdy poczułam uścisk jednego ze strażników, skutecznie odciągający mnie od ledwo przytomnego chłopaka.
 Z każdym centymetrem do tyłu czułam, jak nadzieja zanika, a całe moja ciało spowija się we mgle beznadziei i rozpaczy. Niemal trzęsłam się od płaczu. Kat uniósł broń do góry, celując w głowę Renee... zamknęłam oczy, nie chcąc na to patrzeć. Już nawet nie słyszałam swoich myśli, był tylko głuchy płacz i krzyk, zajmujący wszystkie możliwe kąty w mojej głowie. I nagle do moich uszu dotarł dźwięk obijającej się stali o stal. Szybko uniosłam zaczerwienione spojrzenie, pełne znikomej nadziei. Ku mnie ukazała się we własnej osobie... Królowa Mantai, ale co ona tu robi? W tej chwili traktowałam ją jak bohaterkę, która stojąc w świetle dnia prezentowała się niczym wojownik z najodważniejszych legend. Uśmiechnęłam się przez łzy. Kobieta z łatwością powaliła rywala broni na ziemie. Natychmiast rzuciłam się w kierunku Renee, unosząc delikatnie jego głowę i kładąc ją na swoich kolanach. Odgarnęłam jego włosy, ofiarując tam kolejne łzy. Moje plecy drżały od tłumionego płaczu, który dopiero teraz przybrał na największej sile. Wszyscy zebrani ludzie zaczęli podejrzanie szeptać między sobą. Doskonale wiedziałam, co mogło być tematem tych rozmów. Przede wszystkim sprawy teraz nabrały innego obrotu, z pewnością skierowały się w niewłaściwą stronę i skutki mieliśmy poznać w niedalekiej przeszłości. W końcu mój ojciec postanowił wejść na scenę. Nie zwrócił już uwagi na mnie i Renee, zaś obdarował zdziwionym spojrzeniem samą Królową Mantai, która... wbrew pozorom nie była taka samotna, bowiem miała przy sobie dzielnych żołnierzy. Kobieta nie zważając przez dłuższy czas na mojego ojca, ukucnęła przy mnie.
 – Zabierzemy go, dobrze? – zapytała łagodnym, wręcz kojącym tonem.
 – Sprzeciwiłaś się mojej woli, pani – oznajmił król Gevaudan'u srogo.
 – Ja muszę jechać z nim! – włączyłam się do rozmowy, wciąż nie odstępując Renee na krok... On potrzebował natychmiastowej pomocy...
 – A ciebie... – mężczyzna złapał mnie za bluzkę tak, że nogi ugięły się pode mną – ...Powinienem powiesić razem z nim... – gdy to powiedział, miałam wrażenie, że straciłam wszystko co miałam. Położenie w hierarchii to nic, ale godność i poczucie własnej wartości. Wszystko to znikło w okamgnieniu, a ja znów czułam łzy napływające mi do wilgotnych oczu.

< Keira? Renee? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz