środa, 18 maja 2016

Od Rhaegar'a - Do Rony

Wycofałem konia do tyłu, szarpiąc gwałtownie za wodze. Odchyliłem głowę w tyłu tak, że moja szyja cudem nie zetknęła się z toporem który miał zamiar odciąć moją piękną łepetynkę. Jedź Królewskim traktatem mówili, to najbezpieczniejsza droga do stolicy. Ostatni raz słucham tych dupków w karczmach, same krętacze się tam pałętają. Wydobyłem swój miecz z pochwy, zanim przeciwnik zdążył się zamachnąć swoją bronią po raz drugi. Odbiłem jego cios klingą swojego miecza, niestety topór był znacznie cięższy, dlatego rękojeść prawie by mi się wyślizgnęła z moich skórzanych rękawic. Przez dobre kilka uderzeń krążyliśmy wokół siebie, do cholery… taka walka konno nie ma sensu. Zamachnąłem się trafiając w gardziel gniadego konia. Wytrysnęła z niego masa krwi, a sam koń opadł na kolana zrzucając przy tym jeźdźca. Rumak jeszcze pokwikiwał przez prawię minutę aż osunął się martw na trawę, z wlepionymi oczyma w trawę, widać w nich było zanikające przerażenie i cierpienie. Ponieważ od dziesięciu sekund byłem już na ziemi, w trymiga zdążyłem ściąć rzezimieszkowi głowę zanim ten się podniósł.
Spojrzałem na swoją zakrwawioną klingę z dezaprobatą, no i czego się tak kurde brudzisz? Uklęknąłem i zacząłem ją wycierać o trawę aż nie zostało na niej ani trochę świeżej krwi. Z moim wałachem nic nie poradzę, krew wrogiego rumaka będą z niego ścierać chłopcy stajenni kiedy już dojadę do zamku. Swoją drogą, jadę już drugi dzień co oznacza, że za mniej więcej dwie lub trzy godziny powinienem być na miejscu. Plus minus dodajmy do tego godzinę na użeranie się z tymi amatorami, czekającymi na traktacie. To był już dzisiaj czwarty… o ile nie piąty, nie wiem, nie liczyłem. Machnąłem na to wszystko ręką i podszedłem do konia. Kiedy na niego wsiadałem, cicho prychnął, taaak ja też jestem zmęczony.
- Dostaniesz podwójną porcję owsa jak tylko dojedziemy – westchnąłem klepiąc konia po boku.
Reszta drogi minęła tylko spokojnie, jeden dziki wojownik z lekko podłamanym mieczem który po ujrzeniu mojego miecza sam zaczął uciekać. Tak więc podróż przebiegła dalej już beż żadnych, zbędnych przeszkód.
Stolica… wydawałoby się, że miejsce niezwykle wspaniałe. No może w pobliżu zamku, tutaj na przedmieściach… śmierdziało jak w każdej zwykłej wiosce. Brud, smród i ubóstwo. Przejeżdżając przez jedną z uliczek, na drogę wybiegł mi nagi młodzieniec goniąc jakąś dziewuchę, uśmiechnąłem się pod nosem przez resztę drogi będąc ciekaw, czy ją dogonił. Im bliżej byłem zamku, tym uliczki wyglądały ładniej i mniej śmierdziało. W pewnym momencie dotarł do mnie nawet całkiem przyjemny zapach dopiero co zrobionego chleba w pobliskiej piekarni. Aż czułem jak ślina zaczyna mi napływać do ust i jak brzuch coś ściska. Jeszcze chwilkę… byleby do wieczora, nachleję się jak nigdy i znajdę sobie najpiękniejszą i najlepszą kurwę w stolicy. Niestety były to tylko głupie marzenia, na najdroższy burdel w stolicy – tam były najpiękniejsze panny – aktualnie nie było mnie stać. Patrząc na to co mam… z ochlaniem się nie będzie problemu, ale za resztę znajdę co najwyżej jakąś starą, brzydką dziwkę z obwisłymi cyckami.
Prawie płacząc ze swojego marnego losu podjechałem pod bramę gdzie jakby tego wszystkiego było mało, strażnicy nie przywitali mnie miło. Wpierw kazali mi wypierdalać i wracać do diabła, ale kiedy po słodkiej wymianie zdań uświadomiłem im, że jestem tutaj na umówionej wizycie z księciem, kręcąc nosami pozwolili mi wjechać. Kiedy tylko wjechałem na przestronny dziedziniec, od razu podbiegło do mnie dwóch stajennych, oddałem pod ich opiekę konia tłumacząc im co mają wykonać. Nie wyglądali zadowoleni na myśl dawania mu takiej ilości owsa, jednak nic nie powiedzieli. Otrzepałem resztki brudu ze zbroi i wszedłem do środka zamczysta. Tam jakiś przysadzisty mężczyzna z zakolami kazał mi za nim iść, ach czyżby wiedział kim i po co tutaj jestem? Szliśmy tak długo, że gdybym sam miał teraz wracać do wyjścia, najpewniej bym się zgubił. W końcu po paru minutach dotarliśmy do Sali tronowej w której aktualnie przebywał przyszły władca. Kiedy tylko zamknęły się za nami ciężkie drzwi głucho uderzając o zawiasy, książę przeniósł na mnie spojrzenie swoich szarych oczu. Przyklęknąłem na jedno kolano schylając głowę, kiedy poczułem, że mogę już wstać uczyniłem to. Patrząc na niego jeszcze raz skłoniłem głowę i dopiero teraz zacząłem mówić.
- Panie, tak jak poleciłeś przybyłem aby zdać raport dotyczący zachodnich terenów Clarines – wyprostowałem się, ponieważ chłopak nie odpowiedział tylko czekał na to co powiem, kontynuowałem – Sytuacja miewa a raczej miewałaby się dobrze, gdyby nie to, że podczas ostatniego turnieju rycerskiego, napadła na nas grupka dezerterów… Tak samo z przykrością muszę wtrącić, że sam traktat nie jest bezpieczny. Natrafiłem dzisiaj na pięciu lub sześciu uzbrojonych ludzi, niby nie jest to dużo, ale zważywszy na porę dnia nic dziwnego.
- Rozumiem, czyli podróż nie była przyjemna? – zapytał, były to jednak wyuczone słowa a nie szczera rozmowa.
- Mogłaby być gorsza, królewski traktat i tak jest najlepszą drogą w całym królestwie – skłoniłem się.
Potem przez resztę spotkania książę wypytywał o inne również wyuczone rzeczy, musiał się dowiedzieć co i jak, żeby dokładnie obmyślić co zrobić. Po skończonej rozmowie kolejny już raz się skłoniłem i lekko podenerwowany wyszedłem. Nienawidziłem tych gadek, gadek które wpajano się tym wysoko urodzonym ludziom od małego. Ten sam mężczyzna odprowadził mnie do wyjścia, jednak tym razem już się do mnie nie odezwał, nawet na pożegnanie. Czyli moja zdenerwowana mina nie zrobiła zbyt dobrego wrażenia. Trudno i tak kiedy już tutaj wrócę po raz następny, nikt mnie nie będzie pamiętał. Nie jestem aż tak znanym rycerzem w tych stronach. Zanim udałem się po swojego wałacha, rozejrzałem się po dziedzińcu, młodzieńczy, którzy pojedynkowali się na drewniane miecze. Z tyłu kilka tarcz z połamanymi strzałami w środku, to wszystko przywodzi pewne wspomnienia… Już miałem się odwrócić, kiedy zobaczyłem jakąś młodą dziewczynę z mieczem, prawdziwym,  żelaznym mieczem w dłoni. Czy ona do końca zwariowała? Nie powinienem się wtrącać, a jednak było to ode mnie silniejsze. Podszedłem do niej z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Czy ten miecz nie jest przypadkiem za lekki dla Panienki? – spojrzałem na jej chude rączki które trzęsły się pod ciężarem miecza.

(Rona?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz