sobota, 28 maja 2016

Od Renee - C.D Fleur

Przez kilka godzin nie mogłem nadążyć nad rzeczywistością. To wszystko mogło skończyć się dla mnie tragicznie, dlaczego wszyscy traktowali mnie tutaj jak narzędzie do zabawy, podczas kiedy ja czułem i logicznie myślałem. Najpierw ten sznurek, strzała, mama stojąca na widowni podczas kiedy oni chcieli mnie zarżnąć.. moje słone łzy...
[...]
Nie wiem kiedy tak naprawdę straciłem przytomność, ale chyba jeszcze żyłem bo powoli odzyskiwałem świadomość. Leżałem gdzieś... na łóżku? Kto był takim idiotą i zabrał mnie do zamku kiedy ja miałem zostać zabity? No gratuluję inteligencji, teraz rozpęta się kolejne piekło, ale być może już nie dla mnie. Tworzyłem zmęczone, zielone oczy i rozejrzałem się dookoła w miarę możliwości, bo nie zamierzałem się nawet ruszać. Nadal wszystko mnie bolało i ciul wie, czy nie miałem czegoś złamanego. Ręka to mnie tak napieprzała, że gdy tylko poczułem jak ktoś wpełza na łózko... no myślałem, że ta osobę zabiję. Niby byłem tam trochę opatrzony.. również moja strzała znikła z ramienia.. ale ręki złamanej już nie zauważyli. Niezłych lekarzy mają w tym zamku.. w tym.. nie wiem jakim, bo pierwszy raz widzę w ten sposób urządzone komnaty. Dodatkowo były tutaj teraz dwie kobiety. Jednak... dokładnie mi znana, a druga jakaś.. nie wiem, ale pewnie tez szlachcianka. Stwierdziłem to po ubiorze. Nie kojarzyłem kompletnie co się teraz działo, ale Fleur płakała. No nieee.... jak mi teraz zmięknie serce to poczynię kolejną największa porażkę w swoim życiu. Mówiła coś do mnie, że ona nic im nie powiedziała, że kompletnie o tym nie wiedziała i że by mi tego nie zrobiła. Może mi pomogła to fakt, ale dla niej również byłem nikim tak jak dla wszystkich dookoła, więc dlaczego miałem w te wszystkie słowa tak po prostu uwierzyć?
- Renee... słuchasz mnie? - podniosła zapłakane oblicze na mnie i chociaż siedziała na ziemi, widziałem to kontem oka. Nie odpowiedziałem kompletnie nic i to z dwóch powodów. Jednym był fakt, że nie miałem najmniejszej ochoty rozmawiać z takim zdrajcą, a tym drugim kolosalny ból jaki wydobywał się z mojej klatki piersiowej przy każdym bliżej niezidentyfikowanym dźwięku wydanym przeze mnie. - Dlaczego.... mi nie wierzysz...- ponownie wlazła na łóżko, tym razem zawieszając się nade mną. Patrzyła centralnie w moje oczy, a ciepłe łzy spływając po jej policzkach, swobodnie skapywały na moje.
-Kim ja dla ciebie jestem? - zapytałem po chwili większego zastanowienia. Jak widać była bardzo zdziwiona, tylko nie wiem czy bardziej tym, że w końcu się odezwałem, czy samą treścią pytania. Byłem prawie pewny, że nie będzie potrafiła odpowiedzieć na te pytanie z jednego ważnego powodu. Nie jestem nikim ważnym, ani tez kimś kto by jej się przydał, a to co robi to tylko jej ludzkie odruchy. Dobrze to wszystko zagrała, ale pora już zejść ze sceny i wrócić do rzeczywistości. Kiedy przez dłuższą chwilę nic mi nie odpowiadała, prychnąłem cicho podnosząc złamaną (tak mi się wydawało) rękę i spychając ja na ziemię. Zabolało tak cholernie mocno, że aż zgiąłem się w pół, aczkolwiek starałem się po sobie tego nie okazywać. Wstałem na równe nogi chwiejąc się to raz na lewo to raz na prawo... ostatecznie i tak nie udało mi się ustać o własnych siłach i musiałem oprzeć się o ścianę kilka kroków dalej.
-Stój... jesteś ciężko ranny, nie możesz..
-Nie dotykaj mnie... - warknąłem kiedy białowłosa zdecydowała się do mnie podejść. Jej płacz nic tutaj nie da, i tak nie chce na nią patrzeć. - Nigdy więcej... mnie nie dotykaj.. - wymamrotałem już ciszej, ponieważ z każdą sekundą coraz bardziej ulatywało ze mnie życie. Chyba musiały ją nieźle zaboleć te słowa bo rozpłakała się jeszcze bardziej. Matko boska to wcale mi nie pomaga... niech ona się już wreszcie zamknie.
-Księżniczko Gevaudan'u... chyba już wystarczy. On nie może się teraz przemęczać.... - powiedziała jedna ze służek podchodząc do mnie. W sumie nie miałem już więcej siły by stać, a wolałem oprzeć się na tej pokojówce niż na tej fałszywej.... (nie będę dokańczać)
-Ale ja muszę...- sięgnęła ponownie dłonią tym razem do mojej twarzy, jednak ja skutecznie odepchnąłem ją od siebie. Otworzyłem usta, żeby zaczerpnąć jak najwięcej powietrza.. powoli kręcił mi się w głowie. Za momencik służąca kazała Fleur opuścić komnatę i pozwolić bym odpoczął.. ta jasne bo ona na pewno to zrobi...

( Fleur ? )

Od Amalthei

Gdy wstawałam słońce właśnie ukazywało się na horyzoncie. Była może godzina szósta. Z mojego pokoju w części zamku dla służby zawsze było je ładnie widać. Ubrałam szybko liberię w kolorze gołębim. Moimi zadaniami w zamku było przede wszystkim sprzątanie oraz pomaganie w kuchni. Idąc korytarzem wykonywałam co chwila skinięcia głową, by powitać inne osoby z służby. Choć jedyną osobą, z którą zdążyłam złapać bliższy kontakt od czasu mojego przyjazdu do zamku, kilka miesięcy temu, była Lilly – pomoc kuchenna. Lilly to dziewczyna, która jest kilka lat starsza ode mnie i to ona pomagała mi w opanowywaniu mojej dziennej listy prac- wdrażała mnie w służbę na dworze. Dziś wykonanie wszystkich obowiązków poszło mi sprawnie. Od razu pobiegłam się przebrać, założyłam starą, szarą i zacerowaną sukienkę – ostatnie ubranie jakie zachowałam z „dawnych czasów” gdy mieszkałam jeszcze w domu rodzinnym. Wymknęłam się z zamku. Dostanie się za jego mury też nie było takie łatwe – nikt nie zwrócił uwagi na dziewczynę w odrapanej kreacji. Gorzej będzie z powrotem, ale i z tym dam sobie radę, w końcu jeśli wie się gdzie trzeba iść, to można z łatwością wejść na teren pałacu, bez konieczności spotkania z strażnikami. Cieszyłam się z tego, iż Gévaudan położony jest w lasach. Niby te puszcze odstraszały takimi niebezpieczeństwami jak dzikie zwierzęta, ale w końcu pragnienie samotności na łonie natury w tej chwili było ważniejsze niż obawa i jakikolwiek strach. Odkąd pamiętam kochałam lasy – może dla tego, iż mój dom w Clarines był na położony na obrzeżu miasta, a kilka metrów dalej zaczynał się piękny las pełen drzew pokrytych mchem. Wchodząc tam otaczająca zieleń zapierała dech w piersiach. Chciało się żyć.
Po dotarciu do brzegu puszczy weszłam na dobrze widoczną ścieżkę - było to miejsce przejażdżek rodziny królewskiej i co bogatszych mieszkańców dworu, a ci odważniejsi kusili się nawet o polowanie w dalszych rejonach tej dzikiej kniei. Po dziesięciu minutach zeszłam z zaznaczonego szlaku. Zmierzałam na pewną urokliwą polanę, którą odkryłam miesiąc temu podczas pierwszej takiej pieszej wędrówki. Gdy szłam słońce prześwitywało przez gęste gałęzie drzew tworzące wysoko nad moją głową swoistego rodzaju baldachim. Gdy doszłam na miejsce promienie słoneczne oświetliły mą twarz, zrobiło się przyjemnie ciepło. Miło będzie tak poleniuchować. Rozłożyłam się na trawie wyciągając się na tym miękkim zielonym dywanie. Zadowolona przymknęłam oczy ciesząc się ładną pogodą, która nie była jeszcze, aż tak upalna. Początek wiosny to idealny czas by pozwolić sobie na takie rozleniwienie.
Chyba troszkę mi się przysnęło, obudził mnie jakiś głośny dźwięk, przestraszyłam się. Słońce nadal było wysoko na niebie, co wskazywało, iż nie przespałam, aż tyle czasu. Szelest krzaków w rogu polany zwrócił mą uwagę. Czy to wataha wilków zaraz zjawi się tu, by jednym kłapnięciem szczęk rozszarpać moje gardło? A może tylko sarna szukająca dogodnego miejsca na odpoczynek? Ułamek sekundy później, gdy moja wyobraźnia już szalała tworząc coraz to mroczniejsze scenariusze przyszłych zdarzeń, z gąszczu wyłonił się koński łeb. Odetchnęłam z ulgą widząc uzdę. Za raz za łbem wyłoniła się jego cała sylwetka, łącznie z jeźdźcem.

(Ktoś dokończy?)

Od Tornado - C.D Keiry

- Em... Właśnie chciałam prosić o jedzenie...
- Jedz śmiało - Królowa uśmiechnęła się do mnie a ja usiadłam na mniej-więcej samym brzegu stołu, żeby nie przeszkadzać innym którzy będą tu jedli. Wzięłam sobie na talerz nie wiele mięsa i zaczęłam jeść. Moja pani usiadła przy mnie przyglądając mi sie z zaciekawieniem. Zaczęłam się zastanawiać jak to jest być kimś tak ważnym w społeczeństwie. To nie było by dla mnie zbyt przyjemne gdybym była na jej miejscu. Nie to, że się wstydzę tylko cenie sobie prywatność. A tak to to piszą i mówią o niej wszystko. O jej życiu osobistym, rodzinie, sprawach miłosnych, jej wczorajszym posiłku. Myślę, że to dla niej też nie jest zbyt przyjemne i nie na rękę.
Skończyłam jeść swój posiłek po około dziesięciu minutach. Jem dość szybko ( czyli mój przeciętny obiad trwa około pięć minut) ale było tyle dań, że grzech nie spróbować, a taka sytuacja nie zdarza się często.
- Aż tak byłaś głodna?- Spytała mnie gdy przełknęłam ostatni kęs.
- Najwidoczniej. W zasadzie to chciałam wszystkiego spróbować ale nie dam rady.- Uśmiechnęłam się, a ona razem ze mną.
- Chyba będę wracała do pracy... Pani też ma przecież swoje obowiązki, a ja tylko wyżeram całą spiżarnie. Muszę to jakoś odpracować.- Mruknęłam. Tak na prawdę to miałam nadzieję, że nie będę musiała tego robić. Nie to, że mi się nie chciało tylko to mogło oznaczać dwa , albo nawet trzy, razy więcej roboty czego sobie nie życzyłam.

( Keira?)

Od Fleur - C.D Keira

 Przez całą drogę trzęsłam się ze strachu, ogarnął mnie głuchy żal. Z piersi co jakiś czas wyrywały się gwałtowne szlochy, których nie mogłam powstrzymać, a nawet nie chciałam... czułam ulgę, rosnącą w swojej własnej rozpaczy... dziwne, prawda? Jednocześnie wiedziałam, że muszę być silna w tej sytuacji i nie dać się całkiem wbić w ziemię. I znów przed moimi oczyma ukazała się scena... ta sama, zakrwawiona oraz przepełniona bólem. Przecięcie sznurka nie było aktem odwagi. Czegokolwiek, ale nie odwagi, bowiem gdy celowałam, moje serce o mało nie podeszło mi do gardła. Czułam spływające po skroni krople potu... Jednymi słowy, to był strach w czystej postaci. Ręce wilgotniały mi z przejęcia i myślałam, że nie dam rady. Jednakże, w pewnym momencie zaistniała siła, która pomogła mi przebić się przez barierę wątpliwości i sparaliżowania – uwierzyłam w samą siebie, rzucając sztyletem... i udało mi się.
 Skończyłam swoje rozmyślania wraz z gwałtownym zatrzymaniem się karocy. Podróż była długa, ale dla mnie bardzo krótka. Szczerze mówiąc, sprawy związane z moim miejscem zamieszkania też utworzyły sobie odrębny kłębek w mojej zapełnionej głowie. A co jeśli... ja ich zdradziłam? Nie, niemożliwe... Robiłam to, co uważałam za słuszne, ale niekoniecznie kierowałam się zdrowym rozsądkiem, bardziej ludzkimi odruchami. Tymczasem, królowa ugościła mnie w swoim pięknym, kryształowym pałacu i za jakiś czas odwiedziła mnie w pokoju. Nim przewróciłam na nią spojrzenie, rozejrzałam się dookoła – kunsztownie ozdobione meble, stylowy wystrój i widoki dawały poczucie bezpieczeństwa.
 – Spokojnie, powoli dochodzi do siebie – zaczęła – dostaniecie eskortę do Clarines, jeśli tylko Książę Ranmaru będzie przychylny do mojej prośby – powiedziała od razu, zanim w ogóle zdążyłam otworzyć usta.
 – Clarines? Ta cała sytuacja naprawdę wyszła poza Gevaudan? – prawie zaniemówiłam, słysząc słowa Królowej.
 A co... jeśli to moja wina? Gdyby nie moja dobroć... tego wszystkiego by nie było. Chociaż w sumie to tak czy inaczej, zło i agresja siedziały głęboko w moim ojcu i nic by to nie zmieniło... wszystko i tak by wyszło na zewnątrz. O dziwo nie żałowałam podjętych decyzji, oprócz przejęcia czułam także pewną radość, że niewolnik żyje. Jakby zupełnie sprawy królestw się nie liczyły. Jednakże, jeśli nadejdzie wojna... jako pierwsza wyjdę na przód z szeregu, tylko... za który tak właściwie kraj... mam walczyć?
 – Kiedy ja do zainterweniowałam... owszem, to oznacza większy spór – kobieta nie zamierzała kłamać i powiedziała, co o tym myśli.
 – Nie myśl, że ty go wywołałaś – poczułam pustkę w głowie, jąkając się. – To ja wszystko zaczęłam... czy byłam głupia? – nie chciałam, by królowa Keira poczuła się w jakiś sposób winna, dlatego postanowiłam wziąć winę na własne barki.
 Kobieta pokręciła głową, uśmiechając się przelotnie. Minęło parę chwil, dopóki nie postanowiła zaprowadzić mnie do chłopaka. Omijałyśmy kręte korytarze, które w tym momencie wydawały się dla mnie nie mieć końca. Z czasem moje policzki wyschły i otrząsnęły się z łez. Oczy ciągle pozostawały czerwone. Mimo że Keira ocaliła Renee, nie mogła pozwolić na to, by leżał bez sam w pokoju, bez strażników. W gruncie rzeczy rozumiałam ją i nic nie zmieniłoby mojej dozgonnej wdzięczności. Cóż, gdyby ona się nie pojawiła... to siedziałabym teraz na scenie ocierając łzy i próbując ogarnąć przypływające fale bólu. Po Renee zostałoby tylko jedno, wielkie wspomnienie.
 – A... co teraz będzie? – zapytałam, spoglądając ukradkiem na kobietę, która spojrzała na mnie zamyślona.
 – Hm?
 – Co, jeśli on mnie zabije? – przełknęłam ślinę, czując jak słowa mocno ściskają mnie za gardło.
 – Dlaczego? – podniosła zastanawiająco brew. No cóż, w końcu nie wiedziała wiele, tylko tyle, że sytuacja na scenie i zachowanie mojego ojca były karygodne.
 – Gdy Renee był w lochach, pomagałam mu. Wydostałam go i opatrywałam rany, próbowałam obniżyć gorączkę... Pewnego dnia pojechaliśmy końmi do lasu, wrzucił mnie do wody i znikąd pojawili się strażnicy i mój ojciec. Postrzelili Renee, a ja... zostałam zmuszona patrzyć na jego cierpienie. Dalszą historię już znasz – wytłumaczyłam wszystko dokładnie, starając się opanować głos.
 – Słucham dalej – pokiwała głową, patrząc przed siebie.
 – I najgorsze jest to, że... on myśli, że to ja wydałam go strażnikom – poczułam, jak zwilgotniały mi oczy. – Podsumowując... myśli, że go okłamałam i nie chcę nawet na mnie spojrzeć. I jak ja mam mu to wszystko wytłumaczyć?
 – Myślę, że siedzi w nim krzta rozsądku i wysłucha cię – powiedziała. Tak bardzo chciałam w to uwierzyć...
 Momentalnie spuściłam głowę, wzdychając ciężko. Nadszedł ten moment, w którym strażnicy wpuścili mnie do komnaty, w której wypoczywał Renee. Wyglądał tak, jakby niczym się nie martwił... świadczyły o tym delikatnie zamknięte powieki. Oczywiście to mogły być tylko pozory. Ostatecznie stwierdziłam, że raczej w obecnym stanie zrobi niewiele. Uśmiechnęłam się, nie widząc już strzały tkwiącej w ramieniu mężczyzny. Tak, oni się o wiele lepiej nim zajęli, ja to zwykły amator, który ledwo potrafi zabandażować ranę. Mimo przekonania, że chłopak nie wykona żadnych niepożądanych ruchów – obawiałam się, w końcu myśli o mnie, co myśli. Dłoń, którą wysuwałam w jego kierunku drżała mi bez opanowania.
 – Renee? – zapytałam cichutko, jak gdybym chciała, żeby tego nie usłyszał. W głębi serca wiedziałam, że jest chorobliwie nieobliczalny i nigdy nie wiadomo, co zrobi w zaistniałej sytuacji. W razie czego straż była niedaleko mnie, choć w tym momencie chciałam, by zostawili mnie samą. Usiadłam obok mężczyzny na łóżku, jednak nie miałam na tyle odwagi, żeby dotknąć jego zimną dłoń.
 Ku mojemu zdziwieniu, Renee za chwilę otworzył oczy. Jak się okazało, nie spojrzał na mnie. Zupełnie, jakbym w ogóle nie istniała...
 – Renee! – krzyknęłam, czując ponowny przypływ emocji. Ścisnęłam mocno prześcieradło, nieco je mnąc. Nic... nie reagował. Jedyne, co zrobił to spuścił niżej brwi. – N-nie okłamałam cię! Nigdy!
 Zaszlochałam w głos, starając się opanować drżący głos.
 – Naprawdę myślisz, że to zrobiłam?! Jak możesz... cała moja dobroć, którą od tamtej pory cię obdarowywałam była jak najbardziej szczera! Jednak ty wziąłeś tylko pod uwagę to, że mogłam cię wydać, żadnych innych oczywistych sytuacji... Na przykład, że mogą cię śledzić, bo zaczęłam się do ciebie przywiązywać... Nie ma znaczenia to, że jesteś czy byłeś niewolnikiem i mnie słuchaj, do cholery! – odwróciłam wzrok, z trudem powstrzymywałam łzy napływające mi  do oczu. – Po co miałabym przecinać ten sznur... do niczego nie dążyłam i nie chciałam, żeby to się tak potoczyło... – teraz usiadłam na podłodze, kładąc głowę na pościeli i schowawszy ją w dłoniach, poddałam się i płacz zaczął targać moim ciałem.

< Renee? >

Od Mai - C.D Sashy

Zdziwiłam się zaistniałą sytuacją. Gdy zobaczyłam stojącą w drzwiach dziewczynę wystraszyłam się. Nie znałam jej intencji. Uważnie przysłuchiwałam się dialogowi jak się okazało siostry z bratem. Gdy Sasha poprosił aby jego siostra się mną zajęła przez chwilę nie reagowałam. Nie wiedziałam za bardzo co mam zrobić. Po chwili zeszłam z parapetu okna i powoli podeszłam do ściany gdzie poprzedniego dnia zostawiłam łuk.
- Ja tylko - zaczęłam - Jestem tu po pewną rzecz - chwyciłam za łuk i podeszłam do okna. Chciałam już wyjść gdy usłyszałam żeński głos.
- Zaczekaj - z pewnością to nie wróżyło to coś dobrego. Odwróciłam się i popatrzyłam na księżniczkę. Od brata odróżniały ją tylko czerwone oczy. - Choć ze mną - poleciła ruszyłam w jej stronę - i lepiej odłóż ten łuk - posłuchałam jej polecenia i poszłam za nią. Zanim wyszłyśmy z pokoju obejrzałam się na księcia, który kładł się ponownie spać. Nie mogę uwierzyć, że wplątałam się w tą sytuację. Gdy drzwi zamknęły się za nami dziewczyna zadała mi pytanie - Kim jesteś? -spojrzała mi prosto w oczy. Najwidoczniej w tej kwestii była poważna.
- Łuczniczką - odparłam - Fakt, że się tutaj znalazłam to nic więcej jak nieporozumienie - zaczęłam się tłumaczyć. - Naprawdę. proszę mi uwierzyć - mówiłam szczerze. Najwidoczniej księżniczka mi uwierzyła, bo zmienił się jej wyraz twarzy na bardziej przyjazny.
- Powinnyśmy pójść gdzieś indziej - zaproponowała. - Chodźmy do ogrodu.Tu będzie może być to źle odebrane. - po chwili ruszyłyśmy do ogrodów. Całą trasę rozglądałam się wokoło i podziwiałam królewski pałac. Wysokie sufity i liczne zdobienia nadawały temu miejscu niezwykłości. Wszystko przepełniało bogactwo. Po raz pierwszy widziałam tyle cennych rzeczy i złota. Ogrody były nie mniej imponujące niż wnętrze. Stare gałęzie powyginanych wiśni pokrywały różowe kwiaty. Kwitły również czereśnie i powoli rozkwitały jabłonie. Wokoło kwitły kwiaty wszelkiego rodzaju. Część kwiatów dopiero rozkwitała, a reszta miała zamiar zakwitnąć dopiero za jakiś czas. Słychać było śpiew różnych gatunków kwiatów. Panował tu spokój i harmonia. - Rzadko ktokolwiek tu bywa
- Tu jest pięknie - skomentowałam wciąż rozglądając się po ogrodzie. Na co dziewczyna przytaknęła.
- Tak właściwie . Jak masz na imię? - zapytała. No w sumie nie przedstawiłam się tylko podałam swój zawód.
- Mai - odparłam nie podając mojego nazwiska. Mój ród i mojego ojca miał majątek co nie jeden lord czy lady. W dodatku był dosyć znany, a ja nie chciałam polegąć na nazwisku i majątku mojej rodziny. Gdy ktoś pytał mnie o nazwisko podawałam nazwisko mojej zmarłej matki. W końcu dzierżyłam jej nazwisko przez kilka lat. - Ty jesteś Rona? - chciałam się upewnić. Dziewczyna kiwnęła głową. Spacerowałyśmy i rozmawiałyśmy razem ponad godzinę choć tak naprawdę wymieniłyśmy niewiele słów między sobą. Po tym czasie spotkałyśmy Sashę, który najwyraźniej już wstał i się ubrał. Wyglądał nieco inaczej niż wczoraj i rano. Może bardziej dostojniej? - Dzień dobry - przywitałam się tak jak powinnam.
- Dzień dobry - odparł. Chwilę szliśmy w milczeniu, Jednak po chwili stanęliśmy jak wryci.
http://data.whicdn.com/images/23316961/large.jpg
Z jabłoni zwiała młoda dziewczyna. Najwidoczniej niewolnica lub służąca. Ubrana w czarną zużytą sukienkę. Szybkim krokiem podeszłam do drzewa i rozwiązałam węzeł na drzewie. Ciało opadło na ziemię. Zeszłam aby sprawdzić czy żyje.
- Martwa - stwierdziłam. Śmierć dziewczyny nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia. Będąc dzieckiem widziałam ją na każdym kroku. Z kieszonki odzienia wystawała kartka. Otworzyłam ją i zaczęłam czytać po chwili.
 “Przepraszam za moje życie. Zrobiłam to czego ode mnie oczekiwałaś.
W końcu pozbyłaś się tego śmiecia i nawet się nie narobiłaś! Zbędny element
zostanie zastąpiony sprawniejszym. Mam nadzieję wy też tego chcieliście.
W końcu to wam przynosi ulgę ale wiedźcie, że będąc takimi samymi
elementami zamiennymi jak ja spotka was podobny koniec. Do widzenia”
Biedna dziewczyna- pomyślałam.

<Rona/Sasha?>

Od Keiry- C.D Fleur

Keira cały czas patrzyła na nich ze stoickim spokojem. Wiedziała, że nerwy są teraz najmniej potrzebne. Jej wzrok skierował się na wymęczonego niewolnika. Naprawdę, to był cud, że jeszcze żył. Nie wiedziała czym sobie zasłużył na tak okrutną karę, ale zaangażowanie, do uwolnienia go, w oczach II Księżniczki Gevaudan sprawiło, że nie mogła tego zostawić. Nie codziennie ktoś się sprzeciwia w rodzinie królewskiej i to w taki sposób. Wzbudziło to u niej podziw do Fleur. Dłonią skinęła na dwójkę swoich ludzi. Nie musiała nic mówić, wystarczył tylko kontakt wzrokowy. Rycerze wynieśli stamtąd Renee. Wiedziała, że to nie skończy się dobrze. Gevaudańska straż zapewne już była gotowa by ich zaatakować bez żadnego rozkazu. Czuła na sobie wzrok wszystkich zgromadzonych co tylko sprawiało, że bardziej się stresuje. Nie okazywała jednak tego. Zachowała zimną krew.
- Panie, proszę puścić księżniczkę- to wcale nie była prośba. Brzmiało raczej jak wyraźny rozkaz. Król obdarował ją za to nienawistnym wzrok, aż na jej głowie zjeżył się włos.
- Co ty wiesz ladacznico? Wzięli cię na królową tylko ze względu na śmierć twojego ojca. Nie masz tu prawa głosu- charknął jakby chciał wydusić z siebie jakieś zaklęcie. Nie znała go od tej strony, zawsze kojarzyła go jako dobrego władcę. Jak widać, przeliczyła się. Dobyła sprawnie miecza i machnęła nim, tak, że żaden ze strażników nie zdążyłby nawet zareagować. Jego dwa palce, serdeczny i mały, z lewej dłoni wylądowały na ziemi. W chwili szoku odciągnęła od niego księżniczkę. Wiedziała, że postąpiła dość nierozsądnie, jednak jej myśli krążyły wokół tego do czego władca jest zdolny. Krzyk rozniósł się po okolicy, ludzie stali zszokowani, a żołnierze królowej no dopuścili do tego, aby rycerze ją zaatakowali.
- Może i jesteś dobrym władcą, ale jaki z ciebie ojciec? Chcieliście osądzić tamtego niewolnika- wyjęła sporą sakwę, w której znajdowały się złote monety i kilka diamentów. Rzuciła mu je pod nogi- Proszę. Zadośćuczynienie. Tylko wystarczy? Panie?- ostatnie słowo wypowiedziała dość ironicznie.
- Pożałujesz tego- wypowiedział przez zaciśnięte zęby. Zdjęła z siebie płaszcz koloru szkarłatu, który przez ten cały czas miała na sobie. Okryła nim roztrzęsioną Fleur i oddała ją swoim ludziom. Nie zwróciła szczególnej uwagi na słowa króla. Może to i lekka ignorancja, ale hej, on zaatakował własną córę. Resztę również poprosiła o wycofanie się, wystawiając się na ogień łuczników i miecze rycerzy. Mimo to nie wyczuwała najmniejszego strachu. Rozprostowała się a wzrok skierowała na lud. Jej karoca odjechała już z księżniczką i wycieńczonym więźniem. Wiedziała, że teraz każda minuta się liczy, jeśli on nie przeżyje, będzie czuła, że cały trud poszedł na marne.
- To jest wasz kochający lud władca?!- zwróciła się do ludu- Gdzie jego współczucie?! Gdzie jego sprawiedliwość?! Gdzie zniknęła jego godność?- mówiła pewnie, nie załamywała głosu. Sama się sobie dziwiła. Nigdy nie była w dobra w przemowach. Ryk tygrysa, wystraszył gapiów, podobnie jak i jego widok. Aza swobodnie wskoczyła na scenę. Zabrała Keirę, wiedząc, że jeszcze chwila, a została by przeszyta przez strzały, ale na razie, byli zbyt zajęci władcą.
[...]
Całą podróż mężczyzna był przytomny. Przynajmniej tak mówił jej jeden z żołnierzy. Udało im się bez większych kłopotów przetransportować ich do Mantai. Zbliżała się wojna. To tylko lada dzień, kiedy zostaną napadnięci. Wiedziała, że owa dwójka jak i większość ludzi musi zostać gdzieś przetransportowana. Nie chciała, aby spora ilość niewinnych osób poległa. Teraz zastanawiała się czy było warto dla jednego człowieka. Postanowiła wysłać list do Ranmaru z prośbą. Chciała aby większość służby, wraz  z Fleur i owym niewolnikiem przeniosła się do nich. Teraz w jej królestwie nie będzie bezpiecznie. Weszła do pokoju, w którym znajdowała się księżniczka. Po jej minie widziała, że czym prędzej chce zobaczyć tego chłopaka i że pierwsze co zrobi to o niego zapyta.
- Spokojnie, powoli dochodzi do siebie- zaczęła, zanim dziewczyna zdążyła otworzyć usta i coś z siebie wykrztusić- Dostaniecie eskortę do Clarines, jeśli tylko Książę Ranmaru będzie przychylny do mojej prośby- powiedziała od razu.

<Fleur? Renee :v >

Od Keiry- C.D Tornado

Był jeszcze świt, gdy Keira podniosła się z ogromnego łoża, obudzona przez jedną z pokojówek, wycierającą kurze. Weszła i druga po to, aby przyszykować jej suknię. Nie widziała w tym najmniejszego sensu. Przecież sama potrafiła się odziać we właściwe ubranie.
- Rona, kochana, dobrze wiesz, że sama potrafię się ubrać- westchnęła, przecierając oko. Zaścieliła łóżko, choć nie powinna tego robić. Za to dostała po dłoniach od jednej ze służek. Jęknęła tylko cicho masując je.
- Nie przystoi ci Pani robić takich rzeczy.Od tego masz nas, a teraz proszę udać się za parawan- mruknęła stanowczo starsza kobieta przy sobie. Czerwonowłosa miała do nich wielki szacunek. Utrzymywały ład w ogromnym zamku, nie należało to do najprostszych zadań. To nigdy nie będzie proste zadanie. Posłuchała jej, tam ubrała się w suknię, jaką dostała i buty na niskim obcasie. Skierowała się na dół, z zamiarem zjedzenia śniadania, przez załatwieniem kilku spraw. Na schodach zauważyła blondynkę. Na początku jej nie poznała, jednak po chwili, gdy ona się odwróciła rozpoznała w niej dziewczynę, która zajmowała się końmi.
- Tornado- zaczęła- nie za wcześnie?- uśmiechnęła się lekko do niej. Chciała już jej się ukłonić, jednak Keira powstrzymała ją- Nie trzeba, znamy się już tyle czasu- zaśmiała się. To prawda, znały się już jakieś 3-4 lata z Tornado. Królowa uważała ją za przyjaciółkę.
- Przyszłam z prośbą Pani.
- Porozmawiamy o niej po śniadaniu, dobrze? Chodź, zjesz ze mną i resztą służby- zaproponowała błyskawicznie. Założyła dłonie na siebie, rozprostowując się lekko. Zaprowadziła ją do jadalni, sama poszła powiadomić kucharza o dodatkowej osobie przy stole. Nie jedli jednak od razu, Keira miała zwyczaj czekać na służbę i jadać wraz z nią zamiast samej w pustej i ogromnej jadalni. Nauczyła się tego, gdyż podobnie robiła jej matka z tego co opowiadały jej służki. Po chwili wszystko stało na stole. Od najróżniejszych owoców, po sery różnego rodzaju i pieczywo. W dzbanach stała zimna woda, w innych natomiast mleko z miodem.
- Więc o co chciałaś mnie prosić? - zwróciła się do Tornado łagodnym tonem.
< Tornado? :v >

Od Fleur - C.D Renee

 Dlaczego to wszystko tak się potoczyło? Dlaczego... Nie mogłam powstrzymać łez, same napływały mi do oczu i to w podwojonych ilościach. Myśl z tym, że Renee czuł się okłamany przeze mnie, dobijała jeszcze bardziej. A teraz, gdy siedziałam na scenie obejmując ledwo przytomnego mężczyznę, miałam ochotę jak najszybciej mu się tłumaczyć... Jak on mógł pomyśleć, że go okłamałam? To jedyne, co mu się nasunęło na myśl, gdy zobaczył żołnierzy... rozumiem. Wcale we mnie nie wierzył, ciągle utrzymywał się w jednym i tym samym przekonaniu. Wracając do tego, co działo się w tym momencie... Huh, ciężko było wyciągnąć wnioski. Moje łzy delikatnie spływały na gdzieniegdzie zakrwawione blond włosy mężczyzny. Chciałam, by ta chwila trwała dłużej, chciałam się wypłakać, ale wiedziałam, że czasu coraz mniej, mimo że teraz czuję, jakby dla mnie się zatrzymał... Tak bardzo żałowałam... już pomijając to, że nie miałam za co, bo nigdy go nie okłamałam. Lecz on ciągle tylko o tym myślał. To, co się tu działo budziło kontrowersje wśród wielu, zdrowych umysłowo mieszkańców. Nie miałam ochoty patrzeć na tłum, wołałam mieć zamknięte oczy. Spokój nie był mi dany, ponieważ już za chwilę usłyszałam skrzypienie desek. Ktoś wchodził na scenę. Myślałam, że zaraz zostaną ze mnie tylko buty, tymczasem... poczułam ciepły dotyk na ramieniu. Była to blond włosa, skromnie ubrana kobieta, uśmiechająca się przez łzy. Strach rozszerzył mi źrenice, w których panowała wielka pustka. Dlaczego to tak bardzo boli? Poczułam tylko dziwne ukłucie w sercu. I co dalej, tak mam sobie siedzieć? To był naprawdę dotkliwy, fizyczny ból, który jednak nie mógł się równać z tym, co przeżył Renee.
 – Ja nie... nie okłamałam cię... – jęknęłam przez łzy niewyraźnie.
 Widziałam na widowni swojego ojca. Był niewzruszony, stał jakby nigdy nic. Nawet nie wyglądał, jakby się tym przejmował... Posłał jedynie porozumiewawcze spojrzenie strażnikom, którzy z rozkazu zaczęli wchodzić na scenę.
 – Dobij go, do cholery! – krzyknął król, gdy strażnicy zamarli w bezruchu.
 Gdy tylko to usłyszałam, wyjęłam miecz z pokrowca, mierząc do mężczyzn.
 – Spróbujcie go tknąć... – zaczęłam się szarpać, gdy poczułam uścisk jednego ze strażników, skutecznie odciągający mnie od ledwo przytomnego chłopaka.
 Z każdym centymetrem do tyłu czułam, jak nadzieja zanika, a całe moja ciało spowija się we mgle beznadziei i rozpaczy. Niemal trzęsłam się od płaczu. Kat uniósł broń do góry, celując w głowę Renee... zamknęłam oczy, nie chcąc na to patrzeć. Już nawet nie słyszałam swoich myśli, był tylko głuchy płacz i krzyk, zajmujący wszystkie możliwe kąty w mojej głowie. I nagle do moich uszu dotarł dźwięk obijającej się stali o stal. Szybko uniosłam zaczerwienione spojrzenie, pełne znikomej nadziei. Ku mnie ukazała się we własnej osobie... Królowa Mantai, ale co ona tu robi? W tej chwili traktowałam ją jak bohaterkę, która stojąc w świetle dnia prezentowała się niczym wojownik z najodważniejszych legend. Uśmiechnęłam się przez łzy. Kobieta z łatwością powaliła rywala broni na ziemie. Natychmiast rzuciłam się w kierunku Renee, unosząc delikatnie jego głowę i kładąc ją na swoich kolanach. Odgarnęłam jego włosy, ofiarując tam kolejne łzy. Moje plecy drżały od tłumionego płaczu, który dopiero teraz przybrał na największej sile. Wszyscy zebrani ludzie zaczęli podejrzanie szeptać między sobą. Doskonale wiedziałam, co mogło być tematem tych rozmów. Przede wszystkim sprawy teraz nabrały innego obrotu, z pewnością skierowały się w niewłaściwą stronę i skutki mieliśmy poznać w niedalekiej przeszłości. W końcu mój ojciec postanowił wejść na scenę. Nie zwrócił już uwagi na mnie i Renee, zaś obdarował zdziwionym spojrzeniem samą Królową Mantai, która... wbrew pozorom nie była taka samotna, bowiem miała przy sobie dzielnych żołnierzy. Kobieta nie zważając przez dłuższy czas na mojego ojca, ukucnęła przy mnie.
 – Zabierzemy go, dobrze? – zapytała łagodnym, wręcz kojącym tonem.
 – Sprzeciwiłaś się mojej woli, pani – oznajmił król Gevaudan'u srogo.
 – Ja muszę jechać z nim! – włączyłam się do rozmowy, wciąż nie odstępując Renee na krok... On potrzebował natychmiastowej pomocy...
 – A ciebie... – mężczyzna złapał mnie za bluzkę tak, że nogi ugięły się pode mną – ...Powinienem powiesić razem z nim... – gdy to powiedział, miałam wrażenie, że straciłam wszystko co miałam. Położenie w hierarchii to nic, ale godność i poczucie własnej wartości. Wszystko to znikło w okamgnieniu, a ja znów czułam łzy napływające mi do wilgotnych oczu.

< Keira? Renee? >

Od Renee - C.D Fleur

Czy to wszystko musiało się potoczyć właśnie w ten sposób? Najpierw przebite ramię, krew, czarny, rozmazany obraz, który przyniósł za sobą tylko kolejną falę bólu. Zastanawiałem się od początku czy zaufanie tej szlachciance będzie najodpowiedniejszym wyjściem. Myliłem się i to grubo. Skąd mogli wiedzieć, gdzie obecnie się wybieramy? Tylko ona o tym wiedziała i teraz już mogłem wytłumaczyć dlaczego tak z dupy z tym całym wyjazdem wyskoczyła. Dlaczego ja byłem taki zaślepiony jej dobrocią, która i tak okazała się złudna.
Ból jaki zadawali mi młodzi kaci był nie do zniesienia. Coraz to nowe narzędzia tortur i jeszcze nadal tkwiąca w moim ramieniu strzała, która wcale nie przestawała powiększać rany.
-Wystarczy już! Zabijecie go! - usłyszałem głośne krzyki księżniczki. Nie byłem w stanie podnieść już głowy więc też nie byłem pewny czy ten głos należy właśnie do niej. - Odwiążcie mnie, pozwólcie mi do niego podejść!
-Król zabronił Księżniczce zbliżać się do niewolnika. - oznajmili cicho jeszcze raz fundując mi kilka mocniejszych strzałów biczem. Skończyli dopiero wtedy gdy Fleur płakała tak głośno, że sam król nie mógł tego znieść. Co za potwór....
[...]
Słyszałem tylko jak rozmawiają z królem. Oczywiście Fleur była tego świadkiem, żeby czasem nie przyszło jej do głowy pokrzyżować im plany. Stwierdzili, że muszą powiesić mnie już z samego rana, żeby uniknąć kolejnej takiej sytuacji. Otworzyłem na chwilkę oczy kiedy to oni sobie tak gawędzili. Spojrzałem na zapłakane oblicze dziewczyny, ale ściemnia. Czemu miałaby za mną płakać skoro jestem dla niej tak samo ważny jak i dla nich. Jestem rzeczą, która po prostu reaguje na ból i na wszelkie inne bodźce zewnętrzne. Spojrzałem na nią z takim obrzydzeniem jak chyba jeszcze nigdy na nikogo i kiedy tylko nasze spojrzenia się spotkały, natychmiast odwróciłem głowę głośno prychając. To było jedno znaczy z tym : nie chce już nigdy więcej na ciebie patrzeć. Dokładnie te słowa chciały wyjść z moich ust, gdyby jednak nie były tak poranione.
Dziewczyna przyszła do mnie jeszcze w nocy jednak strażnicy nie wpuścili jej do celi. Mówiła, że musi się ze mną zobaczyć i takie tam, ale jakoś nie wszystkich obecnych tutaj to ruszało. Już wystarczająco na wywijała.
-Okłamałaś mnie.. - tylko tyle udało mi się wyszeptać i jak widać doskonale to słyszała bo zamilkła. Nie powiedziała nic więcej, ale chyba rozpłakała się. Jej ciche pociąganie noskiem mnie w tym tylko bardziej utwierdziło. Wybiegła stąd tak samo szybko jak i tutaj przyszła i bardzo dobrze..
[...]
Obudziłem się z samego rana kiedy to dwaj strażnicy po mnie przyszli. Oczywiście strzała nadal tkwiła w moim zakrwawionym ciele. Na dziedzińcu zebrało się mnóstwo ludzi jednak byli oni bardziej zmartwieni tym co się tutaj dzieje niż zachwyceni. Tylko szlachcice krzyczeli, żeby
bić mocniej". Super. Tak jak chcieli tak też robiono, a kat wymierzał mi coraz silniejsze ciosy. Postawił mnie na stołku, a na szyję założył dużą pętlę. Heh nie sądziłem, że skończ tak marnie. Rozejrzałem się po wszystkich zgromadzonych tam ludziach. Nie widziałem jej, a więc nie przyszła popatrzeć jak to mnie wieszają? Oh jak mi przykro. Skoro zatroszczyła się o taki przebieg wydarzeń to może jednak powinna oglądać moją egzekucję. Przeklnąłem w myślach. Chciałem żyć o wiele dłużej, a tu tak to się potoczyło. W pewnym momencie mój wzrok zatrzymał się na kobiecie.. skromnie ubranej blondynce. To była moja mama? Co ona tutaj robiła? Zdziwiony uniosłem nieco głowę chcąc coś powiedzieć, jednak głos ugrzązł mi w gardle. Ona tak bardzo płakała tracąc swoje drugie dziecko. Z moich oczu nie wiadomo dlaczego spłynęło kilka łez, zrobiłem krok do tyłu zapominając o pętli, która już za chwilę zacisnęła mi się na szyi. Właściwie to nie musieli mi zabierać stołka, bo sam... z niego zszedłem.
-Renee! - usłyszałem głośny, wręcz rozpaczliwy krzyk z widowni. Ktoś rzucił sztyletem, który idealnie przeciął sznur, a ja runąłem na ziemię bezwładnie. Nie no to PRAWIE WCALE nie bolało Fleur. Nie ważne i tak byłem ledwo przytomny. Wbiegła czym prędzej na scenę klękając przy mnie i podnosząc mnie na tyle bym mógł się o nią oprzeć. Wplotła swoje małe rączki w moje blond włosy i wtulił mnie w swoje piersi. Mrrr. - Nie zabijajcie go! Już wystarczy...
Nom rób ta dalej.. to powieszą ciebie razem ze mną..

(Fleur?)

Od Fleur - C.D Renee

 Gdy plusnęłam do wody, czułam się tak beztrosko i swobodnie. Zupełnie tak, jakby wszystkie moje problemy wyparowały (nie, nie jestem pijana). Wszystko to zmieniło się w ułamku sekundy... Otoczyła mnie krew, która natychmiastowo się rozpuszczała, skutecznie utrudniając mi pole widzenia. Jedyne, co zdołałam z bliska dostrzec to błoga twarz... Renee. Co się mogło stać...? Wzięłam go pod ramię, z ogromnym trudem ciągnąć do góry. Wbrew pozorom uniesienie takiego wysokiego faceta kosztowało sporo siły i czasu. Gdy ujrzałam niemal oślepiające światło dzienne, rozejrzałam się dookoła. Pierwsze, co rzuciło się w oczy to strzała tkwiąca w ramieniu chłopaka. Otworzyłam szeroko oczy, zakrywając usta dłonią. Byłam zszokowana... To nie powinno się stać... Wcale się nie dziwiłam, widząc swojego własnego ojca i jego pseudo rycerzy. Moja dusza była przesiąknięta smutkiem, ale także ogromnym gniewem i nienawiścią skierowaną w kierunku tego jakże wielkiego króla Gevaudanu. Wyszłam z wody, wyciągając ostrożnie Renee na brzeg. Nie zwróciłam uwagi na nikogo... Moje myśli były przeszyte losem tego więźnia.
 – Nie zbliżaj się! – warknęłam, nawet nie patrząc w kierunku pochodzącego ojca. Po prostu mnie brzydził...
 – Ostrzegałem... to tylko niewolnik, a jednocześnie zimny morderca. Rozumiesz? – nagle złapał mnie za przedramię, zmuszając do wstania. Kiedy on stał się taki agresywny...?
 – Mam to w nosie! Jesteś potworem... – próbowałam się wyrwać, jednak na próżno.
 Patrzyłam zszokowana, jak biorą jego jeszcze oddychające ciało za kończyny i wynosili, jak gdyby był to jakieś... przedmiot.
 – Nie przejmuj się, dziecko – oznajmił kpiącym głosem.
 Mimo próby zachowania twardej postaci, uroniłam parę łez.
 – A co z tym szlachcicem? – zapytałam szybko, jakby to miało cokolwiek zmienić... – Zamordował z zimną krwią siostrę tego niewolnika... torturował ją! – krzyknęłam. Jak się okazało, ojciec nie zwrócił na mnie uwagi. Po prostu usadowił mnie w powozie i kazał jechać na zamek.
 Strach widniał na mojej twarzy, gdy kierowaliśmy się do lochów. Już z daleka było słychać przerażające krzyki. Ojciec mnie tu przyprowadził? Po co?
 – N-nie chcę tam iść... – próbował się wyrwać, jednak nie przyniosło to oczekiwanych rezultatów. Zostałam zmuszona do patrzenia na jego cierpienie. Nim się w ogóle zorientowałam, zostałam usadzona na krześle i przykuta do niego, centralnie przed ledwo przytomnym Renee, który zdążył się ocknąć... na jego nieszczęście. Na stole leżały dziwne narzędzia, których funkcji nigdy nie chcę poznać. Z wielkim szokiem patrzyłam na wszystko.
 – C-co ty robisz? – zdziwiłam się, spoglądając to na kajdany, to na Renee. – Renee! – krzyknęłam, jednak chłopak nie miał siły nawet podnieść głowy.
 – Popatrzysz na jego cierpienia – oznajmił mój ojciec.. Czekaj, to miał być mój ojciec? Owszem, nie świeci przykładem, ale od tej strony nigdy go nie znałam i czułam jedynie ogromną niechęć.
 Z czasem do moich oczu zaczęły napływać łzy, próbowałam je powstrzymać poprzez zaciskanie dłoni czy zwykłe zagryzanie warg. Robiłam to jednak tak mocno, że zasmakowałam metalicznej krwi. Jacyś mężczyźni składali kolejne bicze na jego ciele, a ja miałam patrzeć na to obojętnie? Chcieli ze mnie zrobić potwora?

< Renee? >

Od Renee - C.D Fleur

Spanie na łóżku Fleur było całkiem wygodne. Przecież to łóżko księżniczki to pewnie jest najwygodniejsze łóżko w całym zamku. Hihi ale miałem głupie szczęście. Niestety to co zrobiła rano, żebym tylko nie został zauważony, było o wiele mniej przyjemne. Idiotka... te wszystkie jej pomysły były więcej niż głupie i nieprzyzwoite, no ale okey. Powiedzmy, że widać, że zna całą swoją etykietę. Nie wiem po co chciała mnie jeszcze wyprowadzić z zamku skoro i tak teraz byłem wolny i mogłem sobie robić co chciałem.
-Wiesz... że ja już tam nie wrócę? - przystanąłem na chwilę, bo i tak byliśmy już wystarczająco daleko od zamku, by nas nikt nie zauważył.
-"Nie wrócisz" ? - powtórzyła po mnie zdanie tak jakby nie mogła uwierzyć w to co właśnie powiedziałem. Czy to takie dziwne, że nie chce wracać do miejsca,w  którym chcieli mnie zamordować, bo mi się wydaje, że to całkiem normalne zachowanie. - Tak mi się odwdzięczasz za pomoc?
-A chcesz zginąć razem ze mną? Bo nie wydaje mi się, żeby cie oszczędzili jeśli będziesz nieposłuszna. Jeśli myślisz, ze jak jesteś księżniczką i wszystko ci wolno... to się mylisz. - teraz znów ruszyłem konia do przodu. Nie wiem co moglibyśmy robić w lesie, ale na pewno jest tutaj bezpieczniej niż w zamku. Jechaliśmy tak przez dłuższy czas zanim nie dotarliśmy do jeziora. Hmm... w sumie to jest całkiem ciepło więc czemu by jej nie wrzucić do tego jeziora. Uśmiechnąłem się pod nosem widząc jak Fluer podjeżdża na swoim rumaku do brzegu. Podjechałem zaraz obok niej...
-Ej... - szepnąłem nachylając się nieco przodu kiedy już odwróciła głowę w moją stronę. Wyglądało to mniej więcej tak jakbym chciał ją pocałować... a gdzie tam! Kiedy tylko zrobiła się czerwona, a jej minka stała się nieco bardziej zdziwiona... popchnąłem ją, a ta z pluskiem wylądowała w wodzie. Hihihi ups, będzie cała mokra. W tym samym czasie nie wiadomo skąd wziął się Król w samej osobie razem z kupą straży. Nie wiem dlaczego, ale teraz byłem przerażony. Fleur jeszcze się nie wynurzyła, a oni tutaj.. skąd w ogóle... nie, stop. Zdążyłem niestety tylko zawrócić konia, a kiedy chciałem go już popędzić w głąb lasu, jeden ze strażników wystrzelił strzałę, która przeszyła na wylot moje lewe ramię. Celował w serce, aczkolwiek chyba miał słabego cela. To miało mnie zabić i jakimś dziwnym szczęściem się nie udało. Runąłem do wody tak samo jak wcześniej białowłosa tylko że ja... coraz bardziej się wykrwawiałem barwiąc wodę. Obraz mi się rozmazywał i stawał się coraz bardziej ciemny.. powoli moja świadomość odpływała i razem z nią moje kruche życie..

(Fleur ratuj~)