czwartek, 19 maja 2016

Od Rhaegar'a - C.D Rony

Kiedy usłyszałem czyjś wrzask, jak najszybciej popędziłem w tamtym kierunku, Rona… co ona kurwa wyczynia. Skręciłem w prawo i wtedy oto wpadłem na kogoś, złapałem tą osobę za ramię i walnąłem nią o ścianę wbijając sztylet tuż obok głowy. Dopiero wtedy zorientowałem się, że jest to księżniczka.
- Nie zabijaj… - powiedziała z uśmiechem.
Wyciągnąłem mieczyk z pokruszonej ściany, wpatrując się w nią jak idiota. Dzięki Bogu, nic jej nie jest. Razem z moim nowym rycerskim towarzyszem, straszliwie martwiliśmy się o naszą Panią. A teraz ona stała tutaj przede mną cała i zdrowa. Dziewczyna widząc moje osłupienie, zabrała sobie swój sztylecik nadal się uśmiechając. Kiedy usłyszałem kolejne krzyki i przekleństwa, pociągnąłem ją za ramię i zaczęliśmy uciekać. Po drodze mijaliśmy mnóstwo ciał które pozostawiłem za sobą idąc do Rony. Dziewczyna wpatrywała się w zmasakrowane ciała z nieukrytym obrzydzeniem, pierwszy raz widzi chyba taka rzeź, prawda?
 - Gdzie jest Yoshito? – zapytała dziewczyna już lekko zdyszana
- Yoshito… a! Ten rycerzyk… z tego co wiem, to siedzi teraz za dziedzińcem, jego rana mu doskwiera. Pech chciał, że musieli go trafić już na samym początku…
Biegliśmy dalej, a pogoń nie odstąpiła nas ani na krok, w dalszym ciągu było ich wyraźnie słychać. Zbiegliśmy po schodach w dół, będąc w głównej sali… tak blisko do wyjścia. Kiedy już mieliśmy wybiegać, z pomieszczenia obok wybiegło trzech uzbrojonych ludzi. Odepchnąłem od siebie dziewczynę która niestety upadła, a sam zablokowałem atak pierwszego z nich swoim mieczem. Cicho stęknąłem pod naporem jego masy.
- Narzekałaś kiedyś, że nigdy nie pokazałem Ci jak walczę i się upierdzielam… teraz masz okazję sobie popatrzeć, chociaż wolałby, żebyś uciekła.
- Stul pysk śmieciu! – krzyknął jakiś wychudzony młodzieniec atakując mnie od tyłu.
Kopniakiem szybko odsunąłem od siebie pierwszego przeciwnika i prędko odwróciłem się w stronę tego drugiego. Nie zdążyłem jednak się zasłonić i jego miecz trafił w mój napierśnik. Kłośny klekot i kiedy spojrzałem w dół… oto ujrzałem ją, po raz pierwszy w życiu. Pieprzona rysa, na nowiutkiej zbroi.
- Do kurwy nędzy! – krzyknąłem unosząc miecz do góry – Wiesz ile ta jebana zbroja mnie kosztowała!? – zamachnąłem się i jednym prostym cięciem pozbawiłem chłopaka głowy.
Teraz byłem podwójnie… nie, potrójnie zdenerwowany. Spojrzałem na pozostałą dwójkę która wpatrywała się wpierw zszokowana, jednak już po chwili rzucili się na mnie równocześnie. Mało sprawiedliwe zagranie. Wyminąłem pierwszego, zachodząc drugiego od tyłu. Pomimo zwiększonego balastu, byłem od nich szybszy i zwinniejszy. Wbiłem wrogowi miecz w plecy tak, że do połowy sterczał z jego klatki piersiowej. Z brody mężczyzny spływała krew, którą on sam się krztusił. Wyciągając miecz rozerwałem nieco jego ciało tak, że kiedy się przewrócił, część jego wnętrzności wylała się na posadzkę. Nie czekałem dłużej i doskoczyłem do ostatniego, którego też szybko zabiłem. Nie zdążyłem jednak nawet odsapnąć, kiedy po schodach zaczęli zbiegać kolejni. Tym razem, było ich za dużo.
- Cholera… Rona! Miałaś uciekać!
Sam jednak tym razem musiałem się rzucić do ucieczki, podbiegłem do przerażonej dziewczyny i złapałem ją za dłoń wyciągając ją z tego piekła. Wybiegliśmy na dziedziniec, gdzie głośno zagwizdałem. Nasze konie do nas podbiegły, a my sami prędko się na nie wdrapaliśmy, chociaż ja nie zamierzałem jeszcze odjechać.
- Rhaegar! Co ty robisz!?
- Jedź i nie oglądaj się za siebie… wrócę. Idź do Yoshita, on Cię obroni – uśmiechnąłem się do dziewczyny po czym kopnąłem konia po bokach.
Wybiegło tylko dwóch… w tym jeden z łukiem, powinno pójść łatwo.

( Halo? Kumple?)

Od Rony - C.D Yoshito

Dlaczego byłam tak zaskoczona i przerażona tym wszystkim? Pierwszy raz byłam w takiej sytuacji i kompletnie nie wiedziałam jak mam się zachować, aczkolwiek nie panikowałam tak jak większość kobiet. Skąd wiem jak inne panikują? Czasami tak robią kiedy widzą książęce straże dlatego jestem pewna, że pod tym względem jestem inna.
-Rona! - krzyknął na mnie kiedy przez chwile pozostawałam w bezruchu, myśląc nad tym co się z nami stanie. Przecież jesteśmy tutaj teraz uwięzieni. Pomerdałam głową czym prędzej wyciągając swój mały nóż. Ręce mi się trzęsły więc nie chciałam tego robić. Zrobiłabym mu jeszcze większą krzywdę. Na całe szczęście Rhaegar bardzo szybko zorientował się o co mi chodzi, wyrwał nóż i uciął końcówkę strzały bardzo blisko ciała Yoshito. Doskonale wiedziałam dlaczego to właśnie mnie wysłał tutaj Arcyksiążę. Zawsze byłam przekonana, ze dałabym sobie rade w każdej sytuacji. Teraz miałam wrażenie jakby wszystkie moje wcześniejsze przekonania legły w gruzach, a moja odwaga...no cóż..
Akcja toczyła się bardzo szybko. Obcy mi mężczyźni nie zamierzali próżnować, ani też czekać, aż grzecznie sobie stąd wyjdziemy. Nie byli to mieszkańcy Revanu, a raczej rozbójnicy, którym bardzo łatwo było przejąć te tereny. Zastanawiam się tylko dlaczego Królestwo Revan się tym nie zajęło...
-Trzeba coś z nimi zrobić...- usłyszałam ciche westchnięcie Rhaegar'a. Nie było ono jakieś super spokojne. Był zdenerwowany, ale miałam wrażenie, że nie samą walką, a faktem, że muszą mnie za wszelką cenę obronić. Co to ma być... ja tutaj również zostałam wysłana do pomocy. Ten genialny chłopak z srebrnymi włosami postanowił polecieć na łuczników z mieczem. No inteligencją to on nie grzeszy.
-Czekaj.. stój! - zostawiłam na chwilę rannego siedzącego za osłoną wykonaną z solidnego kamienia i popędziłam za tym debilem. Zatrzymałam go jeszcze zanim zdążył wlecieć przez ogromne drzwi prowadzące do wnętrza (bo znajdowaliśmy się na dziedzińcu, małym, ale jednak). Napinanie cięciwy przez jednego z tych dryblasów było teraz jeszcze lepiej widoczne. Wyleciałam przed swojego rycerzyka i rozłożyłam ręce na boki. Och cóż za akt odwagi...
-Nie strzelaj! - mój plan musiał się udać, bo inaczej żadne z nas nie wyszłoby stąd żywe. Było nas za mało. - Kobieta jest o wiele bardziej przydatna niż oni, prawda?
-Co ty wyprawiasz.. - usłyszałam szept za swoimi plecami dochodzący na pewno od Rhaegar'a. Poczułam jak jego silna dłoń łapie mnie za materiał koszuli. No  tak, ja nie byłam w zbroi, tak więc gdyby teraz wystrzelił to strzała przeszłaby co najmniej na wylot przez moje delikatne ciałko.
-Co ty nam możesz zaoferować dziewko! - jak widać ich wódz był zainteresowany taka propozycją, gdyż natychmiast kazał opuścić broń.
-Jestem II Księżniczką Clarines, Rona Izana... - ściągnęłam kaptur z głowy ukazując platynowe włosy. - Dostaniecie za mnie o wiele więcej niż za nich... od samego Arcyksięcia Clarines. - moje słowa były tak pewne, że chyba nawet nie śmieli w nie wątpić. - Wypuście ich proszę...
-Nie rób tego...- kolejny raz powiedział tak cicho bym tylko ja słyszała. I tak udawałam, że nic takiego nie miało miejsca.
-Zaufaj, okey? - cofnęłam się o krok do tyłu tak, że przylegałam teraz plecami do jego torsu. Tym razem to ja szepnęłam tak by nikt się nie zorientował. Bardzo szybko oddzielili mnie od moich rycerzy, jednak nie mogę powiedzieć, że byli jacyś super delikatni co do tego. Jeden z tych wielkich kolesi, chwycił mnie za włosy jednocześnie ściągając z nich gumkę, która trzymała je w wysokim kucyku. Białe kosmyki sięgające trochę za moje ramiona spłynęły niczym delikatna pajęczyna, zasłaniając na chwilkę moje karmelowe oczy. Trzymał mnie jak pierwszą lepszą dziwkę z brzegu. W oczach Yoshito i Rhaegar'a widziałam teraz coś w rodzaju zaniepokojenia. Heh, chciałabym wierzyć w to, że to zmartwienie było spowodowane moją osobą, a nie tylko rozkazem mojego starszego brata.
-Na co się lampicie.. wynocha stąd, bo za 5 minut moi strażnicy się wami zajmą! - krzyknął machając ręką ponaglając ich. Nie wierzyłam w fakt, że tak po prostu pozwoli im wyjść. Po prostu dopadną ich poza murami, żebym tego nie widziała. Tam chyba powinni już sobie poradzić, a poza tym.. jak grzecznie poszli! Nie sądziłam, że tak łatwo mi pójdzie, ale też zdawałam sobie sprawę jaka kara mnie czeka, jak już mnie znajdą.
~~~Wieczorem~~~
Zamknęli mnie w jakiejś małej komórce.... nie można było tego porównać do więzienia. Były tam jakieś stare dywany i pełno innych, mniej przydatnych rzeczy. Pewnie jakiś składzik. Stwierdzili, że nie muszą mnie tez przywiązywać, bo jestem taką MAŁĄ, NIEPOZORNĄ DZIEWCZYNKĄ i też na pewno nic nie potrafię zrobić.
 Kiedy już się ściemniło przyszedł czas na działanie. Nie miałam pojęcia czy rycerze domyślili się, że najlepszym momentem na atak będzie zmierzch. Jeżeli nie no to będzie trochę (bardzo) w dupie. Wstałam delikatnie otrzepując swoje ciuszki z niewidzialnego kurzu. Otworzyłam drewniane, ciężkie drzwi, aczkolwiek nawet jakbym chciała to zrobić bezdźwięcznie to i tak nie było takiej możliwości. Wymknęłam się tak szybko jak było to możliwe i przy okazji zwinęłam jedną z pochodni, która miała teraz za zadanie oświetlać mi ciemne korytarze twierdzy. Z grobowej ciszy, w przeciągu 10 minut zrobił się straszny harmider, nawet nie wiedziałam z jakiego powodu. Może zorientowali się, że mnie nie ma? Oby nie, bo w tym przypadku jestem już na pewno martwa.
-Stój! Białowłosa ucieka! - usłyszałam donośny krzyk mężczyzny z drugiego końca korytarza. Skutecznie zagroził mi drogę ucieczki, a z tytułu tego, że zwinęli mi całą broń, nawet nie miałam się czym bronić. Szybko rozejrzałam się po pomieszczeniu (korytarzu), w którym jak zwykle nie było nic, czego mogłabym użyć do obrony. - Nie uciekaj. I tak nic ci to nie da dziewko! -krzyknął ponownie rzucając się na mnie ze swoimi brudnymi łapskami. Zareagowałam instynktownie i machnęłam tym, co w tym momencie miałam w rękach, czyli pochodnią. Żar oraz ogień spowodował chwilową ślepotę mojego przeciwnika, ale też (z tego byłam mniej zadowolona, bo przez to więcej się ich zleci) wydał z siebie przepotworny ryk. To był moment do ucieczki, więc i to uczyniłam. Już wchodziłam w zakręt kiedy ktoś bardzo mocno chwycił mnie za ramię i rzucił o ścianę, by następnie wbić srebrny miecz prosto w ścianę obok mojej główki. Nawet nie zdążyłam wydać z siebie żadnego dźwięku kiedy to działo się tak szybko. W dodatku mężczyzna złapał mnie za kołnierz czerwonej koszuli, by jeszcze bardziej przygwoździć mnie do płaskiej powierzchni. Dopiero po chwili kiedy zorientowałam się, że to Rhaegar, który był równie zdziwiony moim widokiem co ja jego...
Moje włosy teraz nie były związane więc częściowo zasłaniały mi widok. Musiałam lekko w nie dmuchnąć by odkryły moje lewe oko.
-Nie zabijaj... - uśmiechnęłam się lekko widząc jego mega zdziwioną minkę i chwilowy paraliż.

( Rhaegar?)

Od Yoshito - C.D Rhaegar'a

  Gdy tylko usłyszałem o tym, że mamy udać się na wyspę do opuszczonej kwatery Revanu, zaśmiałem się w duchu. Mimo że jestem oddanym rycerzem, mam prawo mieć własne zdanie na dany temat, prawda? I w tamtym momencie pomyślałem, że posłanie w tak daleką podróż księżniczki i tylko dwóch rycerzy to szczyt absurdu. Jednak, nie mogę podważać takich rozkazów i sprzeciw byłby czymś niestosownym. Do odważnych świat należy... Jednak nie byłem na tyle pewny siebie, by tak po prostu mówić do księżniczki po imieniu oraz w ogóle nie uśmiechało mi się nakładanie takich zasad. Znałem tylko jej imię i położenie w hierarchii, nic więcej. Wszystko to traktowałem jako zwyczajny obowiązek, ale kto wie... Może to się zmieni.
   po wyjściu ze statku i odwiedzeniu wyznaczonego miejsca...
Mnie tak samo jak drugiego rycerza, zaniepokoiła atmosfera panująca dookoła. Powiedziałbym, że to była negatywna aura. W duchu starałem się ogarnąć poczucie zbliżającego się niebezpieczeństwa.
 – Kto głupi zaszywa się w takie miejsca? – podniosłem brew do góry, pytając siebie samego.
 Jednak spotkałem się z odpowiedzią.
 – Nie wiesz? To opuszczony zamek. No właśnie... zamek, to może być kopalnia złota dla złodziei. Albo – zaczął Rhaegar – albo po prostu ktoś szuka wrażeń.
 – Zamiast gadać, moglibyśmy tam wejść? – zapytała księżniczka, przerywając oglądanie terenu.
 Doprawdy, podziwiam jej odwagę. Jednak, w takich miejscach i ona może zgasnąć. Gdy chciała otworzyć wrota, sprawnie złapałem ją za ramię i przyciągnąłem bliżej siebie. Nie wiem, czy to wyglądało dziwne, ale nie mogłem pozwolić na to, aby to ona weszła pierwsza. Przyznam, iż od razu jak na nią spojrzałem, na myśl przyszła mi pewna siebie, odważna dziewczyna żądna przygód. No oczywiście jedyna wada tego stwierdzenia to to, że wszystko chce robić sama.
 – Hm... Nie robiłbym tego na twoim miejscu – skomentował Rhaegar, rozbawiony moim gestem.
 Zdziwiony, pozostałem w miejscu, mierząc dziewczynę tajemniczym spojrzeniem. Może faktycznie to był błąd... Jeśli patrzeć teraz na jej niezadowoloną minę.
 – Poradziłabym sobie bez was... – zaczęła marudzić, gdy nagle zrobiłem krok w jej stronę.
 Powielanie kroków sprawiło, że dziewczyna się odsuwała i jej plecy szybko uderzyły o drewniane wrota. Rozprostowałem rękę, opierając ją obok twarzy dziewczyny i wbiłem w nią intensywne spojrzenie.
 – Słuchaj... – zmarszczyłem brwi, jednak to nie było oznaką zdenerwowania. Akurat wtedy czułem się dosyć swobodnie. – To nie ja postanowiłem, że zwiedzimy razem te ponure tereny, ale twój arcybrat, więc na niego narzekaj... A ja mam za zadanie słuchać jego poleceń, tak samo jak twoja osobista straż. Nie dałbym ci uciec nawet, gdybyś się wyrywała. To zaszkodziłoby nie tylko nam, rycerzom, ale i tobie – mimo sensu wypowiedzi, w moim głosie nie można było wyczuć groźby. Byłem opanowany, lecz po chwili czułem narastające zdenerwowanie; bowiem serce zaczęło mi mocniej bić.
 Dziewczyna zaniemówiła. Wybałuszyła oczy, jakby co najmniej zostały przed nią okryte największe tajemnice świata. Jeszcze przez chwilę trwała cisza, aż przerwałem ją cichym chichotem. Odsunąłem się od księżniczki, mrużąc oczy.
 – Czy możemy już wejść, jaśnie pani? – ostatnie dwa słowa aż nadto zaakcentowałem, lecz po chwili widząc jej zażenowanie, odwróciłem wzrok i popchnąłem drzwi. Wraz z Rhaegar'em weszliśmy pierwsi. Rona chyba już zrozumiała, dlaczego chcę, by trzymała się z tyłu.
 Dźwięk wyjmowanego z pokrowca ostrza rozbił się o cztery, wysokie ściany korytarza w postaci głośnego echa.
 – Dobądź miecza – powiedział z uśmieszkiem Rhaegar, kierując słowa do Rony, która tylko przewróciła oczami. Z moich obserwacji, nie do końca łączą ich dobre relacje, ale możliwe, że się mylę.
 Narastająca, głucha cisza... Moje instynkty zapewne tak samo jak Rhaegar'a, mówiły o zbliżającym się nieszczęściu. I nagle – znikąd, usłyszałem dźwięk napinanej cięciwy. Odruchowo stanąłem przed towarzyszami, obserwując całe pomieszczenie i starając się usłyszeć najmniejsze dźwięki.
 – Uważaj! – krzyknęła Rona, jednak na próżno. Zareagowałem, ale jednak strzała była o wiele szybsza. Mimo to, dzięki temu zamiast dostać w głowę, dostałem w ramię. I to ten pozytywny aspekt. Wszyscy schowaliśmy się za obiektem, za którym będziemy w miarę bezpieczni. Zacisnąłem zęby, pozbywając się części górnej zbroi.
 – I to było ostrzeżenie! – warknął z oddali jakiś mężczyzna, jednak nie było widać jego cienia. Tylko głos rozbijał się echem.
 Rozerwałem koszulkę, starając się jej skrawek przeistoczyć w pasek, który pozwoli mi zatamować krwawienie na ramieniu. Strzała wciąż tkwiła w mięśniu.
 – Pomóż, przytrzymaj – powiedziałem cicho, wtem szybko Rhaegar zrobił porządny ucisk.
 – Trzeba będzie ją wyjąć, nie? – zapytała Rona, klęcząc obok nas.
 – Nie ma czasu, krwawienie będzie intensywniejsze – syknąłem z bólu, po czym przewróciłem niebieskie spojrzenie na nóż, przypięty do pasa dziewczyny.
 – M-możesz skrócić tym nożem strzałę? – zapytałem, a w tle usłyszeliśmy sadystyczne śmiechy tajemniczych ludzi.

< Rona/Rhaegar? >

Od Fleur

Wybiegłam zza murów zamku. Moje nogi dobrowolnie skierowały się ku gęstemu, ciemnemu lasowi. Poprawiłam cięciwę od łuku, wbijającą mi się w pierś i uniosłam delikatnie głowę, by rozejrzeć się po przestrzeni. Niebo było pochmurną płytą szarości. To wyglądało tak, jakby słońce nigdy nie zaistniało. Dookoła hulał silny wiatr, poruszając łysymi konarami drzew. Usłyszałam donośny głos, przerywany jękiem gwałtownego powiewu. Dochodził z zamku. Wyszłam paręnaście metrów poza budowlę i już słyszę, że mam niezwłocznie wracać... Niestety, ojcu nie mogłam się zbytnio przeciwstawiać, więc obdarowawszy ostatnim spojrzeniem naturę, pobiegłam do zamku. Srogo zamknęłam po sobie wrota i ułożyłam łuk na drewnianym, kunsztownym stole, a do tego kołczan. Zimne płytki przeszyły mnie od stóp do głów, mimo solidnych, długich butów. Mój zdenerwowany wzrok unosił się ku ojcu przez większość drogi przez korytarz. Pomiędzy ścianami panował mrok, przerywany gdzieniegdzie rozbłyskającym światłem świec oraz dużymi, odsłoniętymi okiennicami, dzięki którym wpadał dzienny nastrój.
 – Ojcze? – zapytałam z niepokojem w głosie, stając niemal na baczność.
 – Potrzebuję cię.
 – Przypomniało ci się, że masz córkę? – uniosłam brew, obdarowując króla srogim spojrzeniem. Ten jednak umiejętnie zniszczył moją pewność siebie.
 – Chodzi o przewóz surowców i produktów z innych królestw – złączył ręce za plecami i mówił dokładnie tak swobodnie, jakbym nigdy nie zaczęła innego tematu.
 Nerwowo zaczerpnęłam powietrza, by je za chwilę ze spokojem wypuścić z płuc. Pokiwałam delikatnie głową i w ekspresowym tempie złapałam się balustrady, po czym wspięłam na górne piętro, skacząc co parę schodków. W korytarzu stał mój pokój. Drzwi były rodzajem łuku, zasłonięte jedwabną, długą zasłoną. Po wejściu skierowałam się ku komodzie; wyjęłam parę ubrań, ponieważ takie transakcje trochę trwają i na pewno będziemy musieli się na jakiś czas zatrzymać w którymś z królestw. Gdy tylko wróciłam do holu, dowiedziałam się od służącej, iż mam stawić się na placu za dziesięć minut.
 Zastałam tam mojego ojca.
 – Odprowadzę cię do punktu w lesie i tam będzie czekał... – nie dokończył, bo sprawnie przerwałam to gwałtownym rzuceniem walizki na ziemię.
 – Pojedziesz tam ze mną! W końcu to ty zajmujesz się przewozami, a nie ja – głośno zaakcentowałam ostatnie słowo i skrzyżowałam ręce na wysokości klatki piersiowej.
 – Mam dzisiaj ważniejsze rzeczy na głowie, a ty musisz dorosnąć do paru spraw. I to jedna z nich, dasz radę – powiedział, ruszając z miejsca. Automatycznie ruszyłam za królem i tak weszliśmy wgłąb lasu.
 – Mam głęboko w nosie takie sprawy – warknęłam.
 – Nie takim tonem, Fleur – przeniósł na mnie irytujące spojrzenie. – Zrobisz to, co ci każę.
 – A ja nie obiecuje, że postaram się zrobić to dobrze. – tym zakończyłam dyskusję. Nie ukrywam, że chciałam zrobić mu na złość.
 Słyszeliśmy jeszcze parę razy wycie wilków, zanim doszliśmy do wyznaczonego punktu, gdzie czekały powozy konne. Było ich może ze cztery. Spojrzałam krzywo na skrępowane konie, po czym przerzuciłam spojrzenie na ludzi stojących przy nich. Mimowolnie zmarszczyłam brwi, wyrażając tym moje niezadowolenie.
 – I co, tak bez żadnego doradcy? Czego ty się spodziewasz, że od razu wszystko ogarnę? – zapytałam.
 – Owszem, myślę tak. Zgłosisz się do rady królewskiej w Clarines, pomoże ci wynajęty przeze mnie rycerz. Jeśli sobie poradzisz, będę z ciebie dumny – oznajmił z nadzieją w głosie.
 – A co z Anne? Jest starsza ode mnie... – spuściłam wzrok.
 – Anne jest dojrzała, ale wymagam od niej czego innego – wzruszył ramionami, pospieszając mnie, bym weszła do powozu. W ostatniej chwili, gdy mężczyzna chciał zamknąć drzwiczki, zatrzymałam je nogą.
 – Nie jedziesz? – zapytałam, podnosząc jedną brew do góry.
 – Nie, mówiłem już. Liczę na ciebie – zasalutował i ostatecznie nie miałam nic więcej do powiedzenia.
 Oparłam się o framugę okna i przez zasłonę obserwowałam gęsty, ciemny las otaczający powozy. Robiłam się senna. Nie miałam pojęcia, kiedy dojedziemy na miejsce. Już pogrążałam się we śnie, gdy nagle uderzyłam o siedzenia spoczywające na przeciwko mnie. Natychmiastowo się ożywiłam, a odruchowo moja ręka skierowała się do walizki, którą zdążyłam zabrać wtedy z ziemi. Otworzywszy ją, sięgnęłam po łuk i kołczan. Zarzuciłam go na plecy i wyszłam z powozu. Dookoła warczało mnóstwo wilków, ale ilości nie dało się dokładnie określić. Osiem z nich zaatakowało pierwszy powóz. Mimo że nie chciałam skrzywdzić żadnego z nich, musiałam ich przynajmniej przegonić, by nie posypały się ofiary w ludziach.
 Część nieba pogrążyła się w ciemności. Pozostałości po słońcu chowały się powoli za wysokimi drzewami, niemal oślepiając mnie swoimi promieniami. Słyszałam pierwsze krzyki i jęki w powozie zaatakowanym przez wilki. Postawiłam krok do przodu. Panował chaos, dlatego ledwo zauważyłam, jak ktoś mnie zatrzymuje. To musiał być zapewne wynajęty przez mojego ojca rycerz. Wyglądało na to, że i on próbował zainterweniować.
 – Zostań w powozie – rozkazał tajemniczy, nieznany mi białowłosy mężczyzna.
 Pierwsze, co rzucało się w oczy to to, że był bardzo wysoki; na tyle, że musiałam spojrzeć w górę, by w ogóle móc dostrzec jego twarz.
 – A-ale ja muszę im pomóc! – głos mi się załamał i z każdą straconą chwilą czułam większe wyrzuty sumienia z powodu tego, że stoję i nic nie robię.
 – Twój ojciec nas wynajął do obrony, więc zostań w powozie i nam nie utrudniaj... – powiedział, odwracając się w kierunku swoich sojuszników, którzy konfrontowali się ze zwierzętami.
 – Nie mogę bezczynnie siedzieć, gdy wilki atakują moich służących! – te ostatnie słowo z trudem przeszło mi przez gardło. – Po prostu... Pozwól mi pomóc! – spojrzałam spod grzywki skąpanej w kroplach deszczu.
 Mężczyzna ze względu na to, że nie mógł długo rozmawiać, syknął pod nosem i ruszył na pomoc innym żołnierzom, a ja wyciągnąwszy łuk – zestrzeliłam wilka, biegnącego na mnie z kłami. Założyłam kaptur, by deszcz nie przeszkadzał mi w celowaniu i starałam się wspomóc obrońców. Raczej sobie radzili, ale lepiej dmuchać na zimno.
 Walka i zwroty akcji trwały parę godzin, aż udało się zapanować nad sytuacją. Ocalałe, zdziczałe zwierzęta uciekły z podkulonym ogonami wgłąb lasu, a ja oparłam się o jeden z powozów, wypuszczając nerwowo powietrze z płuc. Sprawdziłam stan kołczanu: pięć strzał. Ładnie. Nagle dostrzegłam, jak wynoszą ciała pokryte białym materiałem, który przesiąkał szkarłatem. Podbiegłam do białowłosego mężczyzny, trzymającego prawdopodobnie kobietę na rękach... martwą. Gdy ten mnie zauważył, zatrzymał się.
 – O nie... – powiedziałam łamiącym głosem i spojrzałam na mężczyznę ze smutkiem. Zsunęłam z twarzy postaci biały skrawek materiału. To była za życia naprawdę dobra kobieta...
 – Przykro mi – powiedział.
 Poznałam imię tajemniczego jegomościa, gdy pewien rycerz zawołał w jego stronę „Dante”.
 – Staraliście się, jak mogliście – oznajmiłam, próbując zachować odwagę w głosie, lecz tym razem ledwo powstrzymywałam łzy z powodu odniesionych strat. Nie wiedziałam już czy wracać do domu, czy kontynuować podróż do Clarines... Bycie silniejszą, bardziej odpowiedzialną... Wypełnienie powierzonego zadania... wszystko to zniknęło w spowijającej moje wyczerpane ciało i umysł mgle beznadziei i rozpaczy.

< Dante? >

Od Mai - C.D Sashy

W momencie gdy pijak rozpoznał tożsamość nieznajomego zmienił się momentalnie. Złagodniał i stał się niezwykle pokorny. Zabawne, bo przed chwilą był spity niemal w trupa obywatel zmienił się w miłego, odpowiedzialnego człowieka. Obrzydzało mnie to. Wiedziałam, że ten szacunek jest pozorny. Gdy pijak sobie odszedł owy książę zaciągną mnie do jakiegoś ciemnego konta. Jego pytanie wydało mi się trochę wścibskie.
- A co książę robi o tej godzinie? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.Zastanawiało mnie co może robić książę na mieście bez otoczenia szlachty, w płaszczu ukrywając swoje oblicze. No może nie do końca w końcu popisał się przed chwilą swoim statusem. Najwidoczniej mój rozmówca nie był zachwycony moją odpowiedzią.
- Załóżmy, że spaceruję, a ty mnie nie widziałaś - odparł poważnie. Ta, że niby mam przytaknąć głową i pójść sobie? Jasne.
- Co się zobaczyło już się nie odzobaczy
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie - zmienił temat. “Jeden-zero dla mnie”-pomyślałam. - A więc?
- Dopiero przyjechałam tutaj - powiedziałam zgodnie z prawdą. Nic mi to nie robiło. Zresztą nie są to informacje, które mogą się na cokolwiek komukolwiek przydać. Przyjrzałam się mojemu rozmówcy. Był zdecydowanie ode mnie wyższy. W sumie mało kto był ode mnie niższy. Spod kaptura wystawały platynowe kosmyki włosów. Podobno to jedna z cech rodziny królewskiej tego królestwa. Jego oczy miały kolor nieba. Po jego cerze widać było, że praca fizyczna była mu obca. I nie tylko po tym. Usłyszałam ciche mruczenie oraz poczułam ocieranie się kociego boku o moją nogę. Ukucnęłam i przeniosłam moją uwagę na Ruki. Uroczy zwierzak. Podrapałam go po łebku. Chwilowo nie zwracałam uwagi na księcia.

<Sasha?>

Rycerz

Pełne Zdjęcie: X
AUTOR ZDJĘCIA: Nieznany
LOGIN: xxtavve
ADRES E-MAIL: xxtavvee@gmail.com
DODATKOWE ZDJĘCIA: X
♦♦♦
IMIĘ & NAZWISKO: Dante Levine
STANOWISKO: Rycerz
TYTUŁ: Sir
PSEUDONIM: Z powodu jego białych włosów, wszyscy mówią do niego: Bounty. (Jak do takiego batonika xD). Czasami też Dan, ale nie przepada za tym zdrobnieniem.
WIEK: 22 lata (staruch, tak wiem, ale to nie oznacza, ze jeszcze nie jest przydatny xD)
PŁEĆ: Mężczyzna
ORIENTACJA: Heteroseksualizm
W ZWIĄZKU Z: Na razie jest wolny. Może chętna się znajdzie?
SYMPATIA: Jako, ze jest kobieciarzem, to nie potrafi skupić swojego wzroku na jednej.
KREWNI: 
  • OJCIEC ~ Leon Levine - Po Ojcu zostało mu tylko co wygląd i to samo nazwisko. Nawet dobrze go nie pamięta, nigdy w późniejszym czasie nie widział go na oczy, tylko raz, kilka miesięcy po urodzeniu. Dlatego ciężko jest nazwać jakiekolwiek relacje dzielące ich relacje.
  • MATKA ~ Ruoko Yukuri - Wychowywał się z nią, jednak nie łączyły ich bliższe relacje. Dante wcale nie jest jakimś zamkniętym w sobie gnojkiem, jednak jego rodzice nie potrafili do niego trafić.
♦♦♦
CHARAKTER: Dante to mężczyzna, który zna swoje miejsce na świecie i nie wymaga niczego ponad to. Po jego wyglądzie można by było rzec, że jest okropnym opryszkiem, który co chwila wdaje się w jakieś bójki.nic bardziej mylnego! Jest bardzo spokojny, raczej nie lubi wdawać się w niepotrzebne bójki, chyba, ze stwierdzi, ze przeciwnik jest godzien walki z nim. Twierdzi, że walki i bezpodstawne wymierzanie na kogoś ciosu nie jest godne takiego rycerza jak on. Odwagi mu nie brak, ale to chyba tak jak każdemu. Co więc w tym jest innego? Ano to, że czasami jest zbyt odważny i pcha swojego pięknego noska tam gdzie nie trzeba. Bywa wścibski, jego ciekawość nie zna granic. Często jest przez to zganiany przez szlachtę, ale co tam! On nie boi się byle jakiego szlachcica, aczkolwiek ma duży dystans do nich. Szanuje tylko tych, którzy nie okażą się skończonymi dupkami. Zazwyczaj nic nie umyka jego uwadze, jest bystry i spostrzegawczy. Często w trudnych sytuacjach wykazuje się nie małą wiedzą, chociaż jego wadą w tym momencie może być wielka dociekliwość. Jest w stanie wyciągnąć wszystkie potrzebne informacje, umiejętnie obchodząc temat do około. Nigdy nie szkoda mu czasu, nigdy się nie śpieszy, gdyż twierdzi, ze na wszystko przyjdzie pora. Nie brak mu również głupiego poczucia humoru, a kiedy już go coś rozbawi to nie zamierza tego ukrywać. Co prawda czasami nie wypada, zwłaszcza przed rodziną Królewską, ale on.... yhh niestety nie potrafi tego powstrzymać. Szarmancki. Ah tak... przez to wszystkie kobiety wręcz rzucałyby mu się do stup. Szanuje kobiety jak nic innego na tym świecie. Uważa je za te, które trzeba za wszelką cenę chronić, gdyż są jak delikatne płatki kwiatów. Wystarczy moment by je zniszczyć.
APARYCJA: Jak widać, lub też nie... Mężczyzna. Tak serio mówię i jestem pewna , ze nie jest to żadna inna płeć. Należy do jednych z takich "większych" i tutaj chodzi mi oczywiście o kilka cech. Co do wzrostu.. jest wielki :')... mierzy aż 191 centymetrów. Nie wiem skąd się taki wzrost u niego wziął, bo jego ojciec był najmniejszy z całego swojego rodzeństwa, a matka miała ledwo 160 centymetrów wzrostu. Białe, okalające jego twarz włosy są niczym odskocznia od lekko opalonej karnacji. Oczy koloru brązowe, ale takiego hmm... lekko wyblakniętego? Tak to bardzo dobre określenie. Oprócz tego nic za bardzo nie rzuca się w oczy, oprócz licznych blizn na ciele i na twarzy. One dodają mu uroku osobistego, więc nie narzekajcie. Dobrze zbudowany... hmm.. nawet lepiej niż przeciętny rycerz. Dużo ruchu i ćwiczenia robią swoje ^^.
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: Gévaudan
POCHODZENIE: Revan
HOBBY: Jako takiego hobby nie ma jednak lubi adrenalinę i chwile niepewności, dlatego często wyrusza na jakieś samotne wyprawy. Oczywiście jeżeli nie jest przywiązany do jakiegoś szlachcica, bo ostatnio często dostaje takie oto zlecenia.
♦♦♦
DODATKOWE INFORMACJE:
~Jego oczy z jakiegoś niewyjaśnionego powodu są bardzo wrażliwe na światło.

Od Rhaegar'a - C.D Rony

Ech no co za dziewucha, stałem tak jeszcze z minutę kręcąc głową zmęczony już tym wszystkim. Ech przecież nie mówiłem tego na poważnie, jej siostra bawiła się mną, więc i ja chciałem pobawić się nią. Naprawdę kobiety w tym wieku są bardzo problematyczne, zresztą nie tylko w tym. Wziąłem swojego konia który był już niecierpliwy na myśl o długiej podróży, tak dawno nie pobyliśmy sam na sam. Uśmiechnąłem się głaskając go po szyi, jednak właśnie wtedy sobie przypomniałem, że zaraz odjeżdżają. Wsiadłem na niego, zgarnąłem szybko prowiant od jakiegoś służącego i podjechałem pod bramę gdzie czekała Księżniczka Rona razem z Sir Yoshitem. Rycerz był bardzo poważny, chociaż myślę, że dałoby się z nim normalnie porozmawiać. Ja też kiedyś byłem tak mocno przywiązany do praw rycerskich i starałem się utrzymywać wszystkie swoje cnoty w jak najlepszym świecie. Jednak po co? Nic mi to nie dało a nawet wiele na tym straciłem, zresztą mniejsza. Na mój widok Rona znowu zrobiła naburmuszoną minę, chyba do końca naszej podróży się nie dogadamy. Skinąłem głową na rycerza w geście ponownego powitania, z Roną nie było sensu nawet tego robić, jednak również skłoniłem głowę, bez wzajemności.
- A już myślałam, że nie przyjdziesz… Sir Rhaegarze – powiedziała kiedy już ruszyliśmy.
- Nie widzę powodu, dla którego miałbym z Tobą nie pojechać. Królestwo Revan… dawno tam nie byłem, najlepszą drogą będzie królewski traktat, aż do najbliższego portu. Jednak ostatnio traktat jest mało przejezdny… - spojrzałem na rycerza.
Ten tylko spojrzał na swój miecz, rozumiem. Ja również będę cały czas w gotowości. Kiedy tak jechaliśmy, zastanawiałem się o co mogło dokładnie chodzić, to aż dziwne, że książę puścił swoją siostrę na wyprawę z jedynie dwoma rycerzami. Przecież to członkini rodziny królewskiej, jak nikt przed zmierzchem nam się nie rzuci do gardeł, będzie to cud. Przez całe popołudnie i wieczór jechaliśmy w ciszy, jedynie dwa razy zatrzymując się na krótki postój. Nie było na to czasu, do portu zostało może z pół godziny a jeszcze się tak bardzo nie ściemniło.
~
- Jak to nie ma żadnego statku który by tam popłynął!? – zacząłem się awanturować – Widzę tutaj raz, dwa, trzy… sześć okrętów! Wszystkie zacumowane, co? Za mało płacę? Cholera jasna… 10 srebrników.
- 12… - mężczyzna z jednym zębem wystawił dłoń która chytrze czekała na monety.
- 11 i ani jednego miedziaka więcej – warknąłem.
- Zgoda – starzec obdarował nas tym swoim bezzębnym uśmiechem
Tak jak myślałem, dostaliśmy najmniejszy statek… chociaż i tak wystarczył, żeby przetransportować trójkę ludzi z ich wierzchowcami, nie chcieliśmy się zbytnio rzucać w oczy. Wprowadziliśmy nasze konie na pokład, wszystkie weszły spokojnie, jedynie Kolczuga jak zwykle zaczął świrować na widok wody. Musiałem go uspokajać zanim dokończyliśmy wchodzenie na pokład. Kiedy już się całkowicie uspokoił, minęło może z 10 minut. Straciliśmy za dużo czasu, jeśli chcemy dopłynąć tam przed południem, to każda minuta się liczy. Odbiliśmy parę minut później, morze delikatnie kołysało statkiem natychmiast sprawiając, że zachciało mi się spać. Pożegnałem się z towarzyszami i zszedłem pod pokład, żeby udać się na spoczynek.
~
Mury zamku przerażały mojego konia. Czarne i niespokojne, wszystko było tutaj takie ciche… Yoshito również wydawał się lekko zaniepokojony panującą tutaj atmosferą. Stanęliśmy pod murami ogromnego zamczyska, czekając na otworzenie się bramy. Zrobili to pospiesznie i kiedy tylko przeszliśmy przez bramę, ta od razu zamknęła się za nami. Nie podobało mi się to, dotknąłem odruchowo miecza schowanego za moim pasem, byłem gotów wyjąć go w każdej chwili.

(Rona albo Yoshino?)

Od Keiry - C.D Sashy

- To ja może się przedstawię- rozprostowała się, kłaniając się po chwili lekko, okazując tym samym szacunek do nich- Jestem Keira Seijitsuna, córa Theron'a i  Egwynn, byłych władców Mantai. Wybaczcie moje niegodne zachowanie, jednak potrzebowała chwili relaksu wraz z Azą- wskazała delikatnie całą dłonią na wielkiego białego tygrysa z ogromnymi kłami w zbroi koloru fioletu- a długa droga w karocy, wśród straży nie jest dla niej zbyt wygodna- ogromny kot położył się przy nieznanym jej białowłosym chłopaku. Zamruczała cicho machając lekko ogonem.
- Dlaczego mielibyśmy ci uwierzyć?
- Niedługo przyjedzie reszta delegacji, macie prawo mi nie wierzyć- skinęła nieznacznie.- Chcieliby porozmawiać z królową Reiną Izana- wytłumaczyła wprost. Sama nie wiedziała, jaki jest konkretny powód wizyty, mimo, że został wyznaczony przez jej poddanych nie został jej podany. Może i jej się to nie podobało, jednak była tylko kobietą, nie miała praktycznie prawa głosu na ten temat i musiała się przystosować. Już zdążyła się do tego przyzwyczaić.

* * *
Za drzwiami trwała rozmowa z królową, w tym czasie jedna z służek zajęła się Keirą. Zaprowadziła ją do komnaty i tam zostawiła samą. Kobieta ubrała długą suknię koloru czerwieni i wyszła na balkon. Widok z okna był niesamowity, nawet bardziej niż pagórkowaty teren Mantai, gdzie pasły się owce, obok drobnej rzeki. Przymknęła oczy wsłuchując się w piękny śpiew ptaków. Zawsze podziwiała Clarines, było nie tylko piękne, miało również bogatą i długą historię, której mogła słuchać godzinami. Mantai było o wiele młodsze, o wiele bardziej dzikie.Uchyliła lekko powieki delektując się chłodniejszym wiatrem. Wiedziała, że nie powinna, ale chciała się stąd ruszyć. Zwiedzić zamek. Weszła do pokoju z zamiarem wyjścia na ogromny korytarz. Tak też zrobiła, Szła przed siebie powoli nie omijając żadnego szczegółu. Zwłaszcza wielkich drzwi, które jak sądziła prowadziły do sali balowej. Stała przy nich dłuższą chwilę, przyglądając się złotym grawerowaniom. W końcu coś skusiło ją by zajrzeć do środka. Lekko uchyliła drzwi i weszła do środka. Z boku były kręcone schody, prowadziły na balkon, na którym stały instrumenty. Jej nogi same ją tam zaniosły. Od razu jej uwagę przykuł czarny fortepian. Przysiadła przy nim poprawiając suknię. Wydała najpierw kilka pojedynczych dźwięków.
Nie zwróciła uwagi na głośny dźwięk jaki wydawał instrument. Zaczęła grać. Tak jak gdyby nigdy nic. Nie zauważyła, że ktoś stoi obok, dopiero po dłuższej chwili dostrzegła go kątem oka. Wstała gwałtownie, przerywając, 
- Przepraszam- odchrząknęła, stając jak na baczność.- Nie powinnam tu wchodzić- spoważniała w jednej chwili, czując swój własny błąd. 

( Sasha? )

Od Rony - C.D Rhaegar'a

Jaki zaszczyt mnie dostąpił, nosz kurcze! Ten koleś powinien jeszcze przynajmniej z trzy razy dostać między nogi. Przynajmniej nauczył by się kultury i tego, że nie wbija się do pokoju księżniczki z samego rana bez żadnej wcześniejszej zapowiedzi, bo tak właśnie robił przez ostatnie dwa miesiące. Odrzuciłam drewniany miecz na bok i usiadłam sobie spokojnie obok. Odetchnęłam z ulgą, że w końcu robię jakieś większe postępy.
-Jaka biedna, zmęczona Rona. - zachichotał składając rączki na piersi i uśmiechając się zadziornie. Następnym razem to jemu głowa odleci. - I tak masz strasznie małą kondycję, musimy to poprawić. Ja będę jeździł konno, a ty będziesz biegać za...
-Cóż za niezwykłe spoufalanie się z księżniczką. - zanim dokończył swoje zdanie, usłyszałam inny subtelny, kobiecy głos. Czarnowłosa piękność, w kremowej sukience stała tuż za Rhaegar'em. Hihi, ale się musiał chłopak speszyć. Nie wypada tak mówić do mnie po imieniu w obecności mojego rodzeństwa, prawda? Brawo dla niego. I tak szybko się ogarnął i ukłonił. Nawet przeprosił, tylko nie wiem czy mnie czy ją. - Bez obaw. - pomachała rączką - Wcale ci się nie dziwię, że nie traktujesz jej jak kobiety godnej takiego statusu. - uśmiechnęła się złośliwie. - Chociaż ze mną... - zaczęła ponownie powolutku podchodząc do rycerza i bladą dłonią dotykając jego torsu -...mógłbyś się nieco bliżej poznać ze mną niż z nią.
Dlaczego on tak patrzył na nią jak w obrazek. Denerwowało mnie to, że wszyscy traktowali ją jakby była jakimś kamieniem szlachetnym, a ja to całkiem co innego. Byłam przecież taka jak ona tylko nie paradowałam w sukienkach, bo po prostu ich nie lubiłam. Oglądałam ten cały teatrzyk z boku w ogóle go nie komentując. Widziałam, że robi mi na złość, chociaż ona zawsze taka nie jest. Czasami jej odwala.
-Chętnie... ale nie teraz, może jak się ściemni. - odpowiedział szczerze rozbawiony rycerz. Co to miało być w ogóle? Dlaczego on zachowuje się jak pies na baby w obecności tak jakby swojej Pani. Luka po tych słowach zachichotała i nic już więcej nie mówiąc: wróciła do zamku. Spojrzałam na swojego rycerza tak, jakbym co najmniej chciała go zabić.
-Oho... jaka zdenerwowana. Co się tak pączusiu dene.. - zauważając to tylko jeszcze bardziej zaczął się śmiać. Podszedł i już miał zamiar zmierzwić moje włosy kiedy to wstałam na równe nogi i odepchnęłam jego rękę. Nic nawet nie powiedziałam, bo stwierdziłam, że szkoda na to czasu. Jednak myliłam się co do tego mężczyzny. Jest dokładnie taki sam jak reszta. Zamknęłam na moment oczy po czym wyminęłam go i wróciłam do zamku. Luka napomknęła mi też coś, że Ranmaru chce mnie widzieć w swoim biurze.
-Chciałeś mnie widzieć?- weszłam do jednej z większych komnat, gdzie pełno było półek z dokumentami i innymi ważnymi księgami
-Mhm. Jest sprawa w Revanie, ale Sasha jednoznacznie stwierdził, że ten problem nie jest na tyle poważny, żeby książę się nim zajmował, dlatego..
-Dlatego ja mogę tam jechać!? - nie dałam mu już dokończyć, bo pierwszy raz pozwolił mi gdzieś jechać samej, bez Sashy i bez niego.
-Daj mi skończyć. Popłyniecie na wyspę do starej opuszczonej kwatery Revanu. Ktoś podobno sie tam kręci.
-My?- zapytałam zniesmaczona tym, że już chciał kogoś ze mną wysłać.
-Ty i dwoje twoich rycerzy. - przeglądając jakieś papiery oparł się plecami o drewniany,ładnie wykończone biurko. Rhaegar stał przy drzwiach dokładnie tak samo jak i inny rycerz, którego zaszczyt miałam widzieć po raz pierwszy. Obejrzałam się za siebie dokładnie się im przyglądając.
-Myślę, że Sir Rhaegar o wiele bardziej przydałby się mojej siostrze. Poradzę sobie sama.
-Bez dyskusji, w dodatku ty również potrzebujesz dwóch rycerzy, jeden może sam nie dać rady, a ty nie jesteś jeszcze tak wykwalifikowana we władaniu mieczem. - mówiąc to nawet na mnie nie spojrzał, ale miałam wrażenie, że jest śmiertelnie poważny. No dobrze, niech więc tak będzie. Przytaknęłam mu tylko wychodząc z biura i przy okazji zabierając ze sobą tych dwóch.
-A więc jak brzmi twoje imię, Sir? - zapytałam powoli kierując się na zewnątrz.
-Yoshito Lucifer, Księżniczko. - odpowiadał tak szablonowo, że moje uszy aż więdły.
-Ustalmy już sobie na samym wstępie. Nie musisz traktować mnie oficjalnie. Mogę być twoją "koleżanką" z drużyny. Jestem Rona, ale to jest już ci chyba wiadome. To jest Rhaegar, liczę, że się dogadacie, chociaż wątpię, że dojdziesz do porozumienia z tym... - nie dokończyłam, bo z moich ust mogłyby wyjść jakieś niecenzuralne słowa. Od razu wychodząc na zewnątrz poleciłam, żeby przygotowali nam konie, prowiant i inne potrzebne rzeczy. Weszliśmy do stajni, by każde z nas doglądało tego jak przygotowuje się konia. Weszłam do boksu, w którym znajdował się jeden z trzech białych koni. Poklepałam go po szyi i już miałam zamiar wyjść kiedy to drzwi do boksu zatarasował mi oparty o drewniane ramy, rycerz.
-Każdego traktujesz jak przedmiot i wręczasz go komuś innemu, jak już ci nie jest potrzebny? - mruknął. Patrzył na mnie teraz tak jakoś inaczej. Być może zabolały go moje wcześniejsze słowa, jednak mi też nie było wesoło kiedy to stwierdził, że moja siostra jest o wiele bardziej kobieca. Lepsza partia na niego, to może być jej rycerzem.
-Skoro tak uważasz, to co ty tutaj jeszcze robisz. - westchnęłam cicho próbując przecisnąć się bokiem, jednak na próżno.
-Rona... - chciał mnie zatrzymać obejmując mnie tak ręką bym tylko nie mogła przejść dalej, jednak ja skutecznie napierałam dalej.
-Przecież chciałeś być wolny. Nie martw się dopilnuje tego by nie wciągnięto konsekwencji jeśli o to chodzi.
-Posłuchasz ty mnie?
-Nie. Gdybyś był rycerzem, który kieruje się dumą to nigdy nie zachowałbyś się tak na oczach swojej Pani. Wiesz... nawet jeśli tego nie widać to nadal jestem kobietą i ja również.. mam swoją godność. - po tych słowach zabrał rękę i pozwolił mi przejść - Za 10 minut wyruszamy, jeśli nie chcesz z nami jechać, nie musisz. - nawet nie obracając się rzuciłam jeszcze tylko kilka słów i ruszyłam w stronę wyjścia.

( Rhaegar? )

Od Rhaegar'a - C.D Rony

Pozbierałem się z ogromnym trudem, ta mała cholera… I ona niby śmie nazywać się księżniczką? Wielka dama… wypłosz a nie dama! Wstałem solidnie klnąc pod nosem, na tyle cicho, żeby jej uszy przypadkiem nie zgniły. Otrzepałem swoje kolana z trawy i pewnie podszedłem do Kolczugi, wałach parsknął kiedy gwałtownie na niego wsiadłem. Rona zdążyła już usiąść w siodle swojego konia i wygodnie się rozsiąść, żeby przypadkiem tylko nie spadła. Rozejrzałem się w około, czy aby na pewno nikogo nie ma, ponieważ było pusto ruszyliśmy z powrotem w stronę zamku. Kiedy przejeżdżaliśmy przez południową bramę miasta, słońce zaczynało już powoli zachodzić. W samą porę wróciliśmy, gdybym włóczył się z księżniczką po zmroku, mogłoby się to dla mnie źle skończyć. Kiedy tak tylko przejeżdżaliśmy przez stolicę, ludzie dziwnie się na mnie patrzyli. Rycerz i jakaś kobieta z potarganymi włosami, musieli nie rozpoznać w niej swoją ukochaną księżniczkę. Trudno się dziwić, wyglądała jak mały, szalony dzikus.
Gdy tylko wjechaliśmy na dziedziniec zamku, chłopcy stajenni już na nas czekali, odebrali od nas zmęczone konie a ma sami mogliśmy znowu rozprostować nogi. Nie było nam dane jednak odetchnąć, ponieważ z pałacu zaraz wybiegła jakaś służąca… albo najpewniej niańka księżniczki.
- Księżniczko Rono! – jej ton wskazywał na to, że była zdenerwowana – Czy księżniczka nie zapomniała o swoich dzisiejszych obowiązkach? Jak ty wyglądasz…
Kiedy Rona dostawała burę, starałem się być poważny chociaż w głębi miałem ochotę wybuchnąć śmiechem. Kobieta zaciągnęła ją do zamku już po drodze krzycząc, że mają jej przygotować kąpiel. Ja sam udałem się za nimi, czekając aż ktoś pokaże mi moją tymczasową kwaterę. No gdzieś się przecież podziać muszę, a skoro mam ją uczyć, to muszę być wystarczająco blisko niej. Na wskazanie mi drogi nie musiałem długo czekać, zaraz jakaś drobna, śliczna służąca wskazała mi drogę. Przeprosiła mnie za to, że nie skończyła przygotowywać mojego pokoju więc jeszcze przez chwilę się w nim panoszyła. Szczerze to nie przeszkadzała mi jej obecność, mogłaby nawet zostań na noc… albo i dwie. Przez cały ten czas kiedy kończyła sprzątać, przyglądałem jej się z tym moim typowym uśmieszkiem. Kiedy miała już wyjść, ująłem jej dłoń i delikatnie ucałowałem wierzch uśmiechając się przy tym. Młoda dziewczyna zarumieniła się aż po koniuszku uszu nieco zawiedziona, kiedy kazałem jej już zmykać. Powoli… powolutku…
Kiedy tak sobie snułem marzenia na temat ciała dziewczyny, zbroja zaczęła mnie już powoli uwierać. No tak, trzeba ten złom wreszcie zdjąć z siebie. Kiedy zacząłem ją zdejmować, przeklinałem ten cholerny los, że nie posiadam giermka… w sumie Rona nazwała siebie moim giermkiem, mógłbym ją zawołać, żeby pomogła mi się rozebrać. Nieeee cóż za głupi i beznadziejny pomysł, nie musi wcale oglądać mojego ciała w pełnej okazałości. Uśmiechnąłem się na samą myśl zdejmując napierśnik. Kiedy zostałem już w prostym, lnianym odzieniu położyłem się do łóżka. Bez tego całego balastu czułem się wspaniale, jak nagi. Owinąłem się puchatą kołdrą zazdroszcząc im takich luksusów przez chwilę, nawet materac w łożu nie był wypchany słomą… idealnie.

~

Wstałem zanim słońce zdążyło jeszcze wzejść tak więc było ciemno, praktycznie środek nocy. A gdyby tak Ronie zrobić pobudkę? Kolejny rozdział naszego treningu? Ześlizgnąłem się z łóżka, nadal paradując w koszulce która opinała moje mięśnie, było pod nią idealnie widać każdy zakamarek mojego torsu, ze spodenkami było podobnie. Cicho jak mysz wykradłem się z pokoju, dwa dalej był pokój księżniczki [byłem blisko na wypadek gdyby coś się miało stać] tak więc nie miałem problemu z trafieniem do niego. Bez pukania tam również się zakradłem, zresztą pukanie nie miało sensu, ona i tak spała, jak cały pałac. Otworzyłem drzwi i delikatnie zamknąłem je za sobą. Podszedłem najciszej jak potrafiłem do jej łóżka, stałem tak chwilę patrząc jak śpi. Uśmiechnąłem się i dosyć mocno ją szturchnąłem, kiedy ujrzała mnie w ciemności, otworzyła już usta, żeby krzyknąć ale zasłoniłem jej je.
- Rona do cholery jasnej, bądź że cicho! To tylko ja… Wstawaj bo przegapisz trening – powiedziałem odsuwając się już od niej – Ubierz się w coś co nie będzie krępowało twoich ruchów, za pół godziny widzę Cię na dziedzińcu. Spóźnij się, to dostaniesz w rzyć kijem…
Po tych słowach udałem się już prosto na dziedziniec, siadając obok stajni gdzie konie jeszcze spały. Księżniczka przyszła całe dziesięć minut przed czasem, co mnie niezwykle ucieszyło.
- No.. – stanęła naprzeciwko mnie – To jaką to lekcje dzisiaj wymyśliłeś?
- Idź łapać koty, wszystkie w zamku… nawet te najdziksze, masz czas do zachodu słońca – uśmiechnąłem się ponieważ wiedziałem, że do wieczora dziewczyna będzie miała naprawdę sporo zadrapań od spłoszonych kotów.

< Ponad dwa miesiące później >

Dziewczyna z wrzaskiem uderzyła drewnianym mieczem w manekin ćwiczebny. Słoma posypała się z jego ‘’pleców’’ a drewniane patyki tworzące zbroję, zagruchotały. Pokręciłem głową, ciągle ta postawa.
- Rona – stanąłem za nią – nie wypinaj tego tyłka tak do tyłu – złapałem ją za biodra i posunąłem nimi delikatnie do przodu – tak lepiej. W dodatku nie machaj nim na oślep, skup się na swoim celu.
- Dobrze – wysapała.
Uśmiechnąłem się i odszedłem do tyłu nadal obserwując jak wyżywa się na biednym manekinie.
- Jak jej idzie? – usłyszałem czyjś głos za sobą.
Odwróciłem się zdziwiony i kiedy zobaczyłem za sobą księcia, przyklęknąłem na jedno kolano spuszczają głowę.
- Panie – powiedziałem i po chwili wstałem – Robi postępy, ale nadal nie jest tak silna jak powinna. Dlatego sądzę, że nie jesteśmy nawet jeszcze w połowie drogi do wyciągnięcia jej możliwości.
- Ale nie jest źle, prawda? Proszę Cię, żebyś informował mnie o jej postępach na bieżąco.
Przytaknąłem a wtedy książę odszedł gdzieś ze służbą. Wróciłem do przyglądania się poczynań dziewczyny. W pewnym momencie uderzyła w drewnianą szyję manekina z taką siłą, że głowa odleciała na jakieś dwa metry do góry i upadając roztrzaskała się na kawałki. Dziewczyna upuściła miecz cała dysząc.
- Rona! – zawołałem ją – Myślę… że od jutra będziesz mogła już ćwiczyć z prawdziwym mieczem.

(Rona?)

Od Rony - C.D Rhaegar'a

Te jego obietnice były naprawdę zabawne. Wiedziałam, że każdy rycerz tak traktuje swój honor i dumę, ale czy to serio jest takie potrzebne? Przecież w niektórych sytuacjach mogliby schować dumę w kieszeń, nie dość, że lepiej by na tym wyszli, to jeszcze nikt by nie ucierpiał, a tak? Nie no dobra skoro tak woli.
-Będziesz miał okazję na pewno, więc nie ma co się łudzić, że takowej nie będzie. - glebnęłam się do tyłu na trawę po wcześniejszym przejściu do pozycji siedzącej. - Każdy rycerz kieruje się taką dziwną dumą?
-Nie wiem co masz na myśli, ale... chwila! Czy ty uważasz, ze kierowanie się dumą jest "głupie"?! Żadna kobieta nie rozumie, ale mężczyzna bez dumy..
-Mężczyzna, który nie potrafi się w życiu kierować niczym innym jest beznadziejnym rycerzem. - tym razem byłam śmiertelnie poważna, jak chyba jeszcze ani razu przy nim. Miałam własne przekonania choć rycerzem nie byłam, a mogłam się założyć, że zaraz wyjedzie mi z tekstem: "Kobiety nie rozumieją takich rzeczy". Żeby się nie zdziwił.
-Masz dopiero 16 lat, a takie poważne wnioski wyciągasz? -mruknął siadając teraz obok mnie i wpatrując się w moją twarzyczkę jak w obrazek. - Czuje się obrażony...
-Spoko. Ja też się mogę czuć obrażona, że traktujesz mnie jak swojego giermka...
-Ucznia!
-Nie znasz się. - z racji tego, że ja leżałam a on siedział, to nie widział tego co dzieje się za jego plecami. Wzięłam do ręki drewniany mieczyk i delikatnie pacnęłam go w łeb. - Hihi... 1:0 dla mnie.
- Myślisz, że zginę, jeśli coś ci się stanie? - zapytał, po czym bardzo szybko przeturlał się i właściwie już wisiał nade mną. Moje rączki przykuł bez żadnego większego wysiłku do miękkiego podłoża. - Co ja teraz mogę z tobą zrobić.. - schylił się nieco,przez co nasze twarze były niebezpiecznie blisko, na tyle, ze jego białe włosy gilgotały mnie w nos. O nie, Synek! Tak się nie będziemy bawić! Najpierw udałam nieco przerażoną, ale zaraz po tym uśmiechnęłam się zadziornie i podniosłam gwałtownie jedna nogę do góry. Bingo! Jaki z tego morał? Mógł najpierw obezwładnić moje nogi, a dopiero potem ręce. Dostał tak prościutko w krocze, że aż się zgiął i upadł na plecy obok mnie. Hihi, jego mina bezcenna. Szybciutko się pozbierałam i to tym razem ja zawisłam nad nim, o tyle tylko, ze ja usiadłam mu na biodrach, żeby czasem nie przyszedł mu do głowy, żaden inny patent obezwładniający mnie. Wyciągnęłam mały sztylecik z buta i przyłożyłam mu ostrze do gardła. Odchylił główkę jeszcze bardziej do tyłu niż miał i zerknął na mnie tymi fioletowymi paczałkami.
-Sir Rhaegar chyba trochę za bardzo przecenia moje możliwości.- Zachichotałam opierając się rączkami o jego tors
-Gdybym chciał to leżałabyś już tutaj... bez ubrań... - zaśmiał się ostatnie słowa wypowiadając szeptem. Akurat! Zwłaszcza teraz kiedy jego najdelikatniejsza część ciała stara się poskładać do kupy po solidnym kopniaku. Parsknęłam tylko śmiechem po czym wstałam i skierowałam się w stronę konia.
-Zostajesz?

( Rhaegar?)

Rycerz

Pełne Zdjęcie: X
AUTOR: z-pico.deviantart.com
LOGIN: 7devils
ADRES E-MAIL: lasthope636@gmail.com
♦♦♦
IMIĘ & NAZWISKO: Yoshito Lucifer
STANOWISKO: Rycerz
TYTUŁ: Rycerz wojska Clarines
PSEUDONIM: „Ostrze Gévaudan”, czasami jednak zamiast ostrza pojawia się określenie „Pałasz”
WIEK: 22 lata
PŁEĆ: Mężczyzna
ORIENTACJA: Heteroseksualny
W ZWIĄZKU Z: Z kobietami kontakt miał parę lat temu (co nie oznacza, że teraz o żadną nie zahaczył), przed wstąpieniem do wojska. Obecnie nie traktuje podrywu jako najwyższego punktu honoru.
SYMPATIA: Skupia się na powierzonych mu obowiązkach, czyli obronie królestwa. 
KREWNI:
  • Hanaki Lucifer [*] – matka Yoshito. Zmarła za młodu, wydając na świat chłopca w samym środku wiru wojny. Cud, że przeżył, jednak cena za to była straszna. Kobieta miała korzenie szlacheckie jak cała rodzina. Skoro Yoshito ani razu nie spotkał się z matką, pewnie też nie łączą ich żadne relacje. Nic bardziej mylnego. Mogę tylko zapewnić, iż Hanaki przed śmiercią kochała chłopca całym sercem, dlatego chciała obdarować go życiem i wydała z siebie ostatnie tchnienie, poświęcając się. Yoshito zawsze żył ze świadomością, że zabił matkę, lecz ma do niej olbrzymi szacunek i dług, którego nie może spłacić. 
  • Toshiro Lucifer – ojciec, jednocześnie nauczyciel Yoshito. Jak można się domyślić, szlachcic przeżył bitwę, gdzie zginęła jego własna żona. Mężczyzna nie mógł się pogodzić z odejściem Hanaki i od narodzin syna uważał, że ten jest zabójcą. Ale co można zarzucić noworodkowi...? Mimo nieskrywanej nienawiści żywionej przez lata, Toshiro chciał, by chłopiec dorósł i służył dzielnie królestwu. Uczył go wszystkiego na podstawie własnych doświadczeń, przez co treningi dążące do perfekcji kosztowały naprawdę wiele czasu, siły, ale najwięcej zdrowia psychicznego. Przez brak miłości sprawił synowi najgorszą krzywdę, która zostawiła ślad na jego duszy. 
  • Yoshito jest jedynakiem. Dziadków nigdy nie poznał, a za rodzinę służy mu oddział, w którym rozpoczął swoją przygodę z mieczem. 
♦♦♦
CHARAKTER: Yoshito za najważniejsze wartości w życiu uznaje honor i niezłomną odwagę. Naruszenie prawa, ucieczka z pola bitwy powinny być największą klęską dla każdego mężczyzny. Według niego ten, kto podejmuje się ścieżki rycerza powinien wiedzieć, na co się pisze i jaką wielką odpowiedzialność to za sobą ciągnie. Lata w wojsku przyniosły pożytek, w efekcie czego Yoshito jest zdyscyplinowany i wie, jak dużo warte jest ludzkie życie. Doskonale wyczuwa sytuację, w których dostępne jest kilka możliwości: popisać się odwagą, pozostać neutralnym na słowa drugiej osoby albo nie dać się sprowokować. W zależności od sytuacji, potrafi intuicyjnie wybrać najkorzystniejszą opcję. Yoshito jest inteligentny i rozważny, ale to nie znaczy, że zwyczaje i rozrywki młodego dorosłego zamieniły się w wieczną służbę i obowiązki, o nie. Tak się składa, że mężczyzna od dziecka ma w sobie spore zasoby poczucia humoru i empatii, dlatego nie przejdzie obojętnie obok czyichś problemów. Zna granice bycia uczynnym i przyjaznym – reasumując, nie da sobą pomiatać. Nie boi się wyrażać swojego zdania nawet, kiedy jest ono bolesne dla drugiej osoby... Chyba, że naprawdę darzy tą postać ogromną sympatią. Dzięki swej skórze, na której spoczywa wiele ran przeszłości oraz przeszywającemu wzrokowi daje po sobie poznać, że człowiek mimo ciężkich chwil w życiu powinien być silny i nie dać się wbić w ziemię. To od nas w końcu zależy, jak będzie wyglądało nasze życie. Sam Yoshito nie może zasnąć nocami, wspominając przeszłość, błędy jakie popełniał, matkę którą utracił, wielokrotnie zalewał się łzami. Tak naprawdę nienawiść i brak miłości ze strony ojca najbardziej odbiły piętno na jego dorastaniu. Pewnie teraz myślisz, że skoro dojrzewał w takich warunkach, wówczas powinien być bezuczuciowy, wredny i rzucać przekleństwami na prawo i lewo. Otóż, nigdy nie pomyślał, że jakaś chwila w jego życiu to bezkresny koniec. Wiedział, że mimo wszystko musi wstać i ruszyć dalej, by wypełnić rozkaz ojca pomijając to, że ten go nie kocha. Yoshito po prostu nigdy nie utracił człowieczeństwa i ducha walki. Niestety, zebrane przez lata doświadczenie nie uchroniło go przed nieszczęściami, może jednak pomóc w ich pokonaniu. Jak każdy człowiek, posiada różne wady i zalety. Może... omówimy wady, bo zalet było pełno parę zdań wyżej. Nic nie drażni go bardziej, jak brak szacunku i dyscypliny. Mimo drżących kącików ust, Yoshito na początku znajomości może wydawać się oschły i zimny, co spowodowane jest niskim zaufaniem. Zachowaniem podkreśla swoją ścisłą barierę, która nie pozwala na wkroczenie w jego życie. Dlatego, gdy to planujesz to postaraj się być dyskretny i robić to stopniowo. Jednak, wytrawne oko i intuicja tego żołnierza bardzo szybko mogą zepsuć twoje plany, w zależności czy mu to się to spodoba, czy nie. Chociaż nie przepada za owijaniem w bawełnę i dworskimi manierami, dzięki uprzejmości i grzeczności potrafi poradzić sobie w trudnych sytuacjach. Każdy, kto walczył u jego boku, przedkłada dobry cios mieczem nad wymachiwanie toporem.
APARYCJA: Yoshito to przystojny młody rycerz o ciemnych, zmierzwionych włosach. Regularne treningi pozwoliły mu uzyskać bardzo dobrą formę, dzięki której staje się obiektem westchnień całkiem dużej ilości mieszkanek tego cudownego królestwa. Przede wszystkim dzięki ćwiczeniom nabrał wytrzymałości i żaden wysiłek fizyczny  nawet godzinny seks  nie jest mu straszny. Dobra, może odejdźmy od spraw intymnych. Mężczyzna liczy 189 centymetrów wzrostu, ma delikatnie opaloną skórę, na której rozciągają się liczne blizny zadane ostrym narzędziem, znajdziesz je szczególnie na klatce piersiowej. Pociągłą twarz ozdabiają lapisowe, głębokie niczym bezkresny ocean oczy, a zatopione w nich zahartowanie podkreślone jest przez ostre, ściągnięte brwi, które są uważane za seksowne. Nadają jego spojrzeniu tajemniczości. Jako rycerz nosi wszelkiego rodzaju zbroje chroniące jego ciało przed ostrzem przeciwnika. Jednak na co dzień ubiera się w zwyczajne, luźne ubrania, zwykle komponujące się z wysokimi, skórzanymi butami.
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: Clarines
POCHODZENIE: Gévaudan
HOBBY: Yoshito interesuje się wszelkimi rodzajami broni. Od dirków, kordelasów, halabard po miecze, łuki i balisty. Gdy dotyka srebrnej, gładkiej klingi potrafi określić w którym roku powstała i spod jakiego młota została wykuta. Jest mistrzem swego fachu. Sam doskonale wie, jak należy się obchodzić z kowadłem, także inne warsztaty nie są stanowią dla niego problemu. Dość szybko się uczy. Umiejętne planowanie strategii i jazda konna leży w interesie każdego rycerza, pomijając już odwagę. Otóż, powyższe to właśnie jego hobby. Poza tym nie interesuje się niczym szczególnym, czasami lubi jedynie zasiąść w jakiejś karczmie i się napić. O! Jeszcze zbiera monety, a do czego mu potrzebne możesz się dowiedzieć.
♦♦♦
DODATKOWE INFORMACJE

  • Nienawidzi, gdy ktoś krzyczy do niego z drugiego pomieszczenia. 
  • Większość jego mieczy jest wykutych przez niego. 
  • Tak naprawdę nie przepada za chodzeniem w zbrojach, znacznie bardziej preferuje samą dolną część stroju, która musi być luźna i swobodna. 
  • Jego koń ma na imię Aldinor, co znaczy  Zbawca, pradawny smok; strzeże równowagi.
  • Częściej przebywa w terenie niż za murami. 
  • Gdy ma przerwę od wojowania mieczem, zwykle zapuszcza się w dalekie tereny i tam spędza większość czasu z dala od cywilizacji. Nie jest samotnikiem, po prostu miłuje sobie spokój. 
  • Uwielbia błyskawice. 
  • Jego ulubioną porą roku jest wiosna. 

    Od Rhaegar'a - C.D Rony

    No nie wierzę, ta dziewucha nie była jeszcze nawet od piętnastu minut moją "Panią" a ona już zdążyła zabronić mi chodzenia na dziwki. I jeszcze czego, za kogo ona się ma. Może być sobie nawet i królową, jednak nie zabroni mi tak ludzkiej czynności. I jeszcze ma czelność mi mówić, że mam ją gdzies zawieźć. Ależ oczywiście, wywiozę ją daleko w szczere pole i zostawię, może ochłonie.
    - Jesteś nadal o tysiąc lat za młoda, żeby mówić mi gdzie mam chodzić a gdzie nie chodzić. Nie możesz mi zabronić żyć, jestem do Twoich dyspozycji jedynie na czas treningu...
    Przerwałem kiedy zobaczyłem jej wściekłą minę, natychmiast zamilkłem, ale niech sobie nie myśli. Kiedyś wrócimy do tej rozmowy, jak tylko mi się zachce. Westchnąłem i podszedłem do drewnianego stojaka w którym były drewniane miecze, wyjąłem dwa z nim. Jeden podałem dziewczynie, drugi natomiast zostawiłem do siebie.
    - Po co? Mam przecież swój miecz... - spojrzała na drewniane cacuszko niechętnie i z lekką pogardą.
    - No chyba jaśnie Pani księżniczka śni, że już na pierwszej lekcji będzie wojować żelaznym mieczem. Wiesz ile ja uczyłem się walki podobnym dębowym tworem? Ponad pół roku, pomińmy fakt, że miałem sześć lat.
    - Czyli w wieku siedmiu lat...
    - Tak, zabijałem jaszczurki... Czasem jakieś gryzonie a jak się super trafiło to wciekłe koty. A teraz idziemy po konie i jedziesz za mną.
    Dziewczyna chyba z pięć razy zdarzyła się mnie zapytać dokąd się udajemy, zanim wsiedliśmy na konie. Rzuciłem po miedziaku chłopcom stajennym którzy się szeroko uśmiechnęli, była to dla nich sowita nagroda. Spiąłem konia i od razu ruszyłem galopem a zaraz za mną jechała niezadowolona Rona, biedna, nadal nie wiedziała dokąd to ją ciągnę. A w sumie to sam nie wiedziałem gdzie, miejsce mi było całkowicie obojętne, byleby tylko na odludziu. Kiedy wyjeżdżaliśmy przez bramę miasta, kazałem dziewczynie założyć kaptur, była jeszcze wczesna pora, dlatego lepiej żeby jej nie rozpoznali. Nie wiem czy posiadam zgodę na wywożenie księżniczki poza stolicę. Jakoś nie chcę się o tym przekonywać na własnej, biednej skórze. Jechaliśmy jeszcze przez dobre piętnaście minut, aż wreszcie miasto stało się tylko odległym miejscem. Z tej odległości było naprawdę małe i żałosne. Zsiadłem z konia i podszedłem do księżniczki żeby jej pomóc, ale jakoś sobie poradziła. Chyba rzadko albo nawet wcale nie opuszczała stolicy, dlatego taka ogromna polana była dla niej zaskoczeniem.
    - Tutaj nikt nas nie zaskoczyć, widać wszystko w promieniu pięciu kilometrów, obojętnie w jaką stronę nie spojrzysz. Jedynie o tam na wschodzie - pokazałem w tamtym kierunku palcem żeby dziewczyna mogła zobaczyć - z tamtego lasu mógłby ktoś wylecieć, ale nadal jest to za daleko i zanim by tutaj dojechał, my bylibyśmy już w drodze do stolicy. Tak więc nie musisz się martwić, jesteś bezpieczna ze mną.
    - Nie boję się.
    Uśmiechnąłem się, jednak tylko na chwilę, nie czas na takie pogawędki, obiecałem coś jej bratu. Kazałem dziewczynie wyciągnąć swój drewniany miecz, sam zrobiłem to samo odrzucając na trawę swój żelazny, ogromny miecz.
    - Dzisiaj nie będziemy się bić na poważnie, za nim do tego przejdziemy, czeka Cię długa droga. Wpierw Twoja postawa - zacząłem krążyć obok niej - Mówię, postawa! - zamachnąłem się drewnianym mieczem i uderzyłem ją w tyłek, na tyle mocno, żeby zabolało, ale jednak nie aż tak, żeby wyła z bólu.
    - Ała! Mówiłeś, że nie walczymy na poważnie! Poza tym jak śmiesz...
    - Zdurniałaś? Z taką postawą nie zdążyłabyś nic zrobić, nie jesteś w ogóle czujna, mogłem ci równie dobrze odciąć łeb prawdziwym mieczem i byś nie zareagowała. Sztuka władania mieczem to nie tylko wymachiwanie nim na prawo i lewo. No chyba, że chciałabyś zginąć przy pierwszym starciu, żadnego problemu... Chociaż nie, wyjdę na kiepskiego nauczyciela.
    Rona spoglądała na mnie wściekła, spodziewała się czegoś innego? Byłem zbyt niegrzeczny? Opryskliwy? Niestety, w tym momencie nie patrzę na nią jak na księżniczkę, nawet nie jak na kobietę chociaż nią była i to piękna. Dla mnie była teraz uczniem, uczniem którego mam za wszelką cenę wyszkolić i nauczyć zabijać. Odwiązałem czarną opaskę ze swojego ramienia i zawiązałem ją dziewczynie na oczach.
    - Co ty robisz? Tak nie wygląda nauka...
    - Ale u mnie tak wygląda. W ten sam sposób i ja nauczyłem się walczyć, niech każde zadrapanie, siniak, rana, będą dla Ciebie nową lekcją. Naucz się nie tylko patrzeć oczami. Wsłuchuj się, czuj to...
    Zamachnąłem się kijem jeszcze raz trafiając w jej plecy, tym razem byłem delikatniejszy i ledwo ją dotykałem kijem. Przez jakąś godzinę zamachiwałem się kijem w różne części jej ciała, nie robiąc jej przy tym żadnej krzywdy. Po drugiej godzinie, cała zdyszana chyba załapała o co chodzi. Dwa razy odbiła mój i tak wolny atak, przy trzecim tak się obkręciła, że straciła równowagę i upadła. Pisnęła kiedy opaska osunęła się z jej oczu, była cała zdyszana.
    - Nie jest tak źle, jednak twoja równowaga... Nad tym też pracuj. Stój często na jednej nodze z rozłożonymi ramionami, jak już się wprawisz rób to na jakichś krawędziach.
    - Jestem już zmęczona.
    - To dobrze, chyba można to zaliczyć do udanego treningu...
    - Właściwie... Skąd mam wiedzieć czy to coś da... Nawet nie widziałam jak walczysz.
    Zastanowiłem się chwilkę, owszem nie widziała, jednak nie było to konieczne. Uklęknąłem na jedno kolano, lewą dłoń zaciśniętą w pięść kładąc na ziemi, natomiast drugą przyciskając do piersi. Rona chyba nie wiedziała co ma teraz ze mną zrobić.
    - Obiecuję, że ujrzysz mnie wówczas kiedy nadejdzie taka potrzeba. Miejmy jednak nadzieję, że nie nastąpi ona prędko.

    (Rona?)