Gdy mężczyzna jakby nigdy nic pozbywał się kajdanek, zamarłam w bezruchu. Byłam zła na siebie, krzyczałam w środku, ale żadne moje słowo nie mogło wyjść na światło dzienne. I tak oto znalazłam się w pokoju z beztrosko chodzącym mordercą. Przełknęłam ślinę, wpatrując się w jego na ten czas obojętne spojrzenie. Pierwszy raz znalazłam się w takiej sytuacji i nie wiedziałam co kompletnie mam zrobić. Z powrotem go skuć, by po raz kolejny zabrał mi spinkę czy pozwolić mu uciec? Ha, druga opcja odpadła. Nagle mężczyzna się zachwiał, a ja otworzyłam szeroko oczy. Zachowałam odpowiednią odległość, przyglądając mu się. Chwilę później moja dłoń znalazła się na jego czole. Renee był cały rozpalony, miał podkrążone oczy. Popchnęłam go delikatnie na łóżko i usiadłam obok, biorąc do rąk miskę z wodą i szmatką. Wycisnęłam ją mocno, kładąc na gorącym czole chłopaka. Zmarszczyłam brwi, mając przed oczami różne zakończenia tej historii. Śmiałam jednak wątpić w to, że rozchorował się przez to, że rozcięłam jego koszulkę... która tak czy inaczej była kusa.
Przez cały czas robiłam zimne okłady, mimo to Renee pozostawał w takim samym stanie. Może powinnam pójść po pomoc...? W prawdzie nie powinnam, bo król nawet nie wiedział o obecności niewolnika. Sama służba dziwiła się, dlaczego to robię. Mogłam odpowiedzieć, że jestem naiwna, ale to chyba każdy mieszkaniec Gevaudan'u wie. Cóż, z czegoś trzeba zasłynąć. Nagle przerwałam swoje rozmyślania, patrząc na mężczyznę. Klatka piersiowa unosiła się powoli. Stąd mogłam usłyszeć jego niespokojny, płytki oddech. I nagle przechylił bezwładnie głowę, zamykając oczy. Otworzyłam szeroko oczy, zaniepokojona i zbliżyłam się bliżej. Zemdlał? I co ja mam zrobić...? Nigdy nie przywracałam nikomu świadomości. Działając na czas – dotknęłam dłonią jego policzka, delikatnie pobudzając do rzeczywistości, jednak na próżno. Moje poczynania nie przyniosły skutku. Co jakiś czas rutynowo sprawdzałam podstawowe czynności życiowe, wiedziałam, że nie mogę zrobić nic więcej, tylko czekać.
(...)
W tym czasie zrobiłam nowe okłady, a kiedy Renee poruszył palcem, wskazywało to na to, że za chwilę otworzy oczy. To się jednak nie stało, prawdopodobnie zasnął, zmęczony całym dniem. No cóż, ja też bym wolała się przespać po paru dniach spędzonych w obskurnym lochu. Opuściłam pokój tylko po to, by wrócić tam za parę godzin. Był już poranek, słońce wystawało zza horyzontu, przedostając się przez metalowe kraty. Weszłam bez pukania i jak się okazało, śpiąca księżniczka jeszcze leżała na łóżku. Wzięłam ze sobą parę bandaży i wodę do obmycia jego świeżych ran, bowiem ze starszymi nie dało się nic zrobić. Szczerze to ledwo udało mi się uciec przez moją rodziną, która kręciła po zamku. W końcu nic nie wiedziała o tajemniczym gościu.
Usiadłam obok mężczyzny, szturchając go lekko. Ten tylko obrócił się tyłem do mnie, marudząc coś pod nosem, aż w końcu udało mi się go zmusić do wstania.
– Zdejmujemy! – zmarszczyłam czoło w zakłopotanym uśmiechu. Mimo jego oporów delikatnie podwinęłam koszulkę do góry. Ku mojemu spojrzeniu ukazała się poraniona klatka piersiowa. Chwyciwszy dzbanek z wodą i czysty, miękki ręcznik, przemywałam ostrożnie każdą z otwartych ran. Musiałam słuchać jego syknięć i tego, jak bardzo mu się to nie podoba. Przykro mi, ja go stąd nie wypuszczę. Nie mam powodów ku temu.
– Co ty chcesz osiągnąć? – zapytał, spoglądając ukradkiem. Bowiem od dłuższego czasu jego spojrzenie było wkute w sufit.
– Nie mogę sobie wyobrazić, jak to jest stracić kogoś bliskiego, ale mogłabym spróbować postawić się w twojej sytuacji. I... zrobiłabym to samo, co ty... tak myślę – westchnęłam. – A pomagam, bo taka już jestem, nie chcę niczego osiągnąć.
Mężczyzna jedynie burknął pod nosem. Wciąż myślał, że jestem za głupia, by to pojąć.
– Szczerze to myślałam, że uciekniesz – powiedziałam, dalej bandażując jego rany. Patrzyłam tylko na nie, sprawie omijając spotkania z twarzą mężczyzny. – W końcu jesteś rozkuty... od wczoraj, ale zemdlałeś, a gdy odzyskałeś świadomość, od razu zasnąłeś.
< Renee? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz