No nie wierzę, ta dziewucha nie była jeszcze nawet od piętnastu minut moją "Panią" a ona już zdążyła zabronić mi chodzenia na dziwki. I jeszcze czego, za kogo ona się ma. Może być sobie nawet i królową, jednak nie zabroni mi tak ludzkiej czynności. I jeszcze ma czelność mi mówić, że mam ją gdzies zawieźć. Ależ oczywiście, wywiozę ją daleko w szczere pole i zostawię, może ochłonie.
- Jesteś nadal o tysiąc lat za młoda, żeby mówić mi gdzie mam chodzić a gdzie nie chodzić. Nie możesz mi zabronić żyć, jestem do Twoich dyspozycji jedynie na czas treningu...
Przerwałem kiedy zobaczyłem jej wściekłą minę, natychmiast zamilkłem, ale niech sobie nie myśli. Kiedyś wrócimy do tej rozmowy, jak tylko mi się zachce. Westchnąłem i podszedłem do drewnianego stojaka w którym były drewniane miecze, wyjąłem dwa z nim. Jeden podałem dziewczynie, drugi natomiast zostawiłem do siebie.
- Po co? Mam przecież swój miecz... - spojrzała na drewniane cacuszko niechętnie i z lekką pogardą.
- No chyba jaśnie Pani księżniczka śni, że już na pierwszej lekcji będzie wojować żelaznym mieczem. Wiesz ile ja uczyłem się walki podobnym dębowym tworem? Ponad pół roku, pomińmy fakt, że miałem sześć lat.
- Czyli w wieku siedmiu lat...
- Tak, zabijałem jaszczurki... Czasem jakieś gryzonie a jak się super trafiło to wciekłe koty. A teraz idziemy po konie i jedziesz za mną.
Dziewczyna chyba z pięć razy zdarzyła się mnie zapytać dokąd się udajemy, zanim wsiedliśmy na konie. Rzuciłem po miedziaku chłopcom stajennym którzy się szeroko uśmiechnęli, była to dla nich sowita nagroda. Spiąłem konia i od razu ruszyłem galopem a zaraz za mną jechała niezadowolona Rona, biedna, nadal nie wiedziała dokąd to ją ciągnę. A w sumie to sam nie wiedziałem gdzie, miejsce mi było całkowicie obojętne, byleby tylko na odludziu. Kiedy wyjeżdżaliśmy przez bramę miasta, kazałem dziewczynie założyć kaptur, była jeszcze wczesna pora, dlatego lepiej żeby jej nie rozpoznali. Nie wiem czy posiadam zgodę na wywożenie księżniczki poza stolicę. Jakoś nie chcę się o tym przekonywać na własnej, biednej skórze. Jechaliśmy jeszcze przez dobre piętnaście minut, aż wreszcie miasto stało się tylko odległym miejscem. Z tej odległości było naprawdę małe i żałosne. Zsiadłem z konia i podszedłem do księżniczki żeby jej pomóc, ale jakoś sobie poradziła. Chyba rzadko albo nawet wcale nie opuszczała stolicy, dlatego taka ogromna polana była dla niej zaskoczeniem.
- Tutaj nikt nas nie zaskoczyć, widać wszystko w promieniu pięciu kilometrów, obojętnie w jaką stronę nie spojrzysz. Jedynie o tam na wschodzie - pokazałem w tamtym kierunku palcem żeby dziewczyna mogła zobaczyć - z tamtego lasu mógłby ktoś wylecieć, ale nadal jest to za daleko i zanim by tutaj dojechał, my bylibyśmy już w drodze do stolicy. Tak więc nie musisz się martwić, jesteś bezpieczna ze mną.
- Nie boję się.
Uśmiechnąłem się, jednak tylko na chwilę, nie czas na takie pogawędki, obiecałem coś jej bratu. Kazałem dziewczynie wyciągnąć swój drewniany miecz, sam zrobiłem to samo odrzucając na trawę swój żelazny, ogromny miecz.
- Dzisiaj nie będziemy się bić na poważnie, za nim do tego przejdziemy, czeka Cię długa droga. Wpierw Twoja postawa - zacząłem krążyć obok niej - Mówię, postawa! - zamachnąłem się drewnianym mieczem i uderzyłem ją w tyłek, na tyle mocno, żeby zabolało, ale jednak nie aż tak, żeby wyła z bólu.
- Ała! Mówiłeś, że nie walczymy na poważnie! Poza tym jak śmiesz...
- Zdurniałaś? Z taką postawą nie zdążyłabyś nic zrobić, nie jesteś w ogóle czujna, mogłem ci równie dobrze odciąć łeb prawdziwym mieczem i byś nie zareagowała. Sztuka władania mieczem to nie tylko wymachiwanie nim na prawo i lewo. No chyba, że chciałabyś zginąć przy pierwszym starciu, żadnego problemu... Chociaż nie, wyjdę na kiepskiego nauczyciela.
Rona spoglądała na mnie wściekła, spodziewała się czegoś innego? Byłem zbyt niegrzeczny? Opryskliwy? Niestety, w tym momencie nie patrzę na nią jak na księżniczkę, nawet nie jak na kobietę chociaż nią była i to piękna. Dla mnie była teraz uczniem, uczniem którego mam za wszelką cenę wyszkolić i nauczyć zabijać. Odwiązałem czarną opaskę ze swojego ramienia i zawiązałem ją dziewczynie na oczach.
- Co ty robisz? Tak nie wygląda nauka...
- Ale u mnie tak wygląda. W ten sam sposób i ja nauczyłem się walczyć, niech każde zadrapanie, siniak, rana, będą dla Ciebie nową lekcją. Naucz się nie tylko patrzeć oczami. Wsłuchuj się, czuj to...
Zamachnąłem się kijem jeszcze raz trafiając w jej plecy, tym razem byłem delikatniejszy i ledwo ją dotykałem kijem. Przez jakąś godzinę zamachiwałem się kijem w różne części jej ciała, nie robiąc jej przy tym żadnej krzywdy. Po drugiej godzinie, cała zdyszana chyba załapała o co chodzi. Dwa razy odbiła mój i tak wolny atak, przy trzecim tak się obkręciła, że straciła równowagę i upadła. Pisnęła kiedy opaska osunęła się z jej oczu, była cała zdyszana.
- Nie jest tak źle, jednak twoja równowaga... Nad tym też pracuj. Stój często na jednej nodze z rozłożonymi ramionami, jak już się wprawisz rób to na jakichś krawędziach.
- Jestem już zmęczona.
- To dobrze, chyba można to zaliczyć do udanego treningu...
- Właściwie... Skąd mam wiedzieć czy to coś da... Nawet nie widziałam jak walczysz.
Zastanowiłem się chwilkę, owszem nie widziała, jednak nie było to konieczne. Uklęknąłem na jedno kolano, lewą dłoń zaciśniętą w pięść kładąc na ziemi, natomiast drugą przyciskając do piersi. Rona chyba nie wiedziała co ma teraz ze mną zrobić.
- Obiecuję, że ujrzysz mnie wówczas kiedy nadejdzie taka potrzeba. Miejmy jednak nadzieję, że nie nastąpi ona prędko.
(Rona?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz