- Najlepszy dzień, jaki tu przeżyłam. - powiedziałam śmiejąc się.
Chłopak równie się zaśmiał. Resztę drogi przemilczeliśmy... Wyszliśmy z
powozu podchodząc do księżniczki.
- Dziękuję jaśnie księżniczko-powiedziałam kłaniając się. Dziewczyna
popatrzyła na Yoshito i odwracając się odeszła. Staliśmy tam, dopóki nie
straciliśmy jej ze wzroku.
- Dobra teraz jeszcze trzeba załatwić jedną rzecz. - powiedziałam idąc w stronę malej polanki.
- Jaką... No tak konie.
- Dokładnie. - stanęłam pośrodku polanki gwizdając.
- Po co to robisz?
- Zaraz się dowiesz. - powiedziałam cicho wartując się w las przed nami. Po paru minutach
Usłyszeliśmy rytmiczne stukanie kopyt o ziemie. Po chwili oba konie
biegły prosto na nas. Brosh nie zatrzymując się przebiegła obok mnie.
Wskoczyłam na jej grzbiet zawracając. Yoshito zrobił to samo i razem
wróciliśmy do stajni. Przywiązałam Brosh do drzewa rosnącego nieopodal i
odebrałam od Yoshito ogiera.
- Ale wiesz, że sam mogę to zrobić?
- Wiem, ale to moja praca. Więc proszę patrz i... w sumie to tyle. -
powiedziałam odcinając popręg. Poczułam jak ktoś bierze siodło.
- Jednak nie potrafię patrzeć jak kobieta robi coś o ja mógłbym zrobić. -
uśmiechnął się odwieszają siodło... Zaprowadziłam ogiera zasuwając
zasuwę odetchnęłam głęboko.
- Dobrze się czujesz? - zapytał. Odwróciłam się uśmiechają delikatnie.
- Tak dobrze nawet bardzo. - powiedziałam wychodząc ze stajni. Przemyciłam wodze przez szyję klaczy.
- Do jutra. - powiedziałam wskakując na grzbiet Brosh.
- Do jutra! - pomachał mi Yoshito. Wyjechałam przez główną bramę
uśmiechają się do strażników... Weszłam padnięta do domu i od razu
padłam jak długa na łóżko.
~ Bardzo wcześnie rano ~
W sumie miałam dziś wolne jednak zawsze przyda się ktoś do pomocy.
Ubrałam się i wyszła z domu. Wyprowadzałam Brosh ubierając jej jedynie
ogłowie. Wskoczyłam na jej grzbiet i popędziłyśmy do zamku.
Zatrzymałyśmy się przed główna bramą. Strażnicy nie wpuściliby byle
kogo. Przedstawiając się jak zawsze wjechałam do środka. Przejechałyśmy
przez rynek jednak tam ktoś nas zatrzymał. Był to ktoś ze
szlachty ( sądząc po stroju ). Zsiadłam z Brosh kłaniając się.
- Panienko koń ci nie ucieknie?
- Nie ona nie.- powiedziałam cały czas się uśmiechając.
- Mam dla ciebie zadanie. Podejmiesz się go?
- Oczywiście.
- A więc chodzi o to, abyś dostarczyła to do Gevaudan. Mieszka
tam Toshito Lucifer... - wytłumaczył mi moje zadanie mówią, iż do
zadania jest przydzielony jeszcze ktoś z zamku. Jest to tajemnica i że z
nikim nie mam o tym rozmawiać nawet z moim towarzyszem on ma za zadanie
mnie chronić ( to nie moje słowa ). Na koniec dał mi mały pakunek.
- Powodzenia.- powiedział patrząc jak odjeżdżam... Jeszcze tego samego
dnia wieczorem miałam wyruszyć. Spakowałam się na te parę dni i
przygotowałam Brosh... Po pewnym czasie słońce już zachodziło.
Zarzuciłam kaptur na glowę i Wsiadłam na Brosh jadąc przez las do
jeziora. Tam już ktoś czekał. Nie wiedząc kto to zeskoczyłam z klaczy.
Skoro była to osoba z zamku to w sumie wypadało. Podeszłam do owej osoby
i ukłoniłam się.
- Lillian co ty robisz? Poza tym jest późno czemu tu jesteś?
Popatrzyłam na osobę siedzącą na koniu orientując się, że to Yoshito.
- Emmm... Mam się tu z kimś spotkać. Z kimś z za... - tu rozkminiłam, że
to z nim mam tam jechać. - Powiedz czekasz tu na pewną osobę i nacie
razem gdzieś jechać?
- A skąd to wiesz?
- A wiesz z kim i dokąd?
- Nie, nie zostałem wtajemniczony do tego stopnia. - powiedział patrząc na mnie podejrzliwie.
- Spokojnie Yoshito. Ja jestem tą osobą.
Yoshito? Co powiesz na wspólną wyprawę?
Amisit Statum
sobota, 18 czerwca 2016
środa, 15 czerwca 2016
Od Rony - C.D Rhaegar'a
Trochę zdziwiło mnie to, że mój najstarszy brat zgodził się mnie zabrać ze sobą. To w końcu mogło się skończyć różnie, śmiercią jednego z nas, lub wszystkich.. a nawet gorzej! Jeżeli tak się oczywiście da. Nie powinnam o tym myśleć, ale pierwszy raz mam do czynienia za tak dziwnym uczuciem. Ekscytacja i jednocześnie strach przed tym co jeszcze może się wydarzyć, czy właśnie to czuje prawdziwy rycerz, którym tak właściwie nie jestem i raczej nigdy nie będzie dane mi nim być. O wiele lepiej czułam się w spodniach, luźnej koszuli…. Niż tej ciasnej sukieneczce, którą powinnam nosić na zamku. I tak mi kazali i ja nie miałam nic do gadania, he he. Pokazywanie się w takim stroju przed tysiącami książęcych rycerzy było nieco krępujące, ale dlaczego? Patrzyli się na mnie jakbym była jakimś dziwnym okazem, bo przecież to nie jest normalne, że księżniczka dzierży w swojej słabej łapce broń.
W momencie kiedy Rhaegar powiedział mi to swoje dziwne wyzwanie, na początku nie wiedziałam jak mam na nie zareagować. To chyba nienormalne, żeby ten rycerz, powoli siwiejący (hihi) powiedział co mnie coś tak dwuznacznego. Z pewności chodziło mu o coś innego i w tym nie ma wątpliwości, bo on przecież nawet mało co ze mną rozmawia i tym bardziej traktuje mnie jak swoją panią.
-...Zabrałbyś mnie stąd? - zapytałam lekko nie dowierzając w to co właśnie powiedział, szukałam w tej wypowiedzi jakiegoś ukrytego, drugiego dna. - Rhaegar! Odpowiedz! -zbulwersowałam się kiedy ten odwrócił się do mnie tyłem i chrząknął tak jakby zaraz miał wygłosić przemowę swojego życia. No żebym mu czasem zaraz kopa w dupe nie zasadziła.
-To rozkaz? - zapytał śmiejąc się cicho, jakby sobie ze mnie kpił. Jakby nie patrzeć to nadal jestem z Rodziny Królewskiej i wydawanie rozkazów to jeden z moich obowiązków… pomijając fakt, że jestem najmłodsza i w sumie jedno wielkie gówno mam do gadania.
-Kpisz sobie ze mnie!? - warknęłam wyciągając miecz i delikatnie przykładając jego zaostrzony czubek do pleców rycerza. I tak chyba nie miał zamiaru na mnie spojrzeć, no trudno. - No Rhae…
-Smoku! Nie powinieneś pilnować swoich rycerzy? - usłyszałam męski, ale nadal nieco dziecięcy głos dochodzący zza moich pleców. Szybko odłożyłam broń uświadamiając sobie kto tak naprawdę za mną stoi.
-Jajo… - warknął przeciągle Siwek stojący przede mną. Chyba był zdenerwowany, aczkolwiek ja nie miałam zielonego pojęcia co znaczyć ma ten pseudonim – Już ci mówiłem, żebyś tak do mnie nie mó…. - teraz również odwrócił się wyciągając swój srebrny miecz, tak, jakby chciał co najmniej wystraszyć osobę, która przed chwilą się do niego tak zwróciła. Oj nie wiesz co robisz Sir… nie wiesz co robisz. W momencie kiedy ujrzał przed swoją twarzą chłopaka o siwych włosach, błękitnych jak woda oczach i w białej pelerynie… jego broń z brzękiem stuknęła o ziemię.
-Co ma znaczyć to spoufalanie się z Księżniczką Clarines? -powiedział tym swoim wyniosłym, bardzo poważnym tonem, aż strach się bać. Tym bardziej, że mina Rihaegar'a mówiła teraz coś w rodzaju „jejku zabijcie mnie, co ja mam robić”. Parsknęłam śmiechem widząc to i nie mogąc się już dłużej powstrzymać, po prostu ta mina była bezcenna. Zaciął się czy jak?
-Książę, ja..
-Żałujesz? Cóż to za mężczyzna przekładający dumę i status nad własne uczucia i przekonania. Po za tym… twój status chyba by się nawet zgadzał, Rhaegarze Targaryen (nie umiem odmieniać, cii). - obserwowałam to całe przedstawienie z bezpiecznej odległości, tak na wszelki wypadek wolałam nie stać w polu rażenia. Młody książę obrócił się na pięcie mając w zamiarze odejść, jednak ten skutecznie zatrzymał go…
-To co ja mam w takim wypadku zrobić!? - wydukał lekko zdenerwowany. Biedny taki zestresowany, normalnie zamknie się w sobie..
-Nie wiesz co się robi z kobietami, Książę? - słysząc przydomek jaki dołączył do wypowiedzi Sasha: osłupiałam. Co to ma wszystko znaczyć, tym bardziej teraz. II Książę Clarines odwrócił tylko swój pyszczek uśmiechając się i zerkając na nas kontem oka. Boże to spojrzenie wyrażało tak wiele, że nawet na mojej twarzy pojawiły się wszystkim znane, czerwone rumieńce. Odszedł tak szybko jak się pojawił teraz zostawiając nas w nieco krępującej sytuacji.
-Skurkowany… - przeklnął pod nosem nawet na mnie nie zwracając większej uwagi. - Skąd on to wie…
-Co to ma znaczyć… - tym razem to ja miałam zamiar wydłubać mu oczy. Książę? Dobrze wiedzieć, że cały ten czas traktowałam księcia niczym .. pazia? Hehe to bardzo dobre określenie. Chociaż skoro nie jest już na terenie swojego królestwa i nawet nie przyznaje się do swojego pochodzenia to z jakiej racji miałabym zwracać się do niego jak do szlachetnie urodzonego księcia? Kolejny raz nie spotkałam się z odpowiedzią. Zaczęło mnie to już w tym momencie porządnie drażnić, dlatego tez wyciągnęłam mały, srebrny sztylecik z kieszeni. Podstawiłam mu nóżkę, dokładnie tak, by wyrżnął się do tyłu i kiedy już leżał: usiadłam mu na biodrach, pochyliłam się i przyłożyłam ostrze do gardła.
-No gadaj w końcu! - nadal czerwoniutka jak buraczek i delikatnie zdenerwowana starałam się na nim jakoś wymusić odpowiedź. Skoro nie statusem to siłą, której i tak miałam znikome pokłady.
-Oh jaka groźna.. - zachichotał podnosząc jedną rękę, na początku przeciągając palcami przelotnie po moim policzku a następnie ściągając gumkę z moich srebrnych włosów. Krótkie, równo ścięte włosy rozlały się na moje włosy i też do przodu, gilgocząc teraz rycerza w nos. - Teraz wyglądasz jak prawdziwa buntowniczka phihi.
Usiadłam teraz prosto nieco zrezygnowana. Minka zbitego psa zawsze działa hihi. Odłożyłam sztylecik na bok, a w tym czasie chłopak podniósł się do pozycji siedzącej i oparł się rękoma za swoimi plecami.
-Jesteś głupi.. - prychnęłam patrząc prosto w te jego fioletowe gały… no i co się debil tak szczerzy…
(Rhaegar ?)
W momencie kiedy Rhaegar powiedział mi to swoje dziwne wyzwanie, na początku nie wiedziałam jak mam na nie zareagować. To chyba nienormalne, żeby ten rycerz, powoli siwiejący (hihi) powiedział co mnie coś tak dwuznacznego. Z pewności chodziło mu o coś innego i w tym nie ma wątpliwości, bo on przecież nawet mało co ze mną rozmawia i tym bardziej traktuje mnie jak swoją panią.
-...Zabrałbyś mnie stąd? - zapytałam lekko nie dowierzając w to co właśnie powiedział, szukałam w tej wypowiedzi jakiegoś ukrytego, drugiego dna. - Rhaegar! Odpowiedz! -zbulwersowałam się kiedy ten odwrócił się do mnie tyłem i chrząknął tak jakby zaraz miał wygłosić przemowę swojego życia. No żebym mu czasem zaraz kopa w dupe nie zasadziła.
-To rozkaz? - zapytał śmiejąc się cicho, jakby sobie ze mnie kpił. Jakby nie patrzeć to nadal jestem z Rodziny Królewskiej i wydawanie rozkazów to jeden z moich obowiązków… pomijając fakt, że jestem najmłodsza i w sumie jedno wielkie gówno mam do gadania.
-Kpisz sobie ze mnie!? - warknęłam wyciągając miecz i delikatnie przykładając jego zaostrzony czubek do pleców rycerza. I tak chyba nie miał zamiaru na mnie spojrzeć, no trudno. - No Rhae…
-Smoku! Nie powinieneś pilnować swoich rycerzy? - usłyszałam męski, ale nadal nieco dziecięcy głos dochodzący zza moich pleców. Szybko odłożyłam broń uświadamiając sobie kto tak naprawdę za mną stoi.
-Jajo… - warknął przeciągle Siwek stojący przede mną. Chyba był zdenerwowany, aczkolwiek ja nie miałam zielonego pojęcia co znaczyć ma ten pseudonim – Już ci mówiłem, żebyś tak do mnie nie mó…. - teraz również odwrócił się wyciągając swój srebrny miecz, tak, jakby chciał co najmniej wystraszyć osobę, która przed chwilą się do niego tak zwróciła. Oj nie wiesz co robisz Sir… nie wiesz co robisz. W momencie kiedy ujrzał przed swoją twarzą chłopaka o siwych włosach, błękitnych jak woda oczach i w białej pelerynie… jego broń z brzękiem stuknęła o ziemię.
-Co ma znaczyć to spoufalanie się z Księżniczką Clarines? -powiedział tym swoim wyniosłym, bardzo poważnym tonem, aż strach się bać. Tym bardziej, że mina Rihaegar'a mówiła teraz coś w rodzaju „jejku zabijcie mnie, co ja mam robić”. Parsknęłam śmiechem widząc to i nie mogąc się już dłużej powstrzymać, po prostu ta mina była bezcenna. Zaciął się czy jak?
-Książę, ja..
-Żałujesz? Cóż to za mężczyzna przekładający dumę i status nad własne uczucia i przekonania. Po za tym… twój status chyba by się nawet zgadzał, Rhaegarze Targaryen (nie umiem odmieniać, cii). - obserwowałam to całe przedstawienie z bezpiecznej odległości, tak na wszelki wypadek wolałam nie stać w polu rażenia. Młody książę obrócił się na pięcie mając w zamiarze odejść, jednak ten skutecznie zatrzymał go…
-To co ja mam w takim wypadku zrobić!? - wydukał lekko zdenerwowany. Biedny taki zestresowany, normalnie zamknie się w sobie..
-Nie wiesz co się robi z kobietami, Książę? - słysząc przydomek jaki dołączył do wypowiedzi Sasha: osłupiałam. Co to ma wszystko znaczyć, tym bardziej teraz. II Książę Clarines odwrócił tylko swój pyszczek uśmiechając się i zerkając na nas kontem oka. Boże to spojrzenie wyrażało tak wiele, że nawet na mojej twarzy pojawiły się wszystkim znane, czerwone rumieńce. Odszedł tak szybko jak się pojawił teraz zostawiając nas w nieco krępującej sytuacji.
-Skurkowany… - przeklnął pod nosem nawet na mnie nie zwracając większej uwagi. - Skąd on to wie…
-Co to ma znaczyć… - tym razem to ja miałam zamiar wydłubać mu oczy. Książę? Dobrze wiedzieć, że cały ten czas traktowałam księcia niczym .. pazia? Hehe to bardzo dobre określenie. Chociaż skoro nie jest już na terenie swojego królestwa i nawet nie przyznaje się do swojego pochodzenia to z jakiej racji miałabym zwracać się do niego jak do szlachetnie urodzonego księcia? Kolejny raz nie spotkałam się z odpowiedzią. Zaczęło mnie to już w tym momencie porządnie drażnić, dlatego tez wyciągnęłam mały, srebrny sztylecik z kieszeni. Podstawiłam mu nóżkę, dokładnie tak, by wyrżnął się do tyłu i kiedy już leżał: usiadłam mu na biodrach, pochyliłam się i przyłożyłam ostrze do gardła.
-No gadaj w końcu! - nadal czerwoniutka jak buraczek i delikatnie zdenerwowana starałam się na nim jakoś wymusić odpowiedź. Skoro nie statusem to siłą, której i tak miałam znikome pokłady.
-Oh jaka groźna.. - zachichotał podnosząc jedną rękę, na początku przeciągając palcami przelotnie po moim policzku a następnie ściągając gumkę z moich srebrnych włosów. Krótkie, równo ścięte włosy rozlały się na moje włosy i też do przodu, gilgocząc teraz rycerza w nos. - Teraz wyglądasz jak prawdziwa buntowniczka phihi.
Usiadłam teraz prosto nieco zrezygnowana. Minka zbitego psa zawsze działa hihi. Odłożyłam sztylecik na bok, a w tym czasie chłopak podniósł się do pozycji siedzącej i oparł się rękoma za swoimi plecami.
-Jesteś głupi.. - prychnęłam patrząc prosto w te jego fioletowe gały… no i co się debil tak szczerzy…
(Rhaegar ?)
Od Rhaegar'a - C.D Rony
Świetnie, parę minut temu dowiedziałem się o jednej wojnie, teraz miałem wyruszyć na zupełnie inną. Byłem wściekły, naprawdę. Jednak nic nie mogłem zrobić, jeśli chciałem zachować swoją tożsamość w tajemnicy, nie mogłem uciec. Chociaż byłoby to najlepszym rozwiązaniem… zabrać trochę książęcego złota, prowiant i wyruszyć do odległych doków, w których statki kursują aż na daleki brzeg. Zacisnąłem rękę na rękojeści miecza, który w dalszym ciągu był schowany w pochwie. Zrobiłem to odruchowo, żeby się uspokoić.
- Widzę, że w momencie kiedy uciekałeś, podwinąłeś rodowy miecz? A wszyscy myśleli, że to Twój ojciec po pijaku go zgubił. – Jajo spojrzał zafascynowany na wyrzeźbionego na rękojeści metalowego smoka. – Nigdy nie widziałem tego miecza…
- Nic dziwnego idioto, zwędziłem go zanim…
- Wypadłem spomiędzy ud matki? – przerwał mi – już to mówiłeś…
- Jak Ci trzepnę – pokręciłem łbem
- Strasznie jesteś coś nerwowy KSIĄŻĘ – prawie krzyknął na cały głos
Jak nie będzie miał dzisiaj zlanej dupy, to powinienem podziękować wszystkim bogom za moją wspaniałomyślność, dobroć i łagodność. Ostatecznie go zignorowałem, bo w gruncie rzeczy miał rację. Przybycie krewnego… morderstwo praktycznie całej mojej rodziny, jeszcze to, że książę kwestionuje moje umiejętności. Przecież to kurwa logiczne, że nie dałbym jej skrzywdzić. Rano, skoro świt mieliśmy wyruszyć z armią Clarines, zatrzymując się parę razy, żeby zgarnąć parę rodów. To tego czasu mieliśmy się szybko przespać a w między czasie ogarnąć.
- Aegon gdzie masz swoją komnatę? – zapytałem kiedy giermek zdejmował moją zbroję
- Chyba nigdzie kuzynie…
- Normalnie tego bym nie zrobił, ale jako, że jesteśmy rodzinką… możesz spać ze mną – spojrzałem na chłopaka a kiedy zauważyłem jego zdziwioną minę, wybuchnąłem głośnym śmiechem, który najpewniej odbił się echem po wszystkich korytarzach w zamku – No chyba, że wolisz kanapkę ze złamaną deskę lub podłogę… albo siano w stajni. Lepsze luksusy niż dla chłopca stajennego, naprawdę. Mógłbym ci nawet pozwolić spać w boksie Kolczugi…
- Naprawdę, ta kraina odmieniła Cię Rhaegarze, to TY dostałbyś łomot za takie spoufalanie się z rodziną.
- O ile wiem, to ja w dalszym ciągu jestem następca do tronu a nie ty – prychnąłem ściągając koszulę ukazując ‘’całemu światu’’ (chodź Rona) swój nagi tors.
- Tronu na którym siedzi Uzurpator… - Jajo dodał cicho tak, że prawie nie usłyszałem. A jednak udało mi się to usłyszeć.
Kiedy zdał sobie z tego sprawę, odruchowo się skulił, chyba się zorientował, że przegiął. Nie odezwałem się jednak, jemu również było ciężko, nawet ciężej… ja ich w sumie prawie nie pamiętałem już a on był świadkiem klęski naszego rodu. No nic, biedak przeżył gorszą podróż niż ja, przynajmniej nigdy nie byłem w niewoli.
- Chodź spać i nie marudź… bo serio wylądujesz na tej podłodze.
~
Jajo trzymał za uzdę mojego konia, kiedy wykłócałem się z jakimś chłopcem stajennym.
- Jak to nie ma konia dla mojego giermka!?
- Prawie wszyscy wyjeżdżają… stajnie są opustoszałe, nie ma już wolnych koni.
- A kucyki?
- Te zostały rozdane dla giermków tych… szlachetniej urodzonych rycerzy.
- Zaraz zobaczysz coś szlachetnego, ostrzę mojego miecza! – kopnąłem kamień odwracając się wściekle na pięcie.
Podszedłem do giermka który uśmiechał się wrednie do mnie, szczyl. No nic, będziemy jechali razem na jednym koniu, Kolczuga już nie takie rzeczy znosił. Załadowałem się na konia, czekając wraz z pobliskimi rycerzami na księcia. Nie musieliśmy czekać długo, zdziwiło mnie to, że wraz z I księciem jechała Rona… a gdzie jej siostrzyczka? Otaczał ich pokaźny wianek ich osobistej straży, która jechała za nimi ulicami miasta niczym jakiś cień.
Ruszyłem powoli, mając przed sobą Aegona który starał się nie opierać o mnie, jednak po pewnym czasie siedzenie wychylonemu do przodu mu się znudziło i delikatnie oparł się o moją zbroję. Byliśmy już daleko za miastem, kiedy przyłączyła się do nas kolejna grupka rycerstwa. Z tego co podsłuchałem, dowiedziałem się tylko tyle, że za jakieś dwie godziny dotrzemy do pierwszego obozowiska, w którym czeka na nas ponad tysiąc wojowników. Całkiem spora sumka, jednak nie wystarczająca na wojnę. Chociaż co ja tam mogę wiedzieć, zaprzestałem ‘’edukacji’’ w wieku dwunastu lat dzięki czemu pewnie nie umiałbym nawet porządnie przewodzić.
- Sir – odezwał się Aeogon który wiedział, że w tłumie nie może do mnie zwracać się jak do kuzyna. – Chciałbym chwilę postoju… za potrzebą…
- Wytrzymasz. Nie myśl o tym i tyle – zignorowałem jego prośbę.
Chłopak na chwilę się zamknął, ale po trzydziestu minutach sam zeskoczył z konia i popędził w stronę pobliskiego lasku. Spiąłem konia, który wierzgnął podenerwowany. Czekałem na chłopca tak długo, że nasza grupka licząca pięciuset wojowników, była już troszkę przed nami. Co on kombinuje, już miałem zaniepokojony pojechać w stronę lasu, kiedy wyszedł z niego zadowolony Jajo. Wgramolił się na konia, o dziwo przepraszając za swoją długą nieobecność. Pokręciłem głową i ruszyłem kłusem za z wolna oddalającą się grupką.
~
Zsiadłem z konia przeciągając się, jeszcze jedna godzina i najpewniej szedłbym pieszo. Obozowisko było już rozłożone przez ludzi, którzy przybyli tutaj już wczoraj. Mieliśmy tutaj zostać dzień lub dwa, by wyruszyć do kolejnego miejsca, zbliżając się z wolna do granic Clarines. Kątem oka zauważyłem, że Ranmaru został powitany przez jego młodszego brata. Chłopiec wyglądał zabawnie w tym pełnym uzbrojeniu, był jeszcze taki młody i niewinny…
- Jajo… zdejmij moją zbroję…
Chłopiec spojrzał na mnie zdziwiony, jednak przytaknął. W kolczudze i prostych wełnianych spodniach było mi o wiele wygodniej. Pogłaskałem metalowego smoka i ruszyłem przed siebie. Szedłem tak omijając wielu, naprawdę wielu wojowników, wielu z nich pewnie już nigdy nie powróci do swoich domów, no chyba, że załatwimy to jakoś pokojowo. Chociaż kiedy zbiera się taką liczbę ludzi, o pokoju chyba nawet nie ma co mówić.
- Coś ty taki od wczoraj zły na wszystko? – zza jednego z namiotów wyłoniła się Rona, w spodniach i koszuli wyglądała naprawdę dziwnie.
- Czyli nawet ty to zauważyłaś?
- Nawet ja? – lekko się obruszyła… - Po Twojej minie wnioskuję, że nie chcesz tutaj być, nie chcesz mi dalej służyć? Czy to może ta wojna Cię przerasta?
- Ech czasami żałuję, że jesteś księżniczką – westchnąłem
- Żałujesz? Ach… wtedy bym Ci tak nie ględziła? No ale masz pecha, chcieć nie chcieć jestem nią a ty jesteś moim rycerzem – uśmiechnęła się podchodząc bliżej.
- Nie o to mi chodzi – odwróciłem twarz lekko speszony
- To o co? – zdziwiła się
- Po prostu gdybyś nią nie była, już dawno zabrałbym Cię daleko stąd…
(Ronka sronka?)
Od Renee - C.D Fleur
Miałem wrażenie,
ze całe to zamieszanie to jakiś kiepski, wcale nie śmieszny żart.
Powinienem był już dawno zginąć w męczarniach, a poznanie tej
dziewczyny tylko mi to utrudniło. Podobno miałem się nie
poddawać.. ani śmierci ani jakimś tandetnym szlachcicom, którzy
za wszelką cenę chcieli ułożyć mi życie. Teraz ona chciała
mnie wyciągnąć z pola bitwy kiedy sama nie za dużo może? No
błagam was to jakaś komedia jest? Gdyby nie fakt, że nie mogłem
się za bardzo ruszać, to pewnie pacnąłbym ją raz, a porządnie w
ten durny księżniczkowaty łeb.
-Renee! Rusz się
no! Jesteś… za ciężki.. - kilka ostatnich wyrazów powiedziała
tak jakby za chwilę zamierzała się rozpłakać. Opadła z sił
przy czym za chwilę jej kolana zetknęły się z podłogą. Jeśli
tu zostaniemy, księżniczko, to na pewno przeżyjemy, inteligencja
-5. Momentalnie odepchnąłem szlachciankę od siebie, mając bolesne
spotkanie ze ściana obok. Ałć.
-To biegnij beze
mnie. - mruknąłem łapiąc się za krwawiącą i coraz bardziej
powiększającą się ranę. To było nie możliwe bym o własnych
siłach stąd wyszedł, a ona i tak nie dałaby rady mnie nieśc,
jest za słaba.
-Ale ja cie…
-Daj spokój z tymi
sentymentami i tak jesteś dla mnie nikim. - mówiąc to odwróciłem
głowę i spojrzałem w całkiem inną stronę. Myślę, że jej
rozklejający się wzrok przejąłby kontrolę nad moim sumieniem.
Nie odezwała się ani słowem więc to, co powiedziałem, musiało
do niej dotrzeć aż za bardzo. - Zwykłą, nic nie wartą
szlachcianką, która myśli, że może wszystko… spływaj. -
warknąłem na pożegnanie, aczkolwiek ani na chwilę nie śmiałem
zerknąć na jej oblicze. Miałem świadomość, że płacze. Echem
odbijające się łzy spadały na zimną, pokrytą kamieniem ziemie,
a ciche pociąganie nosem konkretnie uświadamiało mnie o tym
fakcie. Nie czekając ani chwili dłużej pozbierała się z ziemi i
kulawą nogą zaczęła przemierzać kręte korytarze, w dalszym
ciągu potykając się o własne nogi. Cóż za sierota…
Jeszcze przez parę
minut podążałem za nią spojrzeniem zielonych perełek, aż w
końcu moją uwagę przyjął ktoś inny, o wiele większy od niej.
Mężczyzna w lśniącej zbroi, z zakrytą twarz i co
najważniejsze….. z łukiem wycelowanym prosto w środek mojej
twarzy. Przerażenie? Strach? To uczucia kompletnie nie znane mi w
tej sytuacji. Podniosłem na niego spojrzenie pełne nienawiści,
nawet nie myśląc o tym, że za chwilę pożegnać się mogę z
życiem.
-Dosyć tego! -
normalnie zamknąłbym oczy, żeby nie widzieć strzały lecącej
prosto między moje oczy, ale teraz kolejny już raz ktoś mnie
rozproszył w mych poczynaniach. Księżniczka… tym razem ta z
Mantai. Oh cóż za spotkanie. - Nie strzelaj! - w tym czasie kiedy
ona chyba zamierzała wygłosić swój zacny monolog, po prostu
skorzystałem z okazji i zgrabnie podstawiłem przeciwnikowi nogi, w
taki sposób że sturlał się ze schodów znajdujących się za nim.
Ops, to będzie jakieś 5 złamań.... 6? No jakoś tak będzie.
-Cóż za akt
odwagi… - prychnąłem jednak za chwilkę przypłaciłem tą
zniewaga o kolejny silny ból w miejscu gdzie wcześniej znajdowała
się strzała. - Nie musicie się tak wysilać, jestem tylko..
-Stul dziób! -
warknęła podchodząc do mnie i zadając mi kolejny cios dokładnie
w to miejsce...tak by zabolało i bym się wreszcie zamknął.
Imponujące, ale jak tak dalej pójdzie to ona zabije mnie swoją
tandetną dumą. - Ona chciała cie ratować! A ty..
-Nie interesuje mnie
wasza po… - chciałem jej odpyskować, jednak zbyt dużej utraty
krwi, o raz kolejny mniej więcej straciłem świadomość. Znaczy
widziałem co się ze mną dzieje, ale nie miałem już sił nawet
wypowiedzieć choćby jednego, krótkiego słowa...
(Księżniczki ?)
niedziela, 12 czerwca 2016
No Heeej ^^
No tak więc...stwierdziłam, ze chyba jednak przywrócę jakiegoś bloga mimo, ze jeszcze do formy w pisaniu nie wróciłam. No cóż od tego mam zgraną ekipę, która pomogła mi się pozbierać w zastraszającym tempie ^^. Do ekipy administracyjnej oprócz mnie, Dropsa i Kini, dojdzie jeszcze Vanish. Przejmie ona Revan, który na początku miał być dodatkowym królestwem z dzielnica handlową? (nie wiem jak mam to napisać?).....w każdym razie witamy w Administracji! Blog myślę nad dniach stanie znów na nogi, jeszcze tylko wprowadzimy parę poprawek. Ah no i jeszcze jedno! Questy i NPC zostaną wprowadzone w najbliższy weekend. Niestety troszkę się to przedłużyło przez moją przerwę. Mam nadzieje, że mi to wybaczycie :c
Proszę o potwierdzenie właścicieli postaci:
(czy chcecie dalej brać udział w blogu z tymi postaciami)
-Ira-
-Saer-
-Cirilla-
Postacie skreślone już potwierdziły swój udział. Proszę, aby wszyscy postarali się udzielić mi odpowiedzi do 15.06.2016. Postaram się tez każdego poinformować na poczcie prywatnej, żeby nie było wątpliwości.
sobota, 4 czerwca 2016
Zamykam :c
Hejka! Hmm.. raczej powinnam zacząć od: Wybaczcie...
...ale blog zostaje zamknięty.
Z powodu mojego wypadku i paru innych rzeczy nie mam już możliwości
wrócić do pisania i też już nie potrafię tego robić. Takie wytłumaczenie
musi wam niestety wystarczyć. W razie pytań możecie kierować je
bezpośrednio na moje konto howrse, na którym jestem dopiero od dzisiaj
wliczając w to kilkudniową przerwę.
---xxtavve---
czwartek, 2 czerwca 2016
Od Aurory - C.D Yoshito
Leciałam nad piękną łąką, nade mną rozciągało się błękitne niebo, w oddali słychać było zbliżającą się burzę. Spojrzałam na swój cień. Byłam ptakiem. Olbrzymim orłem albo innym pokaźnych rozmiarów pierzastym stworzeniem. Obniżyłam lot i pośród kwiatów dostrzegłam rycerza w lśniącej zbroi dosiadającego pięknego rumaka. Nagle mężczyzna uniósł przyłbicę swego hełmu i ukazał światu piękne lapisowe oczy. Ta piękna wizja urwała się. Powoli wybudzałam się ze snu. Poczułam lekki podmuch wiatru. Poprawiłam się w tym wygodnym łożu, w którym spałam. Chciałam sięgnąć po skrawek pościeli by przykryć się lepiej, jednak natrafiłam na coś ciepłego, twardego ale jednocześnie miękkiego w dotyku. To chyba nie łóżko. W dodatku pod dłonią poczułam coś jakby bicie serca. Uchyliłam powieki i moim oczom ukazały się to samo lazurowe spojrzenie, jakie miał rycerz w moim śnie. Wydało mi się ono dziwnie znajome.
-Obudziłaś się? – Odezwał się równie znajomy głos. Oblałam się rumieńcem, kiedy zdałam sobie sprawę, że właśnie jestem na rękach u rycerza Yoshito.
-Ah, wybacz, już cię stawiam na ziemię. – Mężczyzna postawił mnie na drodze. Następnie ruchem głowy wskazał dwie postacie stojące przed chatką. – Czy to twoi rodzice?
Kiwnęłam głową, bo i owszem byli to moi rodziciele. Moja mama trzymała dłonie na ustach w geście obawy i troski … o mnie? Tata natomiast wyglądał na złego. O co im chodzi? Podeszliśmy do nich.
-Dziecko drogie, nic ci nie jest? – Mama padła mi w objęcia.
-Gdzieś ty się szlajała? Napadli na ciebie jacyś zbóje? Jak ty wyglądasz? – Ojciec był cały czerwony i z dezaprobatą wskazał na dolną część mojego stroju. Mimowolnie spojrzałam w dół. No tak, przecież podarłam spódnicę by zabandażować głowę Yoshito. Spłonęłam rumieńcem. Nie wiem, czy ze wstydu, czy ze złości, ale na pewno czułam się zażenowana.
-A może to ten człowiek ci coś próbował zrobić? – Tata spojrzał na ciemnowłosego podejrzliwie.
-Nie… To nie tak! – Zaczęłam protestować, ale chłopak mnie powstrzymał gestem dłoni.
-Pozwolą państwo, że się przedstawię jestem Yoshito .Rycerz będący także strażą królewską. – Ukłonił się lekko, podobnie jak przy naszym zapoznaniu. Trochę to mnie zdziwiło, że kłania się ludziom o niższym od niego statusie społecznym, ale zrobiło to zarazem na mnie ogromne wrażenie. Nie jest taki, jak niektórzy nadęci rycerze.
- Jestem Stefano Marcello a to moja żona Lara. Pracuję jako miejscowy medyk, a żona jest zielarką. – Ukłonili się niżej niż Yoshito. Kiedy usłyszeli, że jest rycerzem od razu spoważnieli.
-Chciałbym wyjaśnić zaistniałą sytuację. – Chłopak delikatnie się uśmiechał. – Otóż państwa córka uratowała życie mojego wierzchowca, a także i mnie od przykrych konsekwencji niewielkiego wypadku. Zasnęła zmęczona trudami dnia, więc postanowiłem się odwdzięczyć i odwieźć ją do domu.
-Skąd pan wiedział gdzie mieszkamy? – Ojciec nadal lekko podejrzliwie się patrzył na rycerza.
- Ja mu powiedziałam! – Odparłam szybko, by nie kłopotać dalej Yoshito.
-W takim razie może zje Pan z nami obiad? Pewnie jesteście głodni. –Mama uśmiechnęła się ciepło do naszej dwójki.
-Nie… - Ciemnowłosy próbował protestować, ale szybko mu przerwałam.
-Musisz coś zjeść, inaczej mój opatrunek na nic się nie zda. – Spojrzałam na niego z uśmiechem. – Moja mama wie co dodać do potraw, aby zregenerowały organizm po takim urazie. – Yoshito spojrzał na mnie niepewnie.
-Córka ma rację. Po skromnym obiedzie u nas, będzie pan jak nowonarodzony. – Mama poparła mnie.
-Z przyjemnością skorzystam z zaproszenia. – Rycerz w końcu się zgodził.
- To ja pójdę szykować jedzenie. Stefano, pomożesz mi? – Moja rodzicielka zwróciła się w stronę domu. Tata ruszył za nią.
- Gdzie mogę zostawić Aldinora? – Yoshito spojrzał na mnie pytająco.
-Chodź! – Ruszyłam w stronę niewielkiej polanki obok chatki, gdzie pasły się nasze dwa konie. Podeszliśmy na miejsce i mężczyzna puścił wodze swojego wierzchowca. Zdjął mu uzdę i ciężkie siodło, by ten mógł odsapnąć.
-Niczym się nie zatruje? – Ciemnowłosy zerknął na mnie z obawą.
-Spokojnie, tutaj rosną same pyszności dla koni. – Uśmiechnęłam się szeroko. – Sama o to dbam, by nie pojawiły się tu żadne trujące rośliny.
-Uff. To dobrze. – Odetchnął. – Mogę wiedzieć czemu masz takie niezwykłe imię? – Zdziwiłam się tym pytaniem. Uniosłam brwi okazując swoje zaskoczenie.
-Wybacz, tak mi się wyrwało. – Chłopak się trochę zmieszał.
-Nic się nie stało. Moje imię wywodzi się z łaciny i oznacza złota, złocista. Mama nadała mi to imię, ponieważ w dniu moich narodzin był piękny wschód słońca, który powodował , że dojrzewające zboże mieniło się złotem. – Yoshito spojrzał na mnie zdziwiony. – Wiem, trochę to patetycznie i na przerost, ale mama zawsze mi to tak tłumaczyła.
-Bardzo ciekawe wytłumaczenie. – Chłopak uśmiechał się, jakby go ta cała sytuacja śmieszyła.
-Dla mnie imię jest dość ważnym elementem każdego człowieka. To co oznacza i w jakich okolicznościach zostaje przypisane małemu dziecku staje się częścią jego osobowości. – Pogłaskałam jednego z koni. Parsknął zadowolony.
-Muszę się dowiedzieć co oznacza moje imię. – Yoshito zmierzwił włosy ręką.
-Najlepiej spytaj się o to swojej mamy. – Uśmiechnęłam się, jednak chłopak posmutniał i już się nie odezwał. Pewnie znowu palnęłam jakąś głupotę. Zarumieniłam się, więc schyliłam głowę i ruszyłam w kierunku chatki.
-Dowiem się za ile będzie obiad. – Nagle wpadł na mnie Hugo.
-Siostra! Obiad już na stole chodźmy! – Brat spojrzał spode łba na rycerza, który nadal był smutny. – Kto jest ten brzydki pan? Dlaczego mama dla niego też ugotowała obiad?
-Ten pan jest rycerzem. Może kiedyś będziesz jak on? – Zaczerwieniłam się jeszcze bardziej. Co ten Hugo wygaduje.
-Nie chcę być taki brzydki. – Pokazał język ciemnowłosemu i pognał do domu. Ja stałam i paliłam się ze wstydu.
-Przepraszam za mojego brata, jest strasznie nieokrzesany. – Zerknęłam na Yoshito, który lekko się uśmiechnął.
-Aż taki brzydki jestem?
-Niee! Wcale nie jesteś brzydki! Wręcz przeciwnie!- Jej, co ja gadam. Dzisiaj osiągnęłam chyba szczyt zażenowania.
-Aurora zaproś gościa do domu, obiad już gotowy! – Z opresji uratowała mnie mama. Zasiedliśmy do posiłku i przy wesołej pogawędce zjedliśmy pyszne dania przygotowane przez mamę. Po posiłku pomogłam mamie zmywać naczynia w bali i sprzątać ze stołu. Na koniec zaniosłam talerz zupy babci Genowefie, która zawsze jadała posiłki na ławeczce. Kiedy wróciłam do jadalni przy stole nie było już nikogo. Tata pojechał do nagłego wypadku. A co z Hugo i Yoshito? Wyszłam na zewnątrz. Aldinor spokojnie skubał trawę obok reszty koni. Czyli rycerz jeszcze nie odjechał… Hugo nie polubił chyba nowego znajomego. To oznacza tylko jedno: problemy. Ah! Co ten mały łobuziak wymyślił tym razem?
[Yoshito?]
-Obudziłaś się? – Odezwał się równie znajomy głos. Oblałam się rumieńcem, kiedy zdałam sobie sprawę, że właśnie jestem na rękach u rycerza Yoshito.
-Ah, wybacz, już cię stawiam na ziemię. – Mężczyzna postawił mnie na drodze. Następnie ruchem głowy wskazał dwie postacie stojące przed chatką. – Czy to twoi rodzice?
Kiwnęłam głową, bo i owszem byli to moi rodziciele. Moja mama trzymała dłonie na ustach w geście obawy i troski … o mnie? Tata natomiast wyglądał na złego. O co im chodzi? Podeszliśmy do nich.
-Dziecko drogie, nic ci nie jest? – Mama padła mi w objęcia.
-Gdzieś ty się szlajała? Napadli na ciebie jacyś zbóje? Jak ty wyglądasz? – Ojciec był cały czerwony i z dezaprobatą wskazał na dolną część mojego stroju. Mimowolnie spojrzałam w dół. No tak, przecież podarłam spódnicę by zabandażować głowę Yoshito. Spłonęłam rumieńcem. Nie wiem, czy ze wstydu, czy ze złości, ale na pewno czułam się zażenowana.
-A może to ten człowiek ci coś próbował zrobić? – Tata spojrzał na ciemnowłosego podejrzliwie.
-Nie… To nie tak! – Zaczęłam protestować, ale chłopak mnie powstrzymał gestem dłoni.
-Pozwolą państwo, że się przedstawię jestem Yoshito .Rycerz będący także strażą królewską. – Ukłonił się lekko, podobnie jak przy naszym zapoznaniu. Trochę to mnie zdziwiło, że kłania się ludziom o niższym od niego statusie społecznym, ale zrobiło to zarazem na mnie ogromne wrażenie. Nie jest taki, jak niektórzy nadęci rycerze.
- Jestem Stefano Marcello a to moja żona Lara. Pracuję jako miejscowy medyk, a żona jest zielarką. – Ukłonili się niżej niż Yoshito. Kiedy usłyszeli, że jest rycerzem od razu spoważnieli.
-Chciałbym wyjaśnić zaistniałą sytuację. – Chłopak delikatnie się uśmiechał. – Otóż państwa córka uratowała życie mojego wierzchowca, a także i mnie od przykrych konsekwencji niewielkiego wypadku. Zasnęła zmęczona trudami dnia, więc postanowiłem się odwdzięczyć i odwieźć ją do domu.
-Skąd pan wiedział gdzie mieszkamy? – Ojciec nadal lekko podejrzliwie się patrzył na rycerza.
- Ja mu powiedziałam! – Odparłam szybko, by nie kłopotać dalej Yoshito.
-W takim razie może zje Pan z nami obiad? Pewnie jesteście głodni. –Mama uśmiechnęła się ciepło do naszej dwójki.
-Nie… - Ciemnowłosy próbował protestować, ale szybko mu przerwałam.
-Musisz coś zjeść, inaczej mój opatrunek na nic się nie zda. – Spojrzałam na niego z uśmiechem. – Moja mama wie co dodać do potraw, aby zregenerowały organizm po takim urazie. – Yoshito spojrzał na mnie niepewnie.
-Córka ma rację. Po skromnym obiedzie u nas, będzie pan jak nowonarodzony. – Mama poparła mnie.
-Z przyjemnością skorzystam z zaproszenia. – Rycerz w końcu się zgodził.
- To ja pójdę szykować jedzenie. Stefano, pomożesz mi? – Moja rodzicielka zwróciła się w stronę domu. Tata ruszył za nią.
- Gdzie mogę zostawić Aldinora? – Yoshito spojrzał na mnie pytająco.
-Chodź! – Ruszyłam w stronę niewielkiej polanki obok chatki, gdzie pasły się nasze dwa konie. Podeszliśmy na miejsce i mężczyzna puścił wodze swojego wierzchowca. Zdjął mu uzdę i ciężkie siodło, by ten mógł odsapnąć.
-Niczym się nie zatruje? – Ciemnowłosy zerknął na mnie z obawą.
-Spokojnie, tutaj rosną same pyszności dla koni. – Uśmiechnęłam się szeroko. – Sama o to dbam, by nie pojawiły się tu żadne trujące rośliny.
-Uff. To dobrze. – Odetchnął. – Mogę wiedzieć czemu masz takie niezwykłe imię? – Zdziwiłam się tym pytaniem. Uniosłam brwi okazując swoje zaskoczenie.
-Wybacz, tak mi się wyrwało. – Chłopak się trochę zmieszał.
-Nic się nie stało. Moje imię wywodzi się z łaciny i oznacza złota, złocista. Mama nadała mi to imię, ponieważ w dniu moich narodzin był piękny wschód słońca, który powodował , że dojrzewające zboże mieniło się złotem. – Yoshito spojrzał na mnie zdziwiony. – Wiem, trochę to patetycznie i na przerost, ale mama zawsze mi to tak tłumaczyła.
-Bardzo ciekawe wytłumaczenie. – Chłopak uśmiechał się, jakby go ta cała sytuacja śmieszyła.
-Dla mnie imię jest dość ważnym elementem każdego człowieka. To co oznacza i w jakich okolicznościach zostaje przypisane małemu dziecku staje się częścią jego osobowości. – Pogłaskałam jednego z koni. Parsknął zadowolony.
-Muszę się dowiedzieć co oznacza moje imię. – Yoshito zmierzwił włosy ręką.
-Najlepiej spytaj się o to swojej mamy. – Uśmiechnęłam się, jednak chłopak posmutniał i już się nie odezwał. Pewnie znowu palnęłam jakąś głupotę. Zarumieniłam się, więc schyliłam głowę i ruszyłam w kierunku chatki.
-Dowiem się za ile będzie obiad. – Nagle wpadł na mnie Hugo.
-Siostra! Obiad już na stole chodźmy! – Brat spojrzał spode łba na rycerza, który nadal był smutny. – Kto jest ten brzydki pan? Dlaczego mama dla niego też ugotowała obiad?
-Ten pan jest rycerzem. Może kiedyś będziesz jak on? – Zaczerwieniłam się jeszcze bardziej. Co ten Hugo wygaduje.
-Nie chcę być taki brzydki. – Pokazał język ciemnowłosemu i pognał do domu. Ja stałam i paliłam się ze wstydu.
-Przepraszam za mojego brata, jest strasznie nieokrzesany. – Zerknęłam na Yoshito, który lekko się uśmiechnął.
-Aż taki brzydki jestem?
-Niee! Wcale nie jesteś brzydki! Wręcz przeciwnie!- Jej, co ja gadam. Dzisiaj osiągnęłam chyba szczyt zażenowania.
-Aurora zaproś gościa do domu, obiad już gotowy! – Z opresji uratowała mnie mama. Zasiedliśmy do posiłku i przy wesołej pogawędce zjedliśmy pyszne dania przygotowane przez mamę. Po posiłku pomogłam mamie zmywać naczynia w bali i sprzątać ze stołu. Na koniec zaniosłam talerz zupy babci Genowefie, która zawsze jadała posiłki na ławeczce. Kiedy wróciłam do jadalni przy stole nie było już nikogo. Tata pojechał do nagłego wypadku. A co z Hugo i Yoshito? Wyszłam na zewnątrz. Aldinor spokojnie skubał trawę obok reszty koni. Czyli rycerz jeszcze nie odjechał… Hugo nie polubił chyba nowego znajomego. To oznacza tylko jedno: problemy. Ah! Co ten mały łobuziak wymyślił tym razem?
[Yoshito?]
Subskrybuj:
Posty (Atom)