Kiedy usłyszałem czyjś wrzask, jak najszybciej popędziłem w tamtym kierunku, Rona… co ona kurwa wyczynia. Skręciłem w prawo i wtedy oto wpadłem na kogoś, złapałem tą osobę za ramię i walnąłem nią o ścianę wbijając sztylet tuż obok głowy. Dopiero wtedy zorientowałem się, że jest to księżniczka.
- Nie zabijaj… - powiedziała z uśmiechem.
Wyciągnąłem mieczyk z pokruszonej ściany, wpatrując się w nią jak idiota. Dzięki Bogu, nic jej nie jest. Razem z moim nowym rycerskim towarzyszem, straszliwie martwiliśmy się o naszą Panią. A teraz ona stała tutaj przede mną cała i zdrowa. Dziewczyna widząc moje osłupienie, zabrała sobie swój sztylecik nadal się uśmiechając. Kiedy usłyszałem kolejne krzyki i przekleństwa, pociągnąłem ją za ramię i zaczęliśmy uciekać. Po drodze mijaliśmy mnóstwo ciał które pozostawiłem za sobą idąc do Rony. Dziewczyna wpatrywała się w zmasakrowane ciała z nieukrytym obrzydzeniem, pierwszy raz widzi chyba taka rzeź, prawda?
- Gdzie jest Yoshito? – zapytała dziewczyna już lekko zdyszana
- Yoshito… a! Ten rycerzyk… z tego co wiem, to siedzi teraz za dziedzińcem, jego rana mu doskwiera. Pech chciał, że musieli go trafić już na samym początku…
Biegliśmy dalej, a pogoń nie odstąpiła nas ani na krok, w dalszym ciągu było ich wyraźnie słychać. Zbiegliśmy po schodach w dół, będąc w głównej sali… tak blisko do wyjścia. Kiedy już mieliśmy wybiegać, z pomieszczenia obok wybiegło trzech uzbrojonych ludzi. Odepchnąłem od siebie dziewczynę która niestety upadła, a sam zablokowałem atak pierwszego z nich swoim mieczem. Cicho stęknąłem pod naporem jego masy.
- Narzekałaś kiedyś, że nigdy nie pokazałem Ci jak walczę i się upierdzielam… teraz masz okazję sobie popatrzeć, chociaż wolałby, żebyś uciekła.
- Stul pysk śmieciu! – krzyknął jakiś wychudzony młodzieniec atakując mnie od tyłu.
Kopniakiem szybko odsunąłem od siebie pierwszego przeciwnika i prędko odwróciłem się w stronę tego drugiego. Nie zdążyłem jednak się zasłonić i jego miecz trafił w mój napierśnik. Kłośny klekot i kiedy spojrzałem w dół… oto ujrzałem ją, po raz pierwszy w życiu. Pieprzona rysa, na nowiutkiej zbroi.
- Do kurwy nędzy! – krzyknąłem unosząc miecz do góry – Wiesz ile ta jebana zbroja mnie kosztowała!? – zamachnąłem się i jednym prostym cięciem pozbawiłem chłopaka głowy.
Teraz byłem podwójnie… nie, potrójnie zdenerwowany. Spojrzałem na pozostałą dwójkę która wpatrywała się wpierw zszokowana, jednak już po chwili rzucili się na mnie równocześnie. Mało sprawiedliwe zagranie. Wyminąłem pierwszego, zachodząc drugiego od tyłu. Pomimo zwiększonego balastu, byłem od nich szybszy i zwinniejszy. Wbiłem wrogowi miecz w plecy tak, że do połowy sterczał z jego klatki piersiowej. Z brody mężczyzny spływała krew, którą on sam się krztusił. Wyciągając miecz rozerwałem nieco jego ciało tak, że kiedy się przewrócił, część jego wnętrzności wylała się na posadzkę. Nie czekałem dłużej i doskoczyłem do ostatniego, którego też szybko zabiłem. Nie zdążyłem jednak nawet odsapnąć, kiedy po schodach zaczęli zbiegać kolejni. Tym razem, było ich za dużo.
- Cholera… Rona! Miałaś uciekać!
Sam jednak tym razem musiałem się rzucić do ucieczki, podbiegłem do przerażonej dziewczyny i złapałem ją za dłoń wyciągając ją z tego piekła. Wybiegliśmy na dziedziniec, gdzie głośno zagwizdałem. Nasze konie do nas podbiegły, a my sami prędko się na nie wdrapaliśmy, chociaż ja nie zamierzałem jeszcze odjechać.
- Rhaegar! Co ty robisz!?
- Jedź i nie oglądaj się za siebie… wrócę. Idź do Yoshita, on Cię obroni – uśmiechnąłem się do dziewczyny po czym kopnąłem konia po bokach.
Wybiegło tylko dwóch… w tym jeden z łukiem, powinno pójść łatwo.
( Halo? Kumple?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz