Ten mężczyzna jest całkiem nieobliczalny... Powinnam się czasami pacnąć za zbytnie okazywanie dobra, bo mam z tego tylko rozerwaną bluzkę i równie rozstrzępione nerwy. Ta sytuacja postawiła mnie przed bardzo trudnym wyborem; gorączka wbrew pozorom jest dość groźna, jeśli się nad nią nie zapanuje. Teraz przez głowę przeszedł mi bardzo ryzykowny pomysł... mianowicie, by przenieść niewolnika do komnaty i tam się nim zaopiekować.
– Już cię zostawiam. – wyprostowałam się, jednocześnie kierując w stronę wyjścia.
Miałam zamiar odwiedzić mojego ojca. Wiem, że proszenie go o cokolwiek graniczy z cudem, ale warto spróbować. Nie od dziś wiadomo, że moje argumenty są przeważające, niestety dzisiaj czułam, że nie wiem co powiedzieć. Poszukiwanie ojca trochę trwało, ostatecznie znalazłam go w gabinecie. Wiadomo, co robił: podpisywał różne papiery i inne takie sprawy, które mnie nie interesowały. Gdy strażnik pozwolił mi wejść, delikatnie zapukałam do drzwi. Nie spotykając się ze specjalnym zaproszeniem, sama wprosiłam się do środka. Król Gevaudan'u natychmiastowo uniósł głowę do góry, jego mina wyrażała głębokie zdziwienie.
– Musimy pomówić, ojcze – zasiadłam na fotelu przez biurkiem i złożyłam ręce na wysokości klatki piersiowej.
– Tak? – znowu to samo. Próbował udawać, że w ogóle obchodzi go to, co zaraz powiem.
– Jeden z niewolników jest chory, ma gorączkę – wytłumaczyłam. Gdy spojrzałam na twarz ojca, wówczas miałam wrażenie, że za chwilę wybuchnie gromkim śmiechem.
– Niewolnicy nie są nic warci – stwierdził i chwycił pióro, którym wykonał swój podpis na jednym z dokumentów.
– Dlaczego? – byłam ciekawa.
– Bo to nasze przedmioty – oznajmił, a ja otworzyłam szeroko oczy, jakby co najmniej największe tajemnice zostały przede mną odkryte.
– ...Jak możesz tak mówić? Niczym się od nich nie różnisz, to też ludzie! Tylko, że... im się nie powodziło – syknęłam, wstając i kierując się do wyjścia. Głośne trzaśnięcie drzwiami skutecznie powstrzymało mojego ojca od odpowiedzi, która i tak zapewne poddenerwowałaby mnie bardziej.
W drodze do lochów zabrałam ze sobą najlepszych strażników i weszłam do celi zamieszkanej przez niewolnika z Revanu. Mężczyzna uniósł swój zdziwiony wzrok.
– Rozkuć go i prowadzić za mną – powiedziałam srogo. – Dla pewności skrępujcie mu dłonie.
Skąd miałam wiedzieć, że gdy go uwolnię, nie ucieknie albo nie zabije kogoś obok? No właśnie. Musiałam mieć w sobie jeszcze krztę rozsądku. Niewolnik upadł na zimną podłogę od razu po rozkuciu. Dotknął swoich dłoni, chcąc je rozmasować i spojrzał się tajemniczo po celi i ludziach, znajdujących się wokół niego. Nawet, gdyby chciał coś zrobić, nie zdążył, bo za chwilę na jego nadgarstkach znów pojawiły się kajdanki.
– Za mną – pokiwałam głową, wychodząc z celi.
Niewolnik miał obstawę liczącą paru doświadczonych strażników. Przez całą drogę do komnaty siedział cicho, aż nagle usłyszałam jego głos.
– Dlaczego to robisz?
– Wszyscy jesteśmy tacy sami – wzruszyłam ramionami, otwierając drzwi do pomieszczenia. Na mężczyznę czekało łóżko i kominek. Niestety, nie mogłam pozwolić na to, by się wydostał, bo za to dostałabym niezły opieprz. Wobec tego, na oknach pojawiły się kraty... Sama uważałam to za bardzo nieludzkie. Po chwili w pomieszczeniu zostałam już tylko ja i siedzący na łóżku Renee. Naturalnie, był przywiązany łańcuchem do łóżka (za nadgarstek, nie szyję!). Jedną rękę postanowiłam mu zostawić wolną. No postawmy się w jego sytuacji... to, co przeżył wyryło zapewne sporą dziurę w jego umyśle. Nadal próbowałam nie być w pełni pochłonięta przez jego sprawę. Już to, co zrobiłam mogło okazać się bardzo naiwne.
– Proszę... tylko nie rób niczego głupiego – westchnęłam, kładąc miskę z wodą i szmatką na stoliku. – Każdego poranka będę zaglądać i cię opatrywać, dobrze? – wolałam się upewnić. Wolną ręką rzuciłam w jego stronę jabłko, leżące na tacy z różnymi innymi posiłkami. Miał refleks, bo złapał je od razu.
W głębi serca miałam nadzieję, że nie rozwali wszystkiego, co znajduje się w pokoju.
< Renee? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz