środa, 1 czerwca 2016

Od Yoshito - C.D Aurory

 Dzień, w którym postanowiłem nieco rozluźnić się z moim koniem, Aldinorem, okazał się bardzo niesprzyjający. Od rana hulał silny wiatr, z czasem tracący na sile. Nic jednak nie mogło popsuć moich planów, wobec tego udałem się do stajni i tam wyposażyłem rumaka do podróży poza zamek. Wybrałem nizinne tereny; tam, gdzie rosną zioła i kwiaty. Takie miejsca bowiem miłował sobie Aldinor. Podczas jazdy rozglądałem się uważnie po terenie. Minęło parę godzin, a niebo zdążyło skąpać się w ciemnym granacie, zwiastującym nadejście ciężkiej burzy. Chciałem wracać, lecz wierzchowiec próbował wybić mi to z głowy... dosłownie: przestraszył się ptaków wylatujących z krzaków, stanął na tylnych nogach, w efekcie czego znalazłem się na ziemi. Aldinor, ty tchórzu... Na domiar złego, szybko poczułem przeszywający ból z tyłu głowy, zaczęło mi się kręcić w głowie i... i wtedy ujrzałem ciemność, przerywaną jasnymi obrazami nieba. Ostatecznie plamki zawładnęły moim umysłem oraz straciłem przytomność prawdopodobnie na bardzo długo.
(...) Otworzywszy oczy, pierwsze co ujrzałem to ciemne niebo, rozjaśniane co jakiś czas oślepiającymi błyskami. Szum dochodzący z mojej głowy powoli tracił na sile i zaczynałem słyszeć grzmoty i głos kobiety, która najwyraźniej mnie znalazła i starała się wybudzić. Hmm... wyglądała mi na dość sympatyczną osobę, co sugerowałaby jej promieniująca pozytywnym nastawieniem twarz. Z łatwością mógłbym zapamiętać jej szare, intensywne spojrzenie, które przeszywało mnie na wylot. Niestety, nie miałem na to czasu. Bez odpowiedzi podniosłem górną partię swojego ciała i oparłem lewą rękę o podłoże, by się nie zachwiać. Dotykając prawą dłonią tył głowy, poczułem lepką, ciepłą substancję, która pokrywała zabrudzoną ranę. Wzdrygnąłem się, starając ogarnąć nieprzyjemny dreszcz. Jak się okazało – wylądowałem prosto na kamieniu, stąd utrata świadomości. Nagle przypomniałem sobie wypowiedź dziewczyny.
 – To nic poważnego... – podrapałem się z tyłu głowy. – Dzięki, że mi pomogłaś – dodałem, wstając na równe nogi. Mimo rzekomo pełnych sił, znów się zachwiałem, jednak dziewczyna mnie sprawnie podtrzymała. Cóż, liczę się z tym, że do najlżejszych nie należę, więc za cel obrałem natychmiastowe ogarnięcie się. Burza coraz bliżej, a my jesteśmy na środku kompletnego pustkowia. No... chyba, że jakieś zioła się liczą. Wracając do towarzyszki, wyglądała mi na zielarkę. Miała przy sobie kilka mieszków z czymś zielonym o dziwnym zapachu.
 – Nie ma za co – rozległ się aksamitny, kobiecy głos.
 – Aldinor tu jest? – zapytałem i kobieta od razu skojarzyła to z koniem, stojącym nieopodal. Wskazała na niego, a ja posłałem jej uśmiech zmieszany z porozumiewawczym spojrzeniem.
 – Chodźmy, podczas burzy jest tu dość niebezpiecznie – w pełni ogarnięty, pogoniłem dziewczynę, chwilowo kładąc rękę na jej plecach. – Jestem Yoshito. Rycerz, robiący także za straż królewską – przedstawiłem się z lekkim ukłonem.
 – Aurora – odparła. – Jestem zielarką, ale to już wiesz – podsumowała.
 Znów dopadła nas niepokojąca, grobowa cisza. W głębi starałem się ogarnąć uczucie zbliżającego się nieszczęścia. Mimo że uwielbiałem błyski, teraz w obecności tej dziewczyny wydawały mi się one zbędne.
 – Wsiądź, gdzie mieszkasz? – zapytałem, pomagając Aurorze wdrapać się na tył konia.
 – Na skraju miasta, ale do dosyć daleko. Mam mały pokoik w zamku – odpowiedziała szybko.
 – To może zamek? Mieszkam niedaleko niego – zaproponowałem. Dziewczyna jednak nie chciała przedłużać i delikatnie pokiwała głową.
 Podczas jazdy wsłuchiwałem się w ciężkie uderzenia kopyt o ziemie, które przeplatane były z ciężkimi grzmotami. Spojrzawszy w górę, poczułem kroplę wody na moim policzku. I tak rozpoczęła się spora ulewa.
 – Swoją drogą... Aurora to ciekawe imię – zaśmiałem się, odgarniając mokrą grzywkę.
 Imienniczka delikatnie uniosła kąciki ust w promieniującym uśmiechu, a ja nie zamierzałem odwracać wzroku, bo w końcu zgubię trasę i tyle z tego będzie...
 Już za parę minut w oddali dostrzegliśmy wysokie wieże zamku. Dookoła hulał silny wiatr, poruszając łysymi konarami drzew; wstąpiliśmy do starego lasu. Miałem tylko nadzieję, że błyskawica okaże się miłosierna i nie przetnie nam drogi z pomocą spróchniałego drzewa. Niebo było pochmurną płytą szarości. Niby wszystko pięknie, aż ni stąd, ni zowąd koń zatrzymał się na ścieżce, niemal wyrzucając nas na przód. Wydawał się być czymś rozzłoszczony, ale po chwili zaczął bardzo intensywnie prychać na prawo i lewo. Zostaliśmy zmuszeni do wysiadki. Podszedłem do Aldinor'a, spoglądając w jego oczy – były zaczerwienione i pozbawione jakiegokolwiek wyrazu. Po chwili koń ułożył się zmęczony na podłożu. Niepokój sprawił, że głos ugrzązł mi w gardle.
 – Co mu jest? – podeszła Aurora, zaciekawiona podnosząc jedną brew.
 – Źle się czuję... widzę to – zmarszczyłem czoło, jąkając się.
 – Może się zatruł? – zasugerowała kasztanowłosa, a mnie jakby olśniło, mimo że pogoda na to by nie wskazywała.
 – Znasz się na tym, prawda? Jesteś zielarką... Znasz trujące roślin i ich skutki uboczne, co nie? – zadawałem kolejne pytania, uświadamiając sobie to, jak bardzo naciskam na Aurorę i się do niej mimowolnie zbliżam, łapiąc za ramiona. – Ja... przepraszam – natychmiast puściłem dziewczynę. – Po prostu martwię się jak cholera...
 Odgarnąłem mokre włosy z czoła, spuszczając wzrok nisko.

< Aurora? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz