Pierwsze, co robię wczesnym porankiem to zaglądam do stajni. Dzisiaj moje plany się nie zmieniły i po przebudzeniu, ociężale powędrowałem do wyznaczonego miejsca. Rozejrzałem się; ani śladu po Aldinorze. Czyżby znowu ktoś go przeniósł? Szukałem, szukałem i tak bez skutku, dopóki nie usłyszałem komend. Głos wskazywał na kobietę, co w prawdzie nie miało żadnego znaczenia, ale taki już jestem, że muszę wszystko sobie wyobrazić. Podążałem za źródłem dźwięku i dopiero po paru minutach dostrzegłem jakąś dziewczynę i konie, oczywiście po moim ani śladu.
– Widzę, że dobrze radzisz sobie z końmi – zaintrygowany podniosłem brwi w szczerym uśmiechu.
Cóż, naprawdę sobie nieźle współpracowała z tymi niesfornymi rumakami. Do niektórych nawet ja nie mogłem dotrzeć... A ona? Wystarczy, że powie słowo, a chodzą jak zahipnotyzowane. Jedyne, co mnie nieco zraziło to lekka ignorancja z jej strony, którą z resztą mi za chwilę wynagrodziła cichutkim "dziękuję". Po chwili przeskoczyłem przez płot i tam dopiero zauważyłem Aldinora z jakąś klaczą. Natychmiast go przywołałem, nie pozwalając na nic więcej. Zwierze z wielką niechęcią zaczęło dąsać się w moją stronę.
– Biorę go – stwierdziłem.
Spojrzałem w kierunku dziewczyny. Dzięki swojemu miłemu spojrzeniu i kasztanowym włosom związanych w kucyk sprawiała wrażenie dosyć sympatycznej i otwartej osoby. Ku mojemu zdziwieniu, ukradkiem dostrzegłem sztylet przylegający do jej pasa. Uśmiechnąłem się pod nosem i niepostrzeżenie go wyjąłem, uważnie się przyglądając klindze.
– Hm, dobrze leży w dłoni – przymrużyłem oczy, wymachując nim lekko.
– Jak ty... – zdziwiła się, a ręka mimowolnie powędrowała jej na puste miejsce, w którym niegdyś znajdował się sztylet.
– Chyba na dworze królewskim nikt cię nie skrzywdzi – zacząłem – ale masz rację, lepiej dmuchać na zimno – odpowiedziałem tak, jakbym spodziewał się dokładnie takiego samego przebiegu rozmowy.
– Oddasz mi? – jej twarz lekko pokryła się rumieńcem.
Z uśmiechem oddałem jej sztylet, po czym wsiadłem na Aldinor'a. Miał na sobie całe wyposażenie, stąd wniosek, że to właśnie dziewczyna się wcześniej nim zajęła. Bardzo się jednak myliłem, gdy parę metrów jazdy później mój tyłek spotkał się z ziemią.
– Chciałam ci powiedzieć, że jeszcze nie skończyłam go oporządzać! – podniosła głos, a ja w międzyczasie podrapałem się z tyłu głowy, a wstawszy strzepałem z ramienia niewidzialny pył. – ...Ale nie dałeś mi dojść do słowa.
– To działo się zbyt szybko – westchnąłem, starając się uspokoić radosnego Aldinor'a. – Mogę poznać imię tej zdolnej trenerki?
Spojrzałem na dziewczynę, ta jednak na początku nie zorientowała się o co chodzi, bo zerknęła za siebie z nadzieją, że mówię do innej osoby. Nie, mówię do tej o kasztanowych włosach.
– Lillian – przedstawiła się krótko.
– Yoshito Lucifer, rycerz robiący także za straż królewską – ukłoniłem się nisko, patrząc łagodnie. – Masz czas na przejażdżkę czy musisz zająć się końmi? Może pomóc? Mam sporo czasu.
< Lillian? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz