Zdawałem sobie sprawę z tego, że moja bezczynność i milczenie mogłoby wyrażać brak reakcji, jednak to właśnie wtedy próbowałem zagłębić się w swoich myślach oraz podjąć decyzję. W ostatniej chwili odepchnąłem wilka, który szarżował z wyszczerzonymi kłami na Lillian. Wtedy wiedziałem, że czas się kończy. Szybko szarpnąłem dziewczynę w stronę drzewa. Zrozumiała o co mi chodzi i wdrapała się po korze. Cofałem się o kolejne kroki, aż moje plecy zetknęły się z tym samym drzewem, na którym siedziała Lillian.
– Yoshito! Właź! – desperacko machała w dole ręką, próbując mnie wciągnąć, jednak nie zwracałem na to uwagi. Byłem zbyt przejęty opracowywaniem strategii, która została perfidnie przerwana przez upartą kontynuację działań Lillian. Ostatecznie byłem tak przekonywany, że nie zorientowałem się kiedy sam wdrapałem się na drzewo. Odetchnąłem z ulgą, przy okazji starając się opanować oddech.
– Dlaczego nie wchodziłeś?! – wrzeszczała, niemal ogłuszając wilki wokół.
– I co by to dało? – oparłem się o szorstką korę, odwracając wzrok.
– Nie zostałbyś zjedzony? – zripostowała, a ja w odpowiedzi delikatnie prychnąłem.
Wsłuchując się w warczenia wilków, czekałem aż wszystko ucichnie, co na pewno nie przyjdzie szybko. Tymczasem dałem się ponieść wspomnieniom. Pamiętam czasy bardziej młodzieńcze, w których mieszkałem jeszcze w Gevaudan. I to w prawdzie tam spędziłem całe dzieciństwo i rozpocząłem pierwsze wojowania mieczem, dopóki nie dostałem eskorty do Clarines... To mnie bolało przez jakiś czas: chęć powrotu do swojego królestwa, ale z czasem stare rany się zagoiły i przyzwyczaiłem się, choć nieraz zdarzyło mi się pomyśleć o osobach, które tam poznałem. Prawdopodobnie niektóre wyrosły już na dorosłe i rozsądne osobniki, a drudzy na agresorów i zbójów.
– O czym tak myślisz? – zapytała, gdy między nami narastała ogromna, niepokojąca cisza przerywana drapaniem kory i warczeniami.
– O przeszłości – odpowiedziałem krótko.
– Co w niej?
– Wiesz co to Gevaudan, prawda? Wychowałem się tam i... – ni stąd ni zowąd wypowiedź przerwało mi hałaśliwe skomlenie wilków, a pole widzenia ograniczyły zbliżające się światła pochodni. Dźwięki wozów i kopyt koni rozbijały się po całym lesie. Zerknąłem w tamtą stronę, zdziwiony, a za mną Lillian. Dzikie zwierzęta znikły w ciemnościach, jednocześnie pozwalając nam zejść z drzew. Jak się okazało, byli to ludzie z zamku, a raczej pierwszy książę z drugą księżniczką, Roną. Gdy tylko nas zauważyła, kazała zatrzymać powóz, przed którym stanąłem.
– Hm, hm – zaczęła białowłosa dziewczyna, wymieniając się ze mną spojrzeniami. – Co robisz tu o tej porze, Yoshito? I... jak masz na imię? – przerzuciła wzrok na moją towarzyszkę.
– To jest Lillian, koniarz. Nic ciekawego, mały spacer i... wilki nas napadły – wytłumaczyłem. – Tylko cała wataha, nie przejmuj się – machnąłem ręką obojętnie, jakby to była błahostka.
– Rycerz boi się paru wilczków? – zapytała ze szczyptą sarkazmu w głosie.
– Zabierze nas jaśnie pani na zamek? – odparłem, kładąc wyraźny nacisk na tytuł dziewczyny.
Gdy tylko ta pokiwała głową, wraz z Lillian weszliśmy do jednego z powóz. Usiedliśmy na przeciwko siebie.
– Jak podobał ci się dzisiejszy dzień, pełen wrażeń? – zapytałem, posyłając jej lekki uśmiech.
< Lillian?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz