czwartek, 2 czerwca 2016

Od Aurory - C.D Yoshito

Yoshito puścił mnie. Był po prostu poddany uczuciu paniki. Rozumiałam go. Mimo to odsunęłam się od niego. Trochę mnie przeraził swoją gwałtowną reakcją. Spojrzałam na leżącego Aldinora.
-Zbadam go, dobrze? – Zerknęłam niepewnie na mężczyznę. Bałam się, że znowu poniosą go w jakiś sposób emocje. Ten jednak lekko skinął głową. Padał intensywnie deszcz. W dodatku dookoła błyskało się i co chwilę ciszę przerywał potężny huk piorunów. Moje włosy przylepiły mi się do policzków i czoła. Czułam jak i delikatna tkanina, z której uszyte było moje odzienie, przylepia się niemiło do nagiej skóry. Uklęknęłam obok leżącego na boku konia, który niespokojnie orał kopytami ziemię. Był cały pokryty potem i deszczem. Miał rozbiegany wzrok.
-To chyba kolka, musiała ją spowodować jakaś roślina, która rosła na tej łące. – Podrapałam się w łokieć. - Hmm… To nie, to nie, to też nie. Co to może być? Już wiem! – Odwróciłam się w kierunku Yoshito, który patrzył na mnie z lekkim uśmiechem na ustach pomimo niezbyt przyjemnej sytuacji. Kusiło mnie by spytać, czemu się uśmiecha, ale się powstrzymałam i wróciłam do ratowania konia.
-Zatruł się zapewne lulkiem czarnym. Miejmy nadzieję, że nie zjadł go zbyt wiele. W niedużych ilościach dochodzi do zatrucia, jednak nie powinno spowodować to śmierci. – Tłumaczyłam rycerzowi spokojnie i zastanawiałam się, co można podać w tym wypadku.
-Aldinor… może umrzeć? – Yoshito spojrzał na mnie wzrokiem pełnym obawy o zdrowie swojego towarzysza.
-Nie pozwolę mu umrzeć. Kolka nie jest jeszcze zbyt silna, ponieważ nie zaczął się tarzać, by zmniejszyć ból. Niestety jeśli zacząłby się tarzać szansa na uratowanie go by drastycznie spadła. – Powiedziałam stanowczo. Rozejrzałam się. Potrzebuję czegoś rozkurczowego, czegoś co nie powinno być trujące dla konia. Rumianek! Stary dobry rumianek. Na szczęście ta roślina jest pospolita i od razu dostrzegłam niewielką kępkę białych kwiatków tuż obok. Delikatnie je ścięłam. Z jednego z mieszków wyjęłam mały moździerz. Zawsze miałam go przy sobie. Roztarłam zioło i zalałam chłodną wodą z manierki.
-Potrzymasz mu łeb, tak by mógł wypić ten wywar? – Wskazałam na mieszaninę znajdującą się w moździerzu. Mężczyzna podszedł do swojego wierzchowca i delikatnie uniósł mu głowę. Otworzyłam pysk zwierzęcia i wlałam całość wywaru. Koń zamlaskał i cicho prychnął.
-Co teraz? – Yoshito spojrzał na mnie. Jego mokre włosy wchodziły mu w oczy.
-Musimy chwilę poczekać. Niestety nie mogę doprowadzić do wymiotów, ponieważ konie nie potrafią zwracać. Dlatego też nie można się pozbyć z organizmu trucizny. Jednak, jeśli jest jej niewiele to nie powinno być już problemu. – Uśmiechnęłam się ciepło. Pomimo mojego pocieszenia chłopak był blady i jakby nieobecny. Nie wyglądał na zdrowego. Musiało mu się coś stać.
-To świetnie. Mam nadzieję, że Aldinor wyjdzie z tego szybko. – Rycerz próbował szybko wstać, jednak zachwiał się i prawie przewrócił, gdyby nie to, że od razu zareagowałam złapałam go za ramię. Był ciężki, ale szybko odzyskał równowagę. Dyskretnie zerknęłam na jego głowę, badając, czy czasami nie ma gdzieś jakiejś rany. Jego objawy wyglądały, jakby się porządnie grzmotnął w czaszkę. Na wysokości potylicy widniała plama krwi, która zlepiła włosy otaczające miejsce stłuczenia.
-Czemu mi nie powiedziałeś, że jesteś ranny?! – Oburzyłam się. – Przecież bym ci od razu pomogła!
-Ale o co ci chodzi? Przecież… - Przerwał i padł jak długi. Zemdlał. Szybko oceniłam sytuację. Muszę tylko odnaleźć miejsce, w którym się uderzył i je szybko opatrzyć zanim się ocknie. Inaczej pewnie będzie udawał, że nic mu nie jest. Uklęknęłam przy głowie ciemnowłosego i delikatnie przekręciłam ją na swoich kolanach, tak aby mieć dogodne dojście do rany. Pewną ręką sięgnęłam do mieszka, w którym znajdował się drapacz lekarski, utarłam niewielką ilość w moździerzu i taką papkę przyłożyłam do rany. Przytrzymując ją ostrożnie, wzięłam manierkę i zmoczyłam ranę, by oczyścić ją z krwi. Nie miałam niestety żadnego bandaża, więc sięgnęłam po białą chustę, którą wcześniej przykryty był mój prowiant w koszyku. Była trochę za krótka, by obwiązać nią całą głowę, dlatego też złapałam za skrawek mojej zielonej spódnicy i oderwałam niewielki element. Związałam oba materiały i obwiązałam nimi głowę nieprzytomnego. Gotowe! Ostrożnie wstałam i usiadłam obok chorych. Było mi trochę zimno od silnego wiatru i deszczu. Nie byłam zbyt ciepło ubrana. W dodatku teraz moja podarta spódnica odkrywała spory fragment nagiej skóry uda, na której pojawiła się gęsia skórka. Pociągnęłam nosem. Nie ruszę się stąd, dopóki moi dwaj pacjenci nie wyzdrowieją.
[Yoshito?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz