czwartek, 2 czerwca 2016

Od Yoshito - C.D Aurory

 Prawdą było to, że przez całą drogę nie czułem się zbyt dobrze, ale nie sądziłem, że to zadecyduje o mojej równowadze... Skończyło się na tym, że znów zemdlałem w niewłaściwym momencie, zostawiając dziewczynę z chorym Aldinorem. Heh... jak dojdę do siebie to chyba jej podziękuję. Nie każdy by się tak zachował. Jakiś czas później – bo nie potrafiłem dokładnie określić, ile minut czy godzin minęło – ponownie rozchyliłem powieki, starając się daremno powstrzymać bóle i zawroty głowy. Również rana zaczęła mnie mocno szczypać. Tym razem nie dostrzegłem przed sobą dziewczyny, zamiast tego las zasłaniający ciemne niebo, z którego spadały krople deszczu. Podniosłem górną partię ciała, rozglądając się dyskretnie. Obok mnie oprócz konia leżała Aurora, ale nie spała. Jak zahipnotyzowana spoglądała w jakiś daleki punkt. Dopiero, gdy pstryknąłem jej palcami przez oczyma, gwałtownie zerwała się z miejsca.
 – I jak się czujesz? – zapytała, odlepiając od policzka mokrą grzywkę.
 – Lepiej – stwierdziłem. – Może już wracajmy? Nawet na piechotę... tu nie jest bezpiecznie – rozejrzałem się po terenie z nadzieją, że za chwilę usłyszę charakterystyczne warkoty wilków, co się jednak nie stało.
 – Aldinor zasnął – poinformowała, spoglądając na wyczerpanego wierzchowca. Jego klatka piersiowa poruszała się teraz spokojnie i równomiernie. Wyglądał o wiele lepiej, tak samo jak ja.
 – Zasnął? – zaniepokoiłem się, mając w tej chwili różne myśli, niekoniecznie pozytywne, lecz mimo małego czasu znajomości starałem się zaufać towarzyszce w kwestii zdrowia mojego konia.
 Krew pulsowała w mojej czerwonej sieci żył, przyprawiając o kolejne bóle, co tylko spotęgowały uderzające pioruny.
 – Na pewno dobrze się czujesz? – zapytała, momentalnie mnie podtrzymując.
 – Tak... po prostu jestem... – zawiesiłem się i spojrzałem w niebo sądząc, że da mi ono jakąś podpowiedź. – Zdenerwowany, Aldinor...
 – Przeżyje, mówiłam o tym – Aurora poprawiła mi humor swoim promieniującym uśmiechem, który kontrastował z trwającą burzą i liśćmi tańczącymi na hałaśliwym wietrze.
 – Dzięki bogu... jak tylko się obudzi, ruszymy? – zaproponowałem, lekko bezmyślnie.
 – A masz siłę, by nieść konia na barkach? – zaśmiała się krótko.
 – No nie... – pokręciłem głową. – No nic, będziemy musieli tu trochę zostać – nagle zrzuciłem swój płaszcz, którym po chwili okryłem plecy przemoczonej dziewczyny, posyłając jej pełne wdzięczności spojrzenie. Przynajmniej to mogłem zrobić...
 Jakiś czas później deszcz przestał padać, jednak grzmoty nie ustały. Jedynie oddalały się, tracąc na sile. Wszystko zaczęło się uspokajać wraz ze spokojnym wiatrem kołyszącym konarami drzew. Słońce w końcu przebiło się przez gęste, czarne chmury, swoimi promieniami skutecznie przeganiając resztę granatu na niebie. Zupełnie jakby było mało szczęśliwych chwil, przebudził się Aldinor, który od razu prychnął radośnie w naszym kierunku. Z trudem podniósł swoje masywne ciało i podszedł do nas. Aurora rzekomo zamknęła oczy, ale z czasem zasnęła. Wcale się nie dziwiłem, a nawet odwiedziło mnie uczucie do złudzenia przypominające ulgę. Wziąłem kobietę delikatnie na ręce, uważając na to, by się nie obudziła i zamiast poczuć materiał jej spódnicy, dotknąłem jej uda. Przez chwilę nie miałem odwagi tam spojrzeć, ale sytuacja mnie do tego zmusiła. Oblany lekką purpurą, wysunąłem szyję w celu przyjrzenia się. Miała rozdartą spódnicę. Co jak co, ale myślę, że istniały też inne sposoby, dzięki którym mogła tego uniknąć. Mimo wszystko byłem jej cholernie wdzięczny. Aldinor wyglądał na nowo narodzonego, toteż roślina trująca nie miała aż tak wielkiej mocy w sobie. Jakby nigdy nic, wyniósł nas z lasu. Jednak zamiast udać się w stronę zamku, zmienił kierunek i podążył ścieżką, którą wędrowała wtedy Aurora. Prawdopodobnie prowadziła do jej domu. Ten koń ma szczególnie dobrą pamięć, miałem tylko nadzieję, że to będzie naprawdę jej chatka na skraju królestwa.
 Aurora wciąż spała zmęczona na przodzie konia, a ja za nią ledwo się trzymałem. No cóż, też przydałby mi się tak twardy sen. Minęło jakieś dwie godziny, zanim w ogóle ujrzałem jakikolwiek dom. Być może Aldinor dobrze wybrał, bo było o wiele krócej niż gdybyśmy zdecydowali się na wypad do zamku, gdzie przy okazji na drodze napotkalibyśmy watahę wilków. Zatrzymałem się niedaleko przed drzwiami, znów biorąc kobietę na ręce. Spojrzałem na jej powoli otwierające się oczy, a później mój wzrok przykuły sylwetki dwóch osób, prawdopodobnie jej rodziców.

< Aurora? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz