środa, 1 czerwca 2016

Od Yoshito - C.D Aurory

 Dzień, w którym postanowiłem nieco rozluźnić się z moim koniem, Aldinorem, okazał się bardzo niesprzyjający. Od rana hulał silny wiatr, z czasem tracący na sile. Nic jednak nie mogło popsuć moich planów, wobec tego udałem się do stajni i tam wyposażyłem rumaka do podróży poza zamek. Wybrałem nizinne tereny; tam, gdzie rosną zioła i kwiaty. Takie miejsca bowiem miłował sobie Aldinor. Podczas jazdy rozglądałem się uważnie po terenie. Minęło parę godzin, a niebo zdążyło skąpać się w ciemnym granacie, zwiastującym nadejście ciężkiej burzy. Chciałem wracać, lecz wierzchowiec próbował wybić mi to z głowy... dosłownie: przestraszył się ptaków wylatujących z krzaków, stanął na tylnych nogach, w efekcie czego znalazłem się na ziemi. Aldinor, ty tchórzu... Na domiar złego, szybko poczułem przeszywający ból z tyłu głowy, zaczęło mi się kręcić w głowie i... i wtedy ujrzałem ciemność, przerywaną jasnymi obrazami nieba. Ostatecznie plamki zawładnęły moim umysłem oraz straciłem przytomność prawdopodobnie na bardzo długo.
(...) Otworzywszy oczy, pierwsze co ujrzałem to ciemne niebo, rozjaśniane co jakiś czas oślepiającymi błyskami. Szum dochodzący z mojej głowy powoli tracił na sile i zaczynałem słyszeć grzmoty i głos kobiety, która najwyraźniej mnie znalazła i starała się wybudzić. Hmm... wyglądała mi na dość sympatyczną osobę, co sugerowałaby jej promieniująca pozytywnym nastawieniem twarz. Z łatwością mógłbym zapamiętać jej szare, intensywne spojrzenie, które przeszywało mnie na wylot. Niestety, nie miałem na to czasu. Bez odpowiedzi podniosłem górną partię swojego ciała i oparłem lewą rękę o podłoże, by się nie zachwiać. Dotykając prawą dłonią tył głowy, poczułem lepką, ciepłą substancję, która pokrywała zabrudzoną ranę. Wzdrygnąłem się, starając ogarnąć nieprzyjemny dreszcz. Jak się okazało – wylądowałem prosto na kamieniu, stąd utrata świadomości. Nagle przypomniałem sobie wypowiedź dziewczyny.
 – To nic poważnego... – podrapałem się z tyłu głowy. – Dzięki, że mi pomogłaś – dodałem, wstając na równe nogi. Mimo rzekomo pełnych sił, znów się zachwiałem, jednak dziewczyna mnie sprawnie podtrzymała. Cóż, liczę się z tym, że do najlżejszych nie należę, więc za cel obrałem natychmiastowe ogarnięcie się. Burza coraz bliżej, a my jesteśmy na środku kompletnego pustkowia. No... chyba, że jakieś zioła się liczą. Wracając do towarzyszki, wyglądała mi na zielarkę. Miała przy sobie kilka mieszków z czymś zielonym o dziwnym zapachu.
 – Nie ma za co – rozległ się aksamitny, kobiecy głos.
 – Aldinor tu jest? – zapytałem i kobieta od razu skojarzyła to z koniem, stojącym nieopodal. Wskazała na niego, a ja posłałem jej uśmiech zmieszany z porozumiewawczym spojrzeniem.
 – Chodźmy, podczas burzy jest tu dość niebezpiecznie – w pełni ogarnięty, pogoniłem dziewczynę, chwilowo kładąc rękę na jej plecach. – Jestem Yoshito. Rycerz, robiący także za straż królewską – przedstawiłem się z lekkim ukłonem.
 – Aurora – odparła. – Jestem zielarką, ale to już wiesz – podsumowała.
 Znów dopadła nas niepokojąca, grobowa cisza. W głębi starałem się ogarnąć uczucie zbliżającego się nieszczęścia. Mimo że uwielbiałem błyski, teraz w obecności tej dziewczyny wydawały mi się one zbędne.
 – Wsiądź, gdzie mieszkasz? – zapytałem, pomagając Aurorze wdrapać się na tył konia.
 – Na skraju miasta, ale do dosyć daleko. Mam mały pokoik w zamku – odpowiedziała szybko.
 – To może zamek? Mieszkam niedaleko niego – zaproponowałem. Dziewczyna jednak nie chciała przedłużać i delikatnie pokiwała głową.
 Podczas jazdy wsłuchiwałem się w ciężkie uderzenia kopyt o ziemie, które przeplatane były z ciężkimi grzmotami. Spojrzawszy w górę, poczułem kroplę wody na moim policzku. I tak rozpoczęła się spora ulewa.
 – Swoją drogą... Aurora to ciekawe imię – zaśmiałem się, odgarniając mokrą grzywkę.
 Imienniczka delikatnie uniosła kąciki ust w promieniującym uśmiechu, a ja nie zamierzałem odwracać wzroku, bo w końcu zgubię trasę i tyle z tego będzie...
 Już za parę minut w oddali dostrzegliśmy wysokie wieże zamku. Dookoła hulał silny wiatr, poruszając łysymi konarami drzew; wstąpiliśmy do starego lasu. Miałem tylko nadzieję, że błyskawica okaże się miłosierna i nie przetnie nam drogi z pomocą spróchniałego drzewa. Niebo było pochmurną płytą szarości. Niby wszystko pięknie, aż ni stąd, ni zowąd koń zatrzymał się na ścieżce, niemal wyrzucając nas na przód. Wydawał się być czymś rozzłoszczony, ale po chwili zaczął bardzo intensywnie prychać na prawo i lewo. Zostaliśmy zmuszeni do wysiadki. Podszedłem do Aldinor'a, spoglądając w jego oczy – były zaczerwienione i pozbawione jakiegokolwiek wyrazu. Po chwili koń ułożył się zmęczony na podłożu. Niepokój sprawił, że głos ugrzązł mi w gardle.
 – Co mu jest? – podeszła Aurora, zaciekawiona podnosząc jedną brew.
 – Źle się czuję... widzę to – zmarszczyłem czoło, jąkając się.
 – Może się zatruł? – zasugerowała kasztanowłosa, a mnie jakby olśniło, mimo że pogoda na to by nie wskazywała.
 – Znasz się na tym, prawda? Jesteś zielarką... Znasz trujące roślin i ich skutki uboczne, co nie? – zadawałem kolejne pytania, uświadamiając sobie to, jak bardzo naciskam na Aurorę i się do niej mimowolnie zbliżam, łapiąc za ramiona. – Ja... przepraszam – natychmiast puściłem dziewczynę. – Po prostu martwię się jak cholera...
 Odgarnąłem mokre włosy z czoła, spuszczając wzrok nisko.

< Aurora? >

Od Lillian - C.D Yoshito

- Muszę się jeszcze zająć dwoma końmi ale... Poczekasz chwileczkę?
- Oczywiście - powiedział patrząc jak przeskakuje przez płot. Wbiegłam do budynku stajni gdzie była Erika.
-Erika! Erika!
- Co?
- Słchaj zajęłabyś się dziś za mnie jednym koniem? - zapytałam z nadzieją w głosie.
- A to z jakiego powodu?
Kiwnęłam głową w stronę chłopaka stojącego na wybiegu. Erika wyjrzała przez małe okno.
- To ten rycerz? Spoko ale jutro zajmujesz się jeszcze dodatkowo moim koniem. Mów którego mam oporządzić?
- Spartana.
- Spartana?! Tego narwańca?! Nie ma mowy! Boję się go nie zajmę się nim?
- No proszę Erika!!
- Nie. Przepraszam ale będzie musiał poczekać.
Odwruciłam się i wruciłam do Yoshita.
- Muszę sięz jeszcze zająć jednym koniem... Ale zajmie mi to pięć minut. - powiedziałam wpatrując się w ziemię. Uśmiechnął się i powiedział
- Mogę ci pomoc jak chcesz.
Podniosła lekko wzrok uśmiechając się pod nosem. Wyszliśmy z wybiegu zamykając furtkę. Podeszlismy do boksu dużego czarnego ogiera należącego do kogoś z rodziny królewskiej. Spartan dumnie wyglądał ponad drzwiami boksu.
- Czejść piękny. - szepnęłam wchodząc do środka. Yoshita przyglądał mi się uważnie.
- Coś nie tak? - zapytałam wprowadzając Spartana z boksu.
- Nie tylko... Czy to nie jest ten narwany koń?
- Ja tak nią myślę ale ona tak. - tu wskazałem na Erike. Chłopak popatrzyła na blądwłosom i uśmiehnął się do niej. Ta odwzajemniła uśmiech znikając w jednym z boksow. Oboje wyszliśmy z stajni wracając na wybieg.
- Co mam zrobić?
- Moglbys ich przytrzymać? - wskazałam na nasze konie biegajace swobodnie. Yoshita przytrzymał zwierzęta a ja puściła Spartana. Ogier zrobił dwa okrążenia kłusem wokół wybiegu potem parę galopem i jedn o stempem. Wyprowadzilam go i zaczęłam czekać jego sierść.
- Pomogę ci. -odezwał się Yoshita zaczynając z drugiej strony. Kiwnęłam głową i kontynuowałam... Kiedy ogier znów był w swoim boksie mogliśmy wyjechać.
- Mówiłam że zajmie nam to jakieś pięć minut. - uśmiechnęłam się wsiadając na Brosh. No zważając po słońcu nie zajęło nam to jakoś zbytnio długo.
- No mówiłaś, ale sądzę że zajęło nam to trochę dłużej. - zaśmiał się. Jechaliśmy leśną drogą. Drzewa dawały przyjemny cień a wiatr lekko rozwiewał nam włosy. Szliśmy w ciszy a po chwili dotarliśmy do łąki z samotnym jabłoniom po środku.
- Pięknie tu... - szepnęłam patrząc na kolorowe kwitnące kwiaty.
- Prawda? - odpowiedział również przyglądając się kwiatom. Kątem oka spojrzałam na chłopaka i puscilam widzę. Na ten znak Brosh od razu pogalopowała przed siebie. Rozłożyłam ręce zamykając oczy i unosząc głowę do góry. Yoshito z śmiechem popędził za mną... Roześmieni usiedliśmy pod jabłonią. Spojrzałam w górę przypatrując się chmurom.
- Często tu jesteś? - zapytałam
- Czasem jak mam wolne od służby w zamku?
- Acha... A właśnie zawsze zastanawiałam się jak to jest?
- Ale co?
- Jak to jest tak chodzić po zamku krok w krok za kimś z rodziny królewskiej? - zapytałam wstając i podchodząc do klaczy.
- Czasem jest to trochę męczące ale jestem już do tego przyzwyczajony. W sumie rodzina królewska w większości jest bardzo miła... - tu się zawiesił - Co Ty robisz?
- Ja?
- Nie ta obok. Jasne że Ty!
- Jak widać na załączonym obrazku aktualnie stoję na koniu.
Tak w tej chwili stałam na grzbiecie Brosh. Klacz ruszyła stempsems sprzed siebie. Uniosłam ręce do góry chwytają jeden z konarów jabłoni. Zaczęłam się chuśtać po czym zlecialam na ziemię... Siedzieliśmy tam jeszcze chwilę kiedy zaczęło padać.
- Pada - zauważył Yoshito.
-Tak ewidentnie pada... - powiedziałam.
- Ej a teraz zaczęło grzmieć. - powiedział po tym jak w oddalo walnął piorun.
- Przydałoby się wrucić...
- No.
Wsiedliśmy na konie i totalnie się rozpadało. Wyjechaliśmy do lasu jednak to nic nie dało.
- Nic nie widzę przez ten deszcz!- krzyknęła między piorunami.
-Ja tam coś widzę. Jedź za mną!
- Dobra. -posłusznie poszłam za nim... Zrobiło się ciemno a my nie wiedzieliśmy gdzie właściwie jesteśmy. Nagle usłyszeliśmy wycie.
- Myślisz że... - szepnęłam przestraszona. Yoshito nic nie powiedział jedynie konną głową że też tak myśli. Wilki były coraz bliżej. Kiedy kolejy grzmot zlał się z wyciem wilka nasze konie spłoszyły się i stanęły dęba zarzucając nas przy tym. Popatrzyłam na chłopaka po czym szybko odwróciłam głowę patrząc za siebie. Moje oczy w jednej chwili zrobiły się wielkie a serce zaczęło szybciej bić. Wilk który tam stał skoczył na mnie z żądzą pozbawienia życia w oczach. Przerażona zakryłam twarz ręką i wszystko nagle ucichło. Jedynie co słyszałam to skowyt umierającego właśnie wilka. Otworzyłam jedno oko spoglądając w miejsce gdzie przed chwilą był jeszcze żywy wilk. Teraz wiedziałam tam tylko Yoshita z sztyletem w ręku. Sztylet był cały w krwi zwierzęcia a ono samo leżało za chłopakiem. Yoshito podał wyciągnął do mnie rękę i pomógł mi wstać. Z przerażeniem w oczach chwilę wpatrywałam się w martwego wilka po czym pocjągnięta za nadgarstek poszłam za Yoshitem. Szliśmy tak chwilę kiedy znów usłyszeliśmy wycie. Zostaliśmy otoczeni przez te dzikie zwierzęta. Przybliżyła się trochę do Yoshito i wpatrywałam się w oczy jednego z wilków. Były przesycone czerwienią co wzbudzało we mnie jeszcze większy strach. Wilki wracały głośno i przeraźliwie. Kątem oka spojrzałam na Yoshito, wydawał się być tym ogóle nie wzruszony. Nie było woda po nim ani strachu ani niczego podobnego. Nie wiem jak on to robił ale w tej chwili nie byłam do tego zdolną. Ręce mi się trzęsły a nogi uginały się podemną. Nie potrafiłam się ruszyć. Wiedziałam że jeżeli któryś z nas nie zareaguje, zginiemy...
Yoshito?

Od Aurory- do Yoshito

Obudziłam się, gdy za oknem panowała jeszcze ciemność przebijana miejscami promieniami powoli wschodzącego słońca. Umyłam twarz w lodowatej wodzie, która znajdowała się miednicy koło mojego prostego drewnianego łóżka. Mieszkałam w zamku w jednym z wielu pomieszczeń dla służby. Mogłam dalej mieszkać u rodziców, jednak z paru względów zrezygnowałam z tej możliwości. Po pierwsze nie chciałam być ciężarem dla mamy i taty w przepełnionym, małym domku , a po drugie nigdy nie wiedziałam, kiedy mogę być potrzebna tutaj na zamku. W końcu jako nadworna zielarka byłam wzywana nawet przy niewielkich dolegliwościach rodziny królewskiej, by sporządzić odpowiedni lek. Z naszej chatki, która znajdowała się na skraju miasta, było trochę daleko na zamek. Dlatego teraz szybko czesałam swoje długie włosy szczotką i w pośpiechu zakładałam kolejne części garderoby, by wyruszyć na łąkę, która znajdowała się jakieś 4 godziny marszu od zamku. Musiałam znaleźć tam kilka rzadkich ziół, których nie ma w królewskiej szklarni. Te ciepłe wiosenne miesiące są właśnie okresem zbiorów drapacza lekarskiego, krzyżownicy górskiej, pięciornika kurze ziele oraz wiązówki błotnej. Jeśli nie zrobię tego teraz może mi pewnego dnia zabraknąć jednego z tych ważnych składników przy robieniu ważnego leku dla kogoś z królewskiej rodziny. A to mogłoby się źle skończyć nie tylko tym, że straciłabym pracę, ale ktoś mógłby podupaść poważnie na zdrowiu. O śmierci wolę nawet nie wspominać. Ruszyłam do mojej pracowni. Zostawiłam pergamin z informacją dla mojej pomocnicy Fiony, by w razie nagłego wypadku podała jakieś lekarstwo o ogólnoustrojowym działaniu, by opóźnić wszelkie przykre konsekwencje, a po mnie natychmiast kogoś posłała. Mam nadzieję, że ten dzień będzie mi sprzyjał i będę mogła w spokoju zebrać potrzebne zioła. Dzień był piękny i słoneczny, więc postanowiłam przejść się na pieszo. Zawsze wolałam chodzić o własnych nogach, kiedy tylko nie zmuszała mnie sytuacja, bym musiała dosiadać konia, który dźwigałby tylko niepotrzebny balast w mojej postaci. Mam ręce i nogi, więc mogę spokojnie chodzić o własnych siłach. Jestem zdrowa i wytrzymała fizycznie, więc taki marsz mi nie zaszkodzi. W drodze do południowej bramy miasta zahaczyłam o mój rodzinny dom. Babcia, jak zwykle siedziała na ławce przed chatką i karmiła spokojnie liczne wróble i niewielkie pliszki. Było tam też kilka grubych gołębi, które przyjemnie gruchały. Uśmiechnęłam się na ten widok i podeszłam do mojej staruszki, cmoknęłam ją w oba policzki i się z nią przywitałam. Następnie ruszyłam do izby, gdzie w kuchni krzątała się mama a mały Hugo kręcił się jej pod nogami.
-Witaj mamo! – Podeszłam do braciszka i podniosłam go wysoko. – Cześć ty łobuzie!
-Aurora! – Młody przytulił się do mnie. – Wybierasz się gdzieś?
-Tak, ale to bardzo daleko, więc dzisiaj Cię nie zabiorę, poza tym mam niewiele czasu i muszę się spieszyć. – Hugo zerknął na mnie smutno spod długich rzęs. Jego orzechowe oczy patrzyły na mnie z wyrzutem. Wyrwał mi się z rąk i pobiegł na podwórze.
-Nie przejmuj się nim, zawsze się obraża. – Mama uśmiechnęła się do mnie łagodnie i wskazała na wiklinowy koszyk. – Proszę masz prowiant na drogę. Akurat niedawno jedliśmy śniadanie, więc co nieco zostało i dla ciebie.
-Dziękuję! – Przytuliłam się do ciepłego ciała mojej rodzicielki. – Ja już muszę iść! Pozdrów ode mnie tatę. – Pomachałam jej na do widzenia i ruszyłam w dalszą drogę. Kiedy byłam już poza murami zamku, zrobiło się parno i duszno. Spojrzałam w niebo. Z daleka nadchodziły ciężkie, granatowe chmury przecinane od czasu do czasu jasną nitką błyskawicy. O nie! Muszę się pospieszyć, żeby zdążyć przed burzą, inaczej moje zioła mogą być zniszczone i nici z mojej wyprawy. Przyspieszyłam kroku i po jakiejś pół godzinie dotarłam na miejsce. Byłam trochę wyczerpana zawrotnym tempem, jakie sobie narzuciłam. Usiadłam na niewielkim głazie i postanowiłam się posilić. Brak śniadania dawał się we znaki, a upał i duchota nie pomagały. Napiłam się chłodnej wody z glinianej manierki i wgryzłam w pszenny placek z jagodami autorstwa mojej mamy. Mmm… Pycha. Po chwili odpoczynku zabrałam się do pracy. Zaczęłam od poszukiwania charakterystycznych czerwonawoniebieskich kwiatków krzyżownicy górskiej. Zioła zbierałam do niewielkiego mieszka przymocowanego na pasku od mojej spódnicy. Miałam takich mieszków 5, tyle ile gatunków ziół miałam dzisiaj zebrać. Pochłonięta całkowicie w swojej pracy, nagle zauważyłam, że umilkły wszystkie ptaki. Było bardzo cicho. Cisza przed burzą. Wyprostowałam się z pozycji w jakiej zbierałam rośliny i rozejrzałam dookoła. Ciemne chmury zasłoniły słońce. Zerwał się wiatr. Było pusto. Prawie, bo niedaleko mnie stał koń w pełnej uprzęży. Czyżby ktoś z niego spadł? Albo może komuś coś się stało i leży gdzieś niedaleko ranny? Muszę to sprawdzić. Podbiegłam bliżej wierzchowca i spostrzegłam, że w trawie i kwiatach leży na plecach, jakiś młody mężczyzna z zamkniętymi oczami. A jeśli jest nieprzytomny?
Uklęknęłam w niewielkiej odległości od niego. Miał ciemne włosy, które lekko falowały porywane podmuchami wiatru. Nie wiedziałam, jak się do niego zwrócić. A jak był szlachcicem? Ah, nieważna teraz etykieta dworska skoro człowiek może jest bliski śmierci.
-Proszę Pana! Słyszy mnie Pan? – Delikatnie potrząsnęłam jego ramieniem. Otworzył oczy, który okazały się pięknej, lazurowej barwy.
-Uff, chyba nic Panu nie jest. – Odetchnęłam z ulgą.
[Yoshito?]

Od Yoshito C.D Lillian

  Pierwsze, co robię wczesnym porankiem to zaglądam do stajni. Dzisiaj moje plany się nie zmieniły i po przebudzeniu, ociężale powędrowałem do wyznaczonego miejsca. Rozejrzałem się; ani śladu po Aldinorze. Czyżby znowu ktoś go przeniósł? Szukałem, szukałem i tak bez skutku, dopóki nie usłyszałem komend. Głos wskazywał na kobietę, co w prawdzie nie miało żadnego znaczenia, ale taki już jestem, że muszę wszystko sobie wyobrazić. Podążałem za źródłem dźwięku i dopiero po paru minutach dostrzegłem jakąś dziewczynę i konie, oczywiście po moim ani śladu.
 – Widzę, że dobrze radzisz sobie z końmi – zaintrygowany podniosłem brwi w szczerym uśmiechu.
 Cóż, naprawdę sobie nieźle współpracowała z tymi niesfornymi rumakami. Do niektórych nawet ja nie mogłem dotrzeć... A ona? Wystarczy, że powie słowo, a chodzą jak zahipnotyzowane. Jedyne, co mnie nieco zraziło to lekka ignorancja z jej strony, którą z resztą mi za chwilę wynagrodziła cichutkim "dziękuję". Po chwili przeskoczyłem przez płot i tam dopiero zauważyłem Aldinora z jakąś klaczą. Natychmiast go przywołałem, nie pozwalając na nic więcej. Zwierze z wielką niechęcią zaczęło dąsać się w moją stronę.
 – Biorę go – stwierdziłem.
 Spojrzałem w kierunku dziewczyny. Dzięki swojemu miłemu spojrzeniu i kasztanowym włosom związanych w kucyk sprawiała wrażenie dosyć sympatycznej i otwartej osoby. Ku mojemu zdziwieniu, ukradkiem dostrzegłem sztylet przylegający do jej pasa. Uśmiechnąłem się pod nosem i niepostrzeżenie go wyjąłem, uważnie się przyglądając klindze.
 – Hm, dobrze leży w dłoni – przymrużyłem oczy, wymachując nim lekko.
 – Jak ty... – zdziwiła się, a ręka mimowolnie powędrowała jej na puste miejsce, w którym niegdyś znajdował się sztylet.
 – Chyba na dworze królewskim nikt cię nie skrzywdzi – zacząłem – ale masz rację, lepiej dmuchać na zimno – odpowiedziałem tak, jakbym spodziewał się dokładnie takiego samego przebiegu rozmowy.
 – Oddasz mi? – jej twarz lekko pokryła się rumieńcem.
 Z uśmiechem oddałem jej sztylet, po czym wsiadłem na Aldinor'a. Miał na sobie całe wyposażenie, stąd wniosek, że to właśnie dziewczyna się wcześniej nim zajęła. Bardzo się jednak myliłem, gdy parę metrów jazdy później mój tyłek spotkał się z ziemią.
 – Chciałam ci powiedzieć, że jeszcze nie skończyłam go oporządzać! – podniosła głos, a ja w międzyczasie podrapałem się z tyłu głowy, a wstawszy strzepałem z ramienia niewidzialny pył. – ...Ale nie dałeś mi dojść do słowa.
 – To działo się zbyt szybko – westchnąłem, starając się uspokoić radosnego Aldinor'a. – Mogę poznać imię tej zdolnej trenerki?
 Spojrzałem na dziewczynę, ta jednak na początku nie zorientowała się o co chodzi, bo zerknęła za siebie z nadzieją, że mówię do innej osoby. Nie, mówię do tej o kasztanowych włosach.
 – Lillian – przedstawiła się krótko.
 – Yoshito Lucifer, rycerz robiący także za straż królewską – ukłoniłem się nisko, patrząc łagodnie. – Masz czas na przejażdżkę czy musisz zająć się końmi? Może pomóc? Mam sporo czasu.

< Lillian? >

Od Iry

Dzień powoli chylił się ku końcowi, ustępując miejsca nocy. Głośne stąpanie Jaśmin odbijało się echem wśród leśnej głuszy, co jakiś czas płosząc to mniejsze, to większe z dzikich mieszkańców królestwa. Poprawiłam się w siodle, które z wygodnego już jakąś godzinę wstecz powoli zaczynało ''boleć''. Nigdy nie lubiłam dłuższych wypadów gdzieś tam, daleko. A nawet blisko. Po prostu jazda po jakimś czasie zaczynała być bardzo męcząca, nawet dla najbardziej doświadczonego jeźdźca. Jedynym plusem było cywilne ubranie- ulga od ciężaru zbroi i przyjemnie ciepły płaszcz. W oddali dało się już usłyszeć pojedyncze odgłosy towarzyszące wieczorom w większych wioskach. Ulżyło mi, jak jeszcze nigdy. W tej chwili marzyłam tylko o wykupieniu pokoju w jednej z gospód i sporej kolacji. Idealne zakończenie ciężkiego dnia, a raczej kilku dni spędzonych na intensywnych treningach. Ujrzawszy pierwsze zabudowania, pozwoliłam sobie na pierwszy od kilku godzin spacer na własnych nogach. Zeskoczyłam z siodła, wewnątrz wręcz skacząc ze szczęścia. Uniosłam ręce w górę, rozciągając zastałe mięśnie. No, już prawie jesteśmy w domu, przeszło mi przez myśl. Byleby znalazło się gdzieś miejsce. Złapałam za wodze, choć raczej nie było to potrzebne i tak by za mną szła, jak taki typowy Burek. Ale kto ją tam wie, bydle mogłoby też narobić szkód, przykładowo chcąc skubnąć co nieco miejscowym, a zdarzyło się to już kilka razy. Zapach słonawej wody stawał się coraz lepiej wyczuwalny wraz z brnięciem przed siebie. Uwielbiałam takie miejsca. Rozejrzałam się jeszcze raz, w poszukiwaniu jakiegokolwiek szyldu, czy innego znaku charakterystycznego dla miejsc z noclegami. Wtedy też, przez typową dla mnie nieuwagę, wpadłam prosto na coś. Cofnęłam się szybko, jakby spanikowana, wbijając wzrok nie w coś, jak podejrzewałam, a w kogoś.
- Wybacz- powiedziałam szybko.

<Ktoś?>