środa, 25 maja 2016

Od Akzy

- I to wszystko za free? - wysoki głosik małej dziewczynki odbił się w moich uszach.
Mała blondynka w czerwonej sukieneczce unosiła z zachwytem głowę do góry. Jej rączki zacisnęły się z ekscytacji, a z niebieskich oczu wręcz wypływało zdumienie. Bułana sierść konia błysnęła w popołudniowym słońcu, a zaniepokojony czekaniem Mauru głośno odetchnął przez chrapy poruszając przednią nogą w tył i przód. Turkusowe włosy falowały na wietrze, oplatając tym samym moje gołe ramiona, które wystawiłam rękę ku małej trzymając niewielki wianek upleciony z kwiatów róży. Na symbolicznym środku mojego dzieła malował się wielokąt czerwonego rubina.
- Co to znaczy za darmo? Za darmo można dostać hmmm... Buziaka. A ja nie chcę buziaka. Widzisz ten rubinek? Świeci się tak samo jak monety. Więc zróbmy wymianę - zaproponowałam uśmiechając się szeroko.- Ja wianek ty kaska. Hmm?
Dziewczynka machnęła ręką, pokazując przy okazji kciuk uniesiony do góry i pognała pędem w stronę niewielkiego domku złożonego z bali, który mieścił się jakieś kilkadziesiąt metrów dalej. Niebieskawe niebo zaczęło zachodzić ciemnymi plamami burzowych chmur, które malowały się ponad lasem wymieszanym z uprawnymi polami i łąkami. Moja własna, falująca, turkusowa duma poruszyła się niespokojnie kiedy zeskoczyłam zwinnie z konia. Mauru nielubił gdy ktoś obok niego wykonywał zbyt gwałtowne ruchy, dlatego teraz poruszył się niespokojnie. Złapałam pewnym ruchem, małej rączki, uzdę należącą do konia i zniżyłam jego łeb ku dołowi. Słońce co chwilę znikało za kurtyną szarych chmur, co od razu przykuło uwagę pewnych turkusowych tęczówek.
- Co o tym myślisz Mauru? Będzie padać? Dojedziemy do miasta? - zadałam pytanie retoryczne, widząc wychodzącą z domu sylwetkę małej blondynki.
Kucnęłam uśmiechając się do niej promiennie.
- I jak? Zdobyłaś dla mnie te świecidełka? - zapytałam eksponując w ręce piękny, czerwony wianek.
Ruchem małej rączki nakazała złożyć palce w koszyczek. Tak też postąpiłam, ówcześnie kładąc ozdobę na własnych kolanach. Moje dłonie poczuły dotyk czegoś zimnego, po chwili ujrzałam między palcami, malujące się kilka srebrnych monet. To zupełnie wystarczało. Przełożyłam pieniądze do kieszeni szarej halki, znajdującej się tuż nad prawym biodrem i położyłam wieniec na głowie małej dziewczynki, wciskając go do granic możliwości. Zanim ta zdążyła podziękować, z powrotem wdrapałam się na Mauru i ruszyłam przodem, poganiając bułanego konia w stronę najbliższych leśnych drzew, w których cieniu odpoczywał skryty Tomo.
***
Od początku miałam problemy z dostaniem się do miasta. Strażnicy bramy wyciągnęli ku mnie i moim kompanom swoje miecze stanowczo zakazując wjazdu. Najprawdopodobniej stało się to przez tygrysa, który niezwykle podejrzanie wyglądał z tym swoim nieudolnie wykonanym, ze skóry i metalu, kagańcu zawieszonym na szyi.
- Macie panowie jakiś problem z moimi zwierzakami? To tylko kura i koń, nic nadzwyczajnego - uśmiechnęłam się promieniście siegając ku małej sakiewce ukrytej przy końskiej uździe. Ukradkiem rozpyliłam proszek wokół miejsca gdzie się znajdowałam. Scenę obserwowali także zwykli mieszczanie, próbujący dostać się do miasta.
- Jaka kura, pani. Jaka kura!? To żywy tygrys jak się patrzy...
- Tygrys? Niech wać panowie spojrzą jeszcze raz.
Moje turkusowe oczy także uległy niezwykłej, suchej miskturze i zamiast tygrysa przed strażnikami stała biała kura, gdacząc zaciekle. Jej żółte oczy analizowały otoczenie, co chwilę zmieniając pozycję całej głowy. Pospieszyłam konia, który wyminął zdumionych strażników i pociągnęłam za sobą fatamorganiczną kurę. Tomo ruszył tuż za bułanym zwierzęciem i razem udaliśmy się w stronę najbliższego baru. Wiedziałam, że zaraz zostanę z miasta po prostu wyrzucona ale musiałam tu zaglądnąć i przynajmniej dać o sobie znać.
- Boże to prawdziwy tygrys! Won mi z nim! - wykrzyknął gruby właściciel, stojąc centralnie w progu drzwi.
Jego oczy nabiegły nagle krwią ze zdenerwowania, a biały rękaw koszuli, ubrudzony czerwoną plamą po winie, zgiął się wraz z bluźnierczym gestem ręki.
- Nie interesuje mnie co masz do powiedzenia, grubasie - odrzekłam po chwili ruszając dalej.
- Ej, ej gówniaro. Zaraz zwołam straż i się skończy - odwarknął.
- A wzywaj sobie. Lecz najpierw trochę się pobawimy!
Sięgnęłam tym razem pod halkę wyciągając z niej niewielką szmacianą lalkę. Wbita w niej igiełka zaszklniła się w słońcu, a kiedy moje małe palce uniosły ją do góry, światełko błysnęło po oczach barmana. Każdy mądry człowiek wie, że do odprawy rytuału voodu potrzebna jest próbka krwi lub fragment ciała albo przedmiotu należącego do ofiary. Nieoznaczona laleczka nie potrafi zrobić żadnej krzywdy. Moją chwilową zabawę przerwał nagle poważny głos, który zdecydowanym tonem nakazał zostawić przestraszoego człowieka w spokoju. Zdegustowana próbą mojej pacyfikacji cofnęłam konia szykując się do ucieczki. Nie miałam zamiaru przekomarzać się z jakimś "szlachetnym" przyjemniaczkiem.
- Khe! Gadaj zdrów - warknęłam w stronę postaci.
Najwidoczniej i ona nie chciała mi odpuścić i bohater także dosiadł konia. Czyżby gotowała się jakaś mała jadka? Poruszyłam łancuchem Tomo dając mu znak, żeby przygotował się do ucieczki.
<Kto ma ochotę? Może jakiś szlachetny rycerz? ;3>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz